Polacy uciekają z własnego kraju: jak pisał kilka dni temu Financial Times, w ciągu najbliższych pięciu lat 500-800 tys. Polaków opuści ojczyznę. Dołączą oni do ponad 2-milionowej rzeszy rodaków, którzy wyemigrowali na Zachód odkąd Polska wstąpiła do Unii Europejskiej w 2004 r. W większości są to ludzie młodzi i na ogół lepiej wykształceni niż ich rodacy przebywający nad Wisłą.

Biurokracja = emigracja

Niski poziom zarobków i wysokie bezrobocie to główne powody emigracji. Jednak nie należy zapominać o niskiej jakości życia, którą doskonale może zilustrować wizyta w dowolnym państwowym lub samorządowym urzędzie. Znam świetnie wykształconych, młodych ludzi, którzy nie mieliby problemu ze znalezieniem dobrze płatnej pracy w Polsce, jednak kilka wizyt w urzędach celem załatwienia bardzo podstawowych spraw odwiodło ich od pomysłu powrotu. Wolą zostać w Wielkiej Brytanii, gdzie wszyscy im pokazują, że cieszy ich obecność kreatywnych, perspektywicznych i znających kilka języków obcych obywateli.

Nie znam też nikogo, kto po kontakcie z polską administracją publiczną byłby choć odrobinę zadowolony. Załatwienie z pozoru łatwej sprawy urasta w urzędzie do rangi cudu nad Wisłą, a popularna zbitka słów „nie-da-się” mogłaby stać się mottem przewodnim służby (tak, służby...) publicznej.

Reklama

W mojej wyobraźni proces uzyskiwania informacji w jakimkolwiek urzędzie między Odrą a Bugiem wygląda z grubsza tak:

„Szanowny Panie, żebym mogła wydać zaświadczenie nr 5 potrzebuję wpierw wniosku o jego wydanie wypisanego na formularzu nr A38, który musi pan uprzednio podbić w pokoju 217 na 3. piętrze. Dojście tam jest banalne: wystarczy skręcić w prawo za paprotką, a później już tylko w górę po schodach, przejść pod antresolą przez siedzibę dyrektora (skrótem, bo dyrektor akurat, hihi, na urlopie zdrowotnym). A później to już z górki, idzie Pan korytarzem w lewo, mija serwis naprawczy maszyn do pisania, skręca dwa razy w prawo, mija sklepik z bibelotami pani Agatki i już jest na miejscu. Ale proszę pamiętać, że pokój 217 działa tylko od wtorku do czwartku między 9:00 a 15:00, w inne dni nieczynne, bo pani Kasia w poniedziałki podlewa fikusa, a w piątki dziurkuje dokumenty i porządkuje segregatory. Oczywiście jeśli u Kasi będzie zbyt duża kolejka to żaden problem: wystarczy zapisać swoje nazwisko w komitecie kolejkowym, który jest prowadzony na parterze przez panią Bożenkę w pokoju nr 237. Aleee ona jest tylko w poniedziałki, bo, wie Pan, dokształca się i już od 3 lat chodzi na kurs komputerowy, taka jest ambitna ta nasza Bożenka! Eeee, no dobrze, czy czegoś jeszcze potrzeba? Bo już 15:30 i powinnam siedzieć w pogotowiu do wyjścia, dziś czwartek, wie Pan, trzeba kupić rumianek na jutro, a w dyskoncie Poziomka dziś świetne przeceny...”

Dom Który Czyni Szalonym

Powyższy scenariusz zazwyczaj sprawdza się także przy załatwianiu czegokolwiek w polskich ambasadach rozrzuconych po świecie. Nie radzę gubić dokumentów np. podczas weekendowego pobytu w Wielkiej Brytanii, bo krótka wycieczka z przymusu może się wydłużyć do miesiąca (Najbliższy termin wizyty po zarejestrowaniu w lśniącym systemie on-line: prawie miesiąc. Oczekiwanie na paszport tymczasowy: 3 tygodnie. Nie należy też zapominać o kolejkach).

Polskie urzędy niezmiennie przypominają mi przezabawną scenę z „12 prac Asterixa”, w której główny bohater wraz ze swoim kompanem Obelixem muszą wykonać „zwykłą administracyjną formalność”, czyli zdobyć zaświadczenie A38 w „Domu Który Czyni Szalonym”. Scena jest genialną parodią urzędniczej biurokracji i podpowiada, jak można z nią wygrać. Zainteresowanym polecam obejrzeć fragment, z pewnością każdy znajdzie w nim element autobiograficzny. A może sam sposób radzenia sobie z urzędnikami jest warty zastosowania?

http://www.youtube.com/watch?v=OmZkeBv3uFc

PS. Pod moim ostatnim felietonem na temat urzędniczej nędzy w Polsce Co ma wspólnego Pani Halinka z murawą na Stadionie Narodowym pojawił się wpis "Urzędniczki", która pisze, że zgadza się z wydźwiękiem artykułu, ale boli ją "zrzucanie przez Pana Redaktora winy za całe urzędnicze zło na pracowników administracji". Otóż chcę podkreślić, że za mizerny stan rzeczy w urzędach winię po równo skostniałe procedury administracyjne oraz urzędników z kategorii "leśne dziadki", czyli takich, którzy oprą się każdej zmianie na lepsze, a do petenta uśmiechnęliby się tylko pod groźbą tortur.

ikona lupy />
Daniel Rząsa, szef redakcji Forsal.pl. Fot. Wojciech Górski / Forsal.pl / Picasa