Przedsiębiorczy 39-latek właśnie rozkręca swój nowy internetowy projekt pod nazwą Mega i liczy, że wejdzie z nim wkrótce na giełdę. Zostając przy okazji najbogatszym niemieckim przedsiębiorcą internetowym w historii.

Zdolna młodzież

Tak naprawdę nazywa się Kim Schmitz i pochodzi ze Szlezwiku-Holsztynu, północnoniemieckiego landu położonego przy granicy z Danią. Ale w dorosłym życiu używał wielu aliasów: Kimble, Kim Tim albo Jim Vestor. Mieszkał też już w wielu miejscach na świecie. Ostatnio w wartej 25 mln dol. posiadłości w Nowej Zelandii.
Nazwisko Dotcom przyjął oficjalnie w 2005 r., aby raz jeszcze zamanifestować, że to właśnie internet pozwolił mu w krótkim czasie dorobić się majątku szacowanego na kilkaset milionów dolarów. – Odkąd pamiętam, chciałem być milionerem – powtarza Dotcom. Zaraz jednak dodaje: – Bo nie wiedziałem jeszcze wtedy, że można być... miliarderem.
Reklama
Już jako dzieciak zrozumiał, że do pieniędzy najłatwiej będzie mu dojść przez komputery. Znał się na nich na tyle dobrze, że został hakerem. Niemiecka policja kilkakrotnie stawiała mu zarzuty związane z komputerową przestępczością – od włamywania się do cudzych telefonów i dzwonienia z nich za darmo po łamanie zabezpieczeń bankowych. Gdy wpadł w ręce organów ścigania, złamał się i zaczął współpracować z policją, pomagając w rozbijaniu hakerskich szajek. W zamian skazano go na łagodną karę dwóch lat więzienia w zawieszeniu.
Z hakowaniem oczywiście nie zerwał. Wkrótce udało mu się złamać zabezpieczenia telefoniczne Deutsche Telekomu. O czym nie omieszkał bezzwłocznie poinformować telekomunikacyjnego giganta. Obawiając się blamażu, firma (w zamian za milczenie) zatrudniła go w roli konsultanta.
Schmitz (vel. Dotcom) zainwestował zarobione pieniądze we własny biznes.

Obrońca wolności w sieci

Daleko mu było jednak do spokojnego, ułożonego przedsiębiorcy. Kilka kolejnych lat spędził na kupowaniu i sprzedawaniu spółek internetowych, ogłaszając się przy okazji „królem Kimblem Pierwszym, władcą Kimperium”.
W 2002 r. na prośbę niemieckiej policji został aresztowany w Tajlandii przez tamtejszą policję. Po ekstradycji do ojczyzny sąd w Monachium skazał go na kolejną karę w zawieszeniu. Tym razem za nielegalny obrót akcjami.
Jednak król Kimble miał dopiero pokazać, na co naprawdę go stać. W 2007 r. amerykańscy prokuratorzy oskarżyli Schmitza (już wtedy posługującego się nazwiskiem Dotcom) o to, że jest jednym z założycieli serwisu Megaupload, który w zamian za opłatę członkowską umożliwiał wymianę internetowych plików, filmów i muzyki. W styczniu 2012 r. na wniosek FBI serwis został zamknięty. Tego samego dnia przed posiadłością Dotcoma w Australii pojawili się uzbrojeni policjanci. Niemiec został oskarżony o internetowe piractwo na arcyszeroką skalę. Amerykańskie władze zażądały jego ekstradycji.
Wkrótce jednak sprawy zaczęły przybierać nieoczekiwany obrót. Najpierw jeden z nowozelandzkich sędziów odmówił ekstradycji, co więcej, wypuścił Dotcoma za kaucją (ale wczesniej zamroził jego bankowe konta). Następnie australijskie media zaczęły opisywać kulisy jego zatrzymania, twierdząc, że FBI dopuściło się wielu naruszeń prawa międzynarodowego. Przy okazji wyszło na jaw, że jednym z głównych inspiratorów wielkiej antypirackiej akcji była grupa lobbingowa zrzeszająca najważniejsze hollywoodzkie studia filmowe, którego szefem jest bliski przyjaciel... wiceprezydenta USA Joego Bidena.
Korzystając z uwolnienia, Dotcom rozkręca kolejny projekt. Ma to być nowy portal wymiany plików o nazwie Mega. 39-latek marzy o wprowadzeniu go na giełdę. Czy się nie obawia, że Mega zostanie zamknięty tak samo jak jego poprzednik Megaupload? Ani trochę. – Użyjemy takiego sposobu szyfrowania, że ktokolwiek chciałby w niego uderzyć, musiałby kompletnie zakazać wymiany plików w sieci. Czyli zabić cały internet. Może dzięki temu nasi wrogowie zrozumieją, że ich przestarzałe konstrukcje prawnicze nie przystają do rzeczywistości XXI wieku – uważa Dotcom.