Czwartkowo-piątkowy szczyt UE będzie poświęcony dalszej integracji unii walutowej; pytanie, czy jest na to wystarczająca wola polityczna państw.

Niektóre proponowane rozwiązania jak nadzór bankowy czy kontrakty ws. reform są otwarte dla państw spoza euro.

"To konieczne, by dla zwiększenia zaufania w długowieczność unii walutowej i gospodarczej wyznaczyć etapy, +kamienie milowe+, które pozwolą nam wypełnić ujawnione przez kryzys luki w architekturze strefy euro" - napisał do przywódców w liście zapraszającym na szczyt przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy.

Euroland ma się dalej integrować, bo trwający od ponad trzech lat kryzys finansowo-gospodarczy w UE ujawnił braki w koordynacji polityk gospodarczych i budżetowych oraz ogromne różnice w konkurencyjności krajów. Gdyby więc przywódcy zgodzili się na ambitne propozycje Van Rompuya, będzie to raczej skok ku dalszej integracji bardziej "z przymusu" aniżeli federalistycznych nastojów w Europie.

Podstawą do dyskusji jest opracowany przez Van Rompuya raport z tzw. mapą drogową "ku prawdziwej unii walutowej i gospodarczej", która szczegółowo opisuje niezbędny zdaniem Belga kalendarz kolejnych etapów zacieśniania unii walutowej. Najbardziej kontrowersyjny jest pomysł stworzenia budżetu eurolandu zwanego "zdolnościami fiskalnymi". Najpierw jednak ukończone mają być prace nad mechanizmem nadzoru sektora bankowego (w pełni operacyjny miałby być 1 stycznia 2014), a także ws. kolejnych etapów tzw. unii bankowej. Chodzi o wspólny system likwidacji banków (harmonizacja narodowych funduszy na ratowanie banków, czego koszty ponosiłyby same banki, a nie podatnicy) oraz wspólny system gwarancji depozytów bankowych.

Reklama

Z najnowszego projektu wniosków ze szczytu z datą 12 grudnia, do jakich dotarła PAP, wynika jednak, że kraje nie są jeszcze gotowe na najbardziej kontrowersyjne decyzje. Np. dyskusja o stałym budżecie eurolandu jest odłożona na później - na czas "po wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku". W dokumencie nawet nie pojawia się określenie "budżet eurolandu" czy "zasoby fiskalne". Nie ma też mowy o tym, że ten budżet byłby kiedyś podstawą uwspólnotowienia długu państw euro.

"Kwestie budżetowe wymagają dalszego przeanalizowania.(...) To wymaga więcej czasu i pogłębionych konsultacji z krajami członkowskimi. Niektóre z nich mogą wymagać zmiany traktatu" - brzmi projekt wniosków ze szczytu, który ma przyjąć 27 przywódców.

Te mniejsze ambicje źródła unijne tłumaczyły w środę "realistycznym podejściem". "Musimy koncentrować się na tych działaniach, gdzie konkretne efekty mogą być już w najbliższych miesiącach" - powiedziały. Czyli unii bankowej.

Pomysł stałego budżetu eurolandu skrytykowała bowiem największa gospodarka i płatnik w UE: Niemcy, które są nieskore przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi do składania kolejnych zobowiązań finansowych. "Jestem zaskoczony, że każdy - jak się wydaje - chce tylko rozmawiać o tym, jak i gdzie można wydać więcej pieniędzy" - powiedział w środę niemiecki dyplomata. "Szczerze mówiąc, to rozważania obejścia stabilności finansowej poprzez tworzenie nowych dużych europejskich puli pieniędzy nie będą miały poparcia Niemiec" - powiedział.

W projekcie wniosków ze szczytu pozostała natomiast propozycja tzw. "kontraktów", jakie z instytucjami unijnymi kraje euro zawierałyby na realizację reform strukturalnych. Szczegółową propozycje w tej sprawie KE ma przedstawić w marcu 2013 r. Jak sygnalizował już jej szef Jose Barroso, kraje euro, które podpiszą kontrakty, dostawałyby finansowe wsparcie na wspieranie pilnych potrzeb, np. na rynku pracy (chodzi np. o środki na zasiłki dla bezrobotnych, gdyby właśnie w wyniku tych trudnych reform nagle wzrastało w kraju bezrobocie - PAP).

Kontrakty - jak potwierdza projekt wniosków ze szczytu - mogłyby zawierać nie tylko kraje eurolandu, ale też spoza euro. "To instrument wymyślony dla eurolandu, ale chcemy, by ten proces był otwarty dla państw spoza, gdyż wiele z nich deklaruje, że chce kiedyś wejść do strefy euro" - powiedziały wysokie źródła UE.

Polskie źródła dyplomatyczne powiedziały PAP w środę, że Warszawa najpewniej wejdzie do tej inicjatywy, choć niewiele to w przypadku Polski zmieni, bo nasz kraj nie ma nierówności makroekonomicznych, dla których ten instrument ma być wymyślony. "Chodzi o to, by zapobiegać podziałowi UE i mieć oko na to, co się dzieje w strefie euro" - powiedział dyplomata.

"Otwarta" dla Polski jest też propozycja przyłączenia do unii bankowej. Ale jak mówił we wtorek minister ds. europejskich Piotr Serafin, nie należy oczekiwać decyzji już na szczycie, czy Polska przystąpi do wspólnego nadzoru bankowego, którego ostatnie szczegóły przyjmują w środę ministrowie finansów. Serafin ocenił jednak, że ostatnie kompromisowe propozycje ws. wspólnego nadzoru są pod kątem udziału w nim krajów spoza strefy euro "o niebo, a może o dwa nieba lepsze" niż wyjściowe propozycje Komisji Europejskiej.

Z wypowiedzi polskich dyplomatów wynika, że Warszawa chce najpierw obserwować, jak nowy mechanizm wspólnego nadzoru nad bankami działa, zanim zdecyduje ostatecznie, czy się do niego przyłącza, co oznaczałoby utratę niezależności polskiego nadzoru.

Propozycje zacieśniania eurolandu wzbudzają spore obawy w krajach spoza euro, w tym Polsce. Obawy dotyczą ryzyka, że negatywnie odbije się to na tradycyjnym budżecie UE, a także pogłębi podziały na Unię dwóch prędkości.

"Polska nie ma się czego bać, bo chce wejść do strefy euro i nad tym pracuje" - mówił niedawno szef KE Jose Barroso.

"Europociąg odjeżdża i to jest nieuchronne. (...) Krok po kroku będzie się organizowała federacja państw narodowych, czyli wspólnota losu, wymuszona przez logikę wspólnej waluty" - przyznał w rozmowie z PAP komisarz Janusz Lewandowski.

Lewandowski, a także większość komentatorów w Brukseli zwraca uwagę, że tempo zmian nie będzie szybkie, bo Unia Europejska jest dość nierychliwa ze swej natury i jak tylko zmaleje presja rynków finansowych, mogą też opaść ambicje dalszej integracji i oddawania kolejnych kompetencji Brukseli. Kraje eurolandu wciąż zasadniczo różnią się w swej wizji wychodzenia z kryzysu: zadłużone kraje Południa domagają się więcej solidarności, a Północ pod przewodnictwem Niemiec domaga się większej dyscypliny nad finansami publicznymi i reform strukturalnych.