W zakończonym tygodniu rynki akcji powtórzyły schemat obserwowany w tygodniu poprzednim. Dobra postawa rynków azjatyckich i europejskich kontrastowała ze słabością Wall Street, która nie potrafiła posilić się umocnieniem euro oraz osłabieniem dolara. Zerwanie powiązania nastrojów rynku walutowego i Wall Street łatwo wytłumaczyć obawami graczy przed zderzeniem amerykańskiej gospodarki z efektami klifu fiskalnego i ciekawszym jest pytanie, co właściwie dyskontują czytelnie kulejące rynki w USA i do czego przygotowuje się mocna teraz Europa.

Proste wyliczenie pokazuje, iż tylko w grudniu trzy główne indeksy amerykańskie są zwyczajnie słabe. Wprawdzie od 1 grudnia DJIA wzrósł o 0,8 procent, ale już S&P500 traci 0,2 procent a Nasdaq Composite oddaje ponad 1,2 procent. Na tym tle zwyżka niemieckiego DAX-a o 2,6 procent czy niewiele mniejszy wzrost paryskiego CAC40 jednoznacznie wskazują, iż Europa jest czytelnie silniejsza. Jeszcze mocniejsze kontrasty widać, gdy porówna się zmiany kwartalne. W IV kwartale DJIA traci 2,2 procent, S&P500 1,9 procent a Nasdaq Composite 4,6 procent, gdy DAX rośnie o 5,2 procent a paryski CAC40 o 8,6 procent.

Trudno nie zadać pytań, czy naprawdę perspektywy gospodarek europejskich są tak dobre a amerykańskiej tak słabe, jak wskazuje to różnica w kursach czy też Wall Street została zamrożona przez niepewność na scenie politycznej? Jeśli udzielić pozytywnej odpowiedzi na drugą część pytania, to naturalnie narzuca się kolejne, jaka będzie reakcja Wall Street, gdy prezydent dojdzie do porozumienia z Kongresem. W przypadku pogoni za innymi giełdami zwyżki po około 5 procent wydają się programem minimum a nie należy wykluczać i szybkich zwyżek indeksów po około 10 procent. Konsekwencją tak optymistycznego scenariusza było wyjście S&P500 w pobliże maksimum wszech czasów a to radykalnie poprawiłoby obraz rynków - również europejskich.

W ten pozytywny scenariusza trzeba jeszcze wpleść politykę banków centralnych, które – jak Rezerwa Federalna w środę i zapewne bank japoński po wyborach – będą zalewały gospodarki stymulusami i tanim pieniądzem. Bez wątpienia kolejny program Fed sprzyja cenom akcji a łagodna polityka Europejskiego Banku Centralnego nie będzie przeszkadzała. Dlatego brak reakcji giełd na środowe powiązanie polityki monetarnej w USA z inflacją i rynkiem pracy jest zagadkowe. W sumie jednak to kolejny czynnik, który wskazuje, iż uwolnienie rynków od obaw przed niemożnością polityków do działania będzie impulsem wzrostowym a zwolnienie hamulca zaciągniętego przez Waszyngton przyniesie potężny zastrzyk emocji i wzrost zmienności.

Reklama

Ten pozytywny scenariusz trzeba jednak uzupełnić o pytania, czy to nie Wall Street ma rację w swoim pesymizmie i czy reszta świata nie przesadziła w optymizmie. Bez wątpienia brak kompromisu podatkowego w USA odwróci optymistyczny scenariusz o 180 stopni. Wówczas z impetem wrócą na rynki pytania o trwałość wygaszenia pożarów w Hiszpanii czy Grecji, których gospodarki ciągle zmagają się z drugą stroną równania w postaci braku wzrostu gospodarczego w strefie euro, bez którego programy stabilizujące będą wymagały korekt i zapewne nowych odsłon. W takim układzie dziesięcioprocentowe spadki indeksów wydawałyby się minimalnym wymiarem kary, jakie poniosłyby giełdy europejskie za nadmierny optymizm a i Wall Street nie omieszkałaby uwzględnić w cenach recesyjnego spowolnienia.