Czy państwo myślą, że my w KE śpimy? Nie jesteśmy po to, by podpisywać niepotrzebne papierki. Dzięki gospodarczej integracji nie ma u nas wojny – mówi Michel Barnier po odebraniu przez UE Pokojowej Nagrody Nobla.

Czy przypomina pan sobie, jak tłumiono w Europie demonstracje bezrobotnych i osób niegodzących się z zaciskaniem pasa? Czy UE faktycznie zasłużyła na pokojową Nagrodę Nobla?

Unia wyrosła z traumy II wojny światowej, a jej fundamenty zbudowali ludzie, którzy na własnej skórze doświadczyli jej okropieństw. Nie wiem, o czym myśleli ojcowie założyciele, ale pomysł był po prostu genialny: po raz pierwszy w historii poza decyzjami politycznymi postanowili zająć się ekonomią. Nagrodę przyznano UE, ale hołd należy złożyć tym wszystkim, którzy przez ostatnie 60 lat mieli odwagę uczestniczyć w projekcie na rzecz współpracy i budowania porozumienia między narodami, którego główną obietnicą był pokój na naszym kontynencie.

Wiele osób drwiło z decyzji Komitetu Noblowskiego, oceniając ją jako czysto polityczną, ale gdy pana słucham, przypomina mi się fraszka polskiego poety Jana Kochanowskiego: „Szlachetne zdrowie,/ Nikt się nie dowie,/ Jako smakujesz,/ Aż się zepsujesz”. Czy podobnie jest z niedocenianym dziś przez nas pokojem?

Największym eurosceptykom nie życzę, aby musieli się przekonać, co oznacza utrata tego „zdrowia”. Dziś konflikt zbrojny między państwami członkowskimi Unii wydaje się zupełnie niewyobrażalny. Chyba wszyscy pamiętamy o tym, co 15 lat temu wydarzyło się na Bałkanach?

Reklama

Twierdzi pan, że wspólny rynek przyczynił się do tego, że dziś już nikomu nie opłaca się wszczynać wojen?

Oczywiście. Niedawno świętowaliśmy 20. rocznicę powstania wspólnego rynku, który obejmuje dziś 500 mln Europejczyków i 22 mln firm. Każdy obywatel zjednoczonej Europy powinien zdawać sobie sprawę, jak ważne jest, aby ten rynek wewnętrzny działał jak najlepiej, bo jest doskonałym instrumentem zachowania pokoju, łącząc ludzi na różnych poziomach ich życia. W czasach kryzysu jest jednak wystawiony na największą krytykę ze strony populistów żerujących na społecznej frustracji. Wspólny rynek nie powinien kojarzyć się tylko z niezrozumiałymi regułami wymyślonymi przez brukselskich biurokratów lub możliwościami robienia interesów przez grube ryby. Nigdy nie był popularny, bo zmienia zwyczaje, do których ludzie są przyzwyczajeni. Często to, co znane, nawet jeśli niezbyt lubiane czy nawet źle funkcjonujące, wydaje się ludziom lepsze niż tajemnicza przyszłość, choćby ta rysowała się w jak najlepszych barwach.

Trudno nie zgodzić się z opiniami, że UE przechodzi teraz co najmniej grypę. Czy Wspólnota powróci do zdrowia?

Nie wierzę w śmierć Wspólnoty. Jej rozpad byłby prawdziwą katastrofą dla jej mieszkańców. Myślę, że tego zdania jest większość polityków, co mimo odmiennych zapatrywań na wiele spraw napawa optymizmem. Robimy wszystko, by pacjent jak najszybciej wyzdrowiał.

Ostatni szczyt dotyczący budżetu na lata 2014–2020 zakończył się fiaskiem. Raczej dowodzi to, że europejska solidarność trafiła do lamusa.

Wszystko zdaje się obecnie w Europie iść jak po grudzie. Dzieje się tak z powodu kryzysu gospodarczego, który zaostrza skłonność do ochrony interesów narodowych. Dodatkowo trzeba pokonać przeszkody dotyczące kwestii odmiennych poglądów na to, jaki wspólna Europa ma przyjąć kształt. Dla niektórych jawi się ona jako supermarket, inni, w tym ja, widzą ją jako wspólnotę polityczną, której siłą jest nie tylko wspólny rynek, lecz także idee. Tego szczytu nie należy odbierać jako klęski: to zawieszenie dyskusji, która zostanie wkrótce podjęta. Podobne sytuacje miały już niejednokrotnie miejsce: historia UE jest zbudowana na kompromisach.

Czy także w sprawie obniżki wynagrodzeń dla armii unijnych urzędników liczącej 55 tys. osób?

Koszt pracy tych ludzi to zaledwie 6 proc. budżetu, cała reszta przeznaczana jest na inwestycje związane z planami rozwoju terytorialnego, spójności czy rolnictwa.

Słyszałam, że pieniądze z noblowskiej nagrody zostaną przeznaczone na program stypendialny Erasmus, który żartobliwie nazywany jest Orgazmusem ze względu na wykorzystywanie przez studentów tych środków na zabawę.

Nie chcę nikogo oceniać, ale czy przyjaźnie zawarte przez młodzież z różnych krajów nie służą także utrzymaniu pokoju w Europie? Kiedy się znamy, widzimy, że wszyscy jesteśmy tacy sami, mamy takie same marzenia i podobne obawy.

Oczekiwania Europejczyków wobec UE to jednak coś więcej niż zapewnienie młodzieży środków na rozrywkę. Zwłaszcza kiedy po studiach czeka na nich bezrobocie.

Myśli pani, że w Komisji śpimy? Nie jesteśmy tylko po to, aby podpisywać papierki, które nikomu nie będą służyć, ale by formułować takie prawa, które wszystkim pozwolą lepiej w zjednoczonej Europie funkcjonować. Nie muszę chyba tłumaczyć, że do najłatwiejszych zadań to nie należy. Rozumiem zniecierpliwienie ludzi, którzy chcieliby wiedzieć konkretne efekty naszych działań. Dlatego m.in. stworzyliśmy sieć centrów SOLVIT zajmujących się kwestiami spornymi dotyczącymi ewentualnego niewłaściwego stosowania prawa UE o charakterze transgranicznym między przedsiębiorstwem lub obywatelem z jednej a organem krajowej administracji publicznej z drugiej strony. Wielokrotnie zajmowały się one sprawami zgłoszonymi przez polskich obywateli. Ujednolicenie europejskiego systemu wymaga jednak olbrzymiej cierpliwości, a obecna sytuacja ekonomiczna jest niezwykle trudna.

A mieszkaniec zjednoczonej Europy widzi raczej coraz mniej plusów, aby do niej należeć.

Zdaję sobie sprawę, że zaufanie do Wspólnoty jest na najniższym od wielu lat poziomie. Poza tym żyjemy w zmieniającej się rzeczywistości i kiedy w końcu dostajemy to, czego oczekiwaliśmy, szybko o tym zapominamy i żądamy jeszcze więcej. Nie powinniśmy lekceważyć rzeczy, do których szybko się przyzwyczailiśmy.

Na przykład?

Poza możliwościami, jakie daje wspólny rynek, choćby takie drobiazgi, jak połączenia telefonii komórkowej. Nie wiem, czy pani pamięta, jak kosztowne były niedawno. Ponad euro za minutę. Dziś koszt połączenia wychodzącego to 29 centów, a przychodzącego 8. Planujemy, aby do lipca 2014 roku ceny spadły odpowiednio do 19 i 5 centów. Pomimo przeciwieństw udało się nam zakończyć prace związane z projektem jednolitego patentu europejskiego, czyli systemu ochrony własności przemysłowej w ramach UE. Pozwoli on uprościć procedury i zmniejszyć koszty dla małych i średnich przedsiębiorców chcących chronić swoje rozwiązania techniczne. Jak nigdy do tej pory musimy wysyłać w stronę przedsiębiorców pozytywne sygnały, że pomimo kryzysu warto inwestować.

70 proc. aktywów banków działających w Polsce znajduje się w rękach zagranicznych właścicieli. Z tego powodu unia bankowa – dopuszczająca transfer kapitału z filii do centrali – budzi w moim kraju niepokój. Czy obawy są uzasadnione?

Pracujemy nad projektem kontroli systemu bankowego dla 17 państw strefy euro, który będzie otwarty, pozwalając dołączyć do niego krajom spoza unii walutowej. Zapewniam, że wszelkie propozycje ze strony Polski, która przecież myśli o euro, będą brane pod uwagę i dokładnie analizowane. Każdy z 27 krajów członkowskich potrzebuje tego projektu, ale ten nowy etap europejskiej integracji odbędzie się w całkowitej transparentności i poddany zostanie debacie publicznej oraz pod dyskusje rządowe w poszczególnych krajach. Podkreślam, że dla UE jest to sprawa o znaczeniu historycznym, gdyż pomoże w znalezieniu stabilności, której nasza gospodarka potrzebuje, oraz skoryguje błędy, które od 10 lat nie pozwalają na odpowiednie zarządzanie finansami.

Wiele osób twierdzi, że to właśnie euro spotęgowało kryzys gospodarczy, a unia walutowa okazała się barierą dla rozwoju ekonomicznego i pożywką dla nadużyć.

To nie euro samo w sobie przechodzi kryzys, lecz kraje, które nie przestrzegały dyscypliny budżetowej. Poza tym banki nie znajdują się ponad społeczeństwem, ale podlegają takim samym regulacjom jak pozostałe przedsiębiorstwa. Planujemy, by wprowadzanie nadzoru odbywało się stopniowo: najpierw banki korzystające z ratunkowego funduszu Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, potem banki systemowe, w końcu wszystkie 6 tys. banków strefy euro. Postaramy się także zrobić wszystko, aby uniknąć skandali związanych z manipulowaniem wskaźnikami rynkowymi.

Czyli nie powtórzy się sytuacja, w której maklerzy Barclays manipulowali podstawową stopą kredytową Libor?

Czasy wzrostu gospodarczego umocowanego na niekończących się pożyczkach definitywnie się skończyły, bo teraz wszyscy musimy zaciągnięte długi spłacać. Chcę także wysłać jasny przekaz do wszystkich instytucji bankowych i finansowych działających na rynku, że ze strony Komisji Europejskiej nie ma przyzwolenia na spekulacje, których jedynym celem jest zwiększanie premii niewielkiej grupy osób kosztem większości.

Można więc powiedzieć, że choć żyjemy w czasach pokoju między narodami, to jednak prowadzimy ze sobą wojnę ekonomiczną?

Nie uważam, aby pomiędzy Europejczykami panowała walka ekonomiczna. Jesteśmy poddani działaniom światowej konkurencji i powinniśmy się w jej obliczu jednoczyć. Dodatkowo dotknął nas amerykański kryzys finansowy, którego główni aktorzy zachowywali się w sposób skandaliczny. Wynikiem tego zbiegu okoliczności są obecna recesja i zahamowanie wzrostu gospodarczego, ale nie pozostajemy bezczynni. Staramy się wyciągnąć z tej dość bolesnej dla wszystkich lekcji wnioski na przyszłość, tworząc odpowiednie zabezpieczenia systemowe.

Myśli pan, że kiedyś UE uda się otrzymać Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii?

Czy jako Europejka nie chciałaby pani tego? Myślę, że takie powinno być marzenie każdego mieszkańca naszego kontynentu. Jesteśmy pionierami w tym, co robimy, nie ma dla nas innej drogi. Inne mocarstwa będą nas traktować jako równorzędnego partnera tylko wtedy, gdy będziemy zjednoczeni.

Z Michelem Barnierem rozmawia Kamilla Staszak