Jak wynika z sondażu przeprowadzonego na zlecenie DGP przez Homo Homini, 60 proc. ankietowanych opowiada się za ich likwidacją. Z kolei niemal połowa jest przekonana, ze źle uczą. Cel reformy z 1999 r. był szczytny: chodziło o zlikwidowanie nierówności w wykształceniu. Wyszło na odwrót: gimnazja zamiast wyrównywać szanse, zaczęły segregować dzieci.

Pomimo że obowiązuje rejonizacja (uczeń musi być przyjęty do placówki najbliżej domu), i tak powstają takie szkoły, które gromadzą wyselekcjonowane lepsze dzieci. Te gorsze uznawane są za getta dla najtrudniejszej młodzieży. Dodatkowo w wieku gimnazjalnym dzieci zaczynają eksperymentować z alkoholem i narkotykami. W efekcie zarówno nauczyciele, jak i rodzice coraz częściej głośno mówią o konieczności odwrócenia zmian sprzed 14 lat.

Jednak resort edukacji woli konserwować sytuacje. Przekonuje, ze za utrzymaniem obecnego systemu przemawiają dobre (coraz lepsze) wyniki w międzynarodowych badaniach PISA. Te teorie łatwo podważyć. Uczniowie opanowali bowiem niemal automatycznie metodę testową i specyfikę pytań stawianych w badaniach.

O zmiany w systemie kształcenia apelują prawie wszystkie partie opozycyjne. Bilans gimnazjów – mimo ich grzechów głównych – nie jest jednak jednoznaczny, co potwierdzają analitycy zapytani przez DGP.

Reklama

Temat gimnazjów powraca zazwyczaj przy okazji dramatycznych wydarzeń. Głośne samobójstwo, ciąża czy odwyk narkotykowy przenosi je z poziomu dyskusji rodziców do mediów i na sale Sejmu.

– Kiedy prowadziliśmy debatę o gimnazjach, moderator zadał pytanie, kto jest za ich utrzymaniem. Ręce do góry podniosły zaledwie dwie osoby – opowiada Krystyna Łybacka (SLD), była minister edukacji. Precyzuje, że na sali było ok. 40 osób z trzech fundacji. Sama Łybacka unika odpowiedzi na pytanie: czy należy skończyć z gimnazjami? Jej zdaniem rozwiązaniem problemu jest model skandynawski. Np. Finlandia, której poziom nauczania według różnych międzynarodowych rankingów należy do najwyższych. Tu obok 9-letniej szkoły podstawowej jest 3-letnia szkoła średnia.

>>> Czytaj też: 10 faktów na temat edukacji w Finlandii – najlepszego systemu nauki na świecie

Argumentem budzącym najwięcej emocji jest to, że gimnazja ze szkół przekształcają się w siedliska zła i rozpusty dojrzewających dzieci. Częściowo potwierdzają to badania. Według danych Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii i Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych 60 proc. 15-latków piło w czasie 30 dni przed prowadzonym badaniem.

Rośnie także liczba palących marihuanę: sięga po nią co dziesiąty uczeń gimnazjum. Zdaniem przeciwników błędem jest wyrwanie dzieci w tym wieku z dotychczasowego środowiska. Nowi nauczyciele ich nie znają. Nie wiedzą, jacy byli wcześniej, i trudniej im z nimi pracować. Paradoksalnie celem reformy było oddzielenie tej grupy młodzieży od najmłodszych: tak by 14-latek nie mijał się na korytarzu z 7-latkiem. Efekt jest odwrotny od zamierzonego.

Fundacja Amicus Europae wskazuje natomiast na rosnące podziały wśród gimnazjów. Tu też zadziałała zasada: miało być dobrze, a wyszło jak zawsze. Autorzy reformy z 1999 r. wprowadzili zasadę rejonizacji. Rodzice nauczyli się skutecznie ją obchodzić. Albo przemeldowują dzieci na czas trwania naboru, albo korzystają z puli wolnych miejsc w gimnazjach, którymi swobodnie dysponują dyrektorzy.

Segregacja odbywa się też w momencie podziału uczniów na klasy: te dla uczniów zdolnych i wyrównawcze. W efekcie według badań prof. Romana Dolaty z Uniwersytetu Warszawskiego wyniki egzaminów gimnazjalnych mogą się różnić nawet o 40 proc. Taki jest rezultat wyrównywania poziomu nauczania. Oprócz tych zarzutów pojawia się argument o „poszatkowaniu” procesu nauczania. Ostatnia, szósta klasa podstawówki jest przeznaczona na przygotowania do sprawdzianu kończącego.

Podobna sytuacja jest w ostatniej gimnazjalnej. Dzieci ćwiczą test za testem, bo od wyników egzaminu zależy, do jakiego liceum się dostaną. To z kolei wpływa na wynik matury decydujący o dostaniu się na studia. To samo dzieje się w liceum. W ten sposób stale naruszana jest ciągłość nauki. Świadomość grzechów głównych gimnazjów nie oznacza, że wobec ich likwidacji panuje jednomyślność. Zdaniem prof. Dolaty należałoby stworzyć taki system pracy z uczniami wybitnie zdolnymi – zwłaszcza z tymi z małych miejscowości – żeby na odpowiednim etapie udawało się ich wyłuskać. Prof. Mirosław Handke, były minister edukacji, który wprowadzał reformę, uważa, że należy połączyć gimnazja w spójny system z liceami ogólnokształcącymi.

Komentarz: Ośli upór w gimnazjach

Krzysztof Jedlak, kierownik działu podatki Dziennika Gazety Prawnej

Polacy nie chcą gimnazjów. Ze świecą szukać tych, którzy myślą inaczej. Przedstawiciele ministerstwa, którzy bronią tej instytucji jeśli nie z przekonań, to przynajmniej „z urzędu”, powiedzą, że gimnazja nam się nie podobają, bo mają złą prasę. Pisze się i mówi o nich źle, zwykle w kontekście chuligańskich wybryków, w tym skierowanych przeciw nauczycielom, prześladowania jednych nastolatków przez innych, czasem prowadzącego do tragedii, zadziwiających alkoholowych ekscesów, niskiego poziomu nauczania itd.

Na tej podstawie wyrobiliśmy sobie podobno zdanie i dlatego – niesłusznie oczywiście – chcielibyśmy, żeby gimnazja znikły. Zgoda, chcielibyśmy, żeby zostały zlikwidowane, najlepiej jak najprędzej. Ale to oczywiście nieprawda, że z powodu kilku czy kilkunastu barwnie opisanych historii. Taka teza to raczej łatwy, i na dodatek dość bezczelny, wykręt, który ma usprawiedliwić, dlaczego nikt nie przyznaje się do błędu i tym bardziej dlaczego od lat nikt nie próbuje go naprawić. To argument z gatunku tych, że „urzędnik wie przecież lepiej”. Otóż nie wie, a my nie jesteśmy tacy głupi. Twierdzenie, że np. starsze dzieci trzeba oddzielać od młodszych, gdyż to warunek rozwoju i jednych, i drugich, raczej nas bawi, niż przekonuje. Dawniej ósmoklasista nie szukał towarzystwa pierwszoklasisty. I nie wchodzili sobie w paradę, zajęci własnymi sprawami.

Przyczyny, dla których Polacy nie lubią gimnazjów, są inne. Rzadko kiedy opinie rodziców i psychologów na temat naszych pociech są tak zgodne. Zmiana środowiska, budowa hierarchii w nowej grupie, szczególny wiek, w którym się to dzieje, to wszystko sprawia, że nauka schodzi na dalszy plan, a problemy wychowawcze narastają. Ale nie to jest najważniejsze. Gimnazja stały się elementem nowej szkolnej struktury (trzyletnie licea, zreformowane technika, nowe programy nauczania etc.), która się nie sprawdza, bo zamiast wyższej oferuje niższą jakość kształcenia zarówno ogólnego, jak i zawodowego. I to widać.

Konia z rzędem temu, który spotkał rodziców zadowolonych z tego, że ich dzieci przeszły gimnazjalną ścieżkę, albo takich, którzy cieszą się, że ich dzieci to czeka. Nikt nie wymienił argumentów, które mogłyby ich przekonać. Należy podejrzewać, że po prostu ich nie ma. Nie słychać też pedagogów, którzy są gotowi bronić systemu edukacji w obecnym kształcie. Tak oto znowu „lepsze” okazało się wrogiem dobrego. Najbardziej dziwi jednak upór, z jakim przy gimnazjach trwamy. Wydatki na ich likwidację spotkają się z pewnością ze społecznym aplauzem. I słusznie.