W debacie zorganizowanej przez tygodnik „Ukrajinśkyj Tyżdeń” niemal wszyscy zebrani jak jeden mąż potępiali miejscowy wielki biznes.
– Nasi oligarchowie od początku utrzymywali ścisłe związki z urzędnikami. Dzięki nim właśnie otrzymali możliwość swobodnego przechwycenia różnych przedsiębiorstw. Nie mają do nich jednak żadnego zawodowego stosunku, nie mają żadnej idei, którą chcieliby za ich pośrednictwem realizować – tłumaczył szef Centrum Reform Rynkowych Wołodymyr Łanowy. – Ukraiński oligarcha nie jest Rockefellerem. Rodzina Rockefellerów budowała na początku minionego wieku koleje, co w tym czasie było tak nowoczesne, jak dziś nanotechnologie. Nasi oligarchowie handlują surowcami i dlatego bardziej przypominają właścicieli niewolników z Południa, którzy blokowali rewolucję przemysłową w Stanach – dodawał ekonomista Witalij Melnyczuk.
Wszystko to prawda. Ekipa prezydenta Wiktora Janukowycza lawiruje między trzema potężnymi grupami oligarchicznymi. Każda z nich jest zamieszana w monstrualnych rozmiarów korupcję, kupowanie ustaw czy rejderstwo, czyli wykorzystywanie swoich ludzi w milicji i wymiarze sprawiedliwości do przejmowania dobrze prosperujących firm. I tak pół biedy, że rejderstwo nie wygląda już tak jak w dzikich latach 90. Dziś zamiast kałasznikowów – miękka perswazja. Podziel się udziałami, zapewnimy ci spokój. Nie podzielisz się, na każdym kroku spotkasz kontrolę i problemy ze zbytem. Głupi by nie skorzystał.
Jednak czy można oligarchów określić mianem czystego zła? Owszem, bez ich poparcia Janukowycz nigdy nie zostałby prezydentem. Ale paradoksalnie to właśnie ich pieniądze decydują o tym, że Janukowycz nigdy nie zostanie samodzielnym dyktatorem. Nawet grupy stojące blisko rządzących przy okazji wyborów z drugiej kieszeni wspierają opozycję. Ot, tak na wszelki wypadek. Sojusze bywają egzotyczne. Skrajnych nacjonalistów ze Swobody po cichu wspiera np. Ihor Kołomojski, udzielający się społecznie jako lider społeczności żydowskiej.
Reklama
Nawet pomarańczowa rewolucja, na Zachodzie traktowana jako romantyczny zryw spragnionych wolności Ukraińców, udała się tylko dzięki wsparciu milionerów skonfliktowanych z miliarderami. Petro Poroszenko, zwany królem czekolady, osobiście karmił demonstrantów z rozstawionych na Majdanie garkuchni. Z kolei dla korzystnego wizerunku Ukrainy za granicą mało kto zrobił tyle, ile Wiktor Pinczuk, organizator corocznego spotkania Yalta European Strategy. Dla budżetu, mimo wszystkich kombinacji, każdy oligarcha także jest złotą żyłą. Najwięksi płatnicy podatków odpowiadają za 53 proc. dochodów państwa.
W tym kontekście warto śledzić losy miliardera Wałerija Choroszkowskiego, do niedawna wicepremiera, a wcześniej szefa specsłużb w jednym. Choroszkowski demonstracyjnie rzucił niedawno teką wicepremiera, a ta demonstracja połączona ze zmianą polityki informacyjnej kontrolowanych przez niego stacji TV wskazuje na to, że biznesmen dostrzegł w zwiększeniu pluralizmu szansę dla siebie. Wybory prezydenckie 2015 r. mogą zweryfikować jego wyobrażenia.
Historia to nieprzerwany ciąg paradoksów. Ukraiński paradoks polega na tym, że choć kraj znalazł się w bagnie także przez oligarchów, bez ich pieniędzy nie zdoła z niego wyjść. Jeśli wyjdzie, powtórzy wyczyn barona Muenchausena, który w podobnej sytuacji sam siebie wyciągnął z bagna za włosy.
ikona lupy />
Michał Potocki dziennikarz działu życie gospodarcze świat / DGP