Jest rok 1864. Na ziemiach polskich dogasa właśnie powstanie styczniowe. W tym samym czasie po drugiej stronie globu prowincjonalnym Paragwajem rządzi dyktator megaloman Francisco Solano Lopez, podporządkowany irlandzkiej żonie Elizie Lynch. Zdaniem części historyków to właśnie pierwsza dama popchnęła małżonka do działań, które w konsekwencji można nazwać samobójczymi. Najpierw Solano Lopez uderzył na Brazylię, bo zaniepokoiło go, że się rozpanoszyła w znacznie słabszym Urugwaju. Później zaatakował Argentynę, ponieważ uznał, że ogłoszona przez Buenos Aires neutralność w rzeczywistości sprzyja jego wrogom. Do wojny siłą rzeczy włączył się też Urugwaj.
Konflikt Paragwaju z trójkoalicją, w lokalnym języku guarani nazwany „norairo guasu”, czyli wielką wojną, trwał siedem lat. Pod względem wskaźnika strat w ludziach okazał się najkrwawszą wojną, jaka kiedykolwiek dotknęła niepodległe państwo. Po zawieszeniu broni w półmilionowym przed wojną Paragwaju pozostało przy życiu zaledwie 28 tys. mężczyzn. Reszta zginęła na frontach, w partyzantce, z głodu, chorób i represji, których nie wahał się stosować prezydent Solano Lopez. Paragwaj został – jak pisali komentatorzy, nawiązując do nazwiska sprawczyni nieszczęścia – zlynchowany.
Tak dramatyczne załamanie liczbowej równowagi płci nie mogło pozostać bez wpływu na stosunki społeczne. Do czasu wojny Paragwaj był typowym latynoamerykańskim krajem, w którym mężczyźni kierowali się filozofią machismo, a kobiety znały swoje, dość odległe od frontu, miejsce w szeregu. Pewnym wyjątkiem były wdowy, które traktowano jako głowy rodziny. Wielka wojna przyspieszyła emancypację. Gdy większość mężczyzn poszła na front, kobiety przejęły dowodzenie w życiu cywilnym. Zmonopolizowały produkcję żywności i branżę rolną, uzyskały dostęp do urzędów państwowych (choć po dziś dzień żadna kobieta nie została prezydentem państwa). W końcowej fazie wojny brały także udział w obronie kraju. Korespondent wojenny „New York Timesa” pisał w 1868 r., gdy upadała stolica, że kobiety były praktycznie równe mężczyznom.
Po zakończeniu działań wojennych Paragwaj przestał istnieć. Po ulicach grasowały jaguary ludojady, bo nie było komu bronić przed nimi miast. Panowały głód i epidemie, pochłaniające kolejne ofiary. Do tego dochodziła dramatyczna sytuacja demograficzna, w wyniku której na jednego dorosłego mężczyznę przypadały – według różnych szacunków – trzy albo nawet cztery kobiety. Ocalone osoby płci męskiej, jak wspominają historycy, rozleniwiły się, bo to kobiety musiały rywalizować o ich względy. Z jednej strony to na barki płci pięknej spadło więc zadanie odbudowy gospodarki (tym razem opartej wyłącznie na rolnictwie, ponieważ przemysł legł w gruzach). Z drugiej zaś XIX-wieczni podróżnicy ze zgorszeniem opowiadali o kobietach chodzących niemal nago po ulicach Asuncion, by za wszelką cenę przyciągnąć uwagę mężczyzn.
Reklama
Paragwajska wymuszona emancypacja przybrała więc wymiar karykaturalny. W miarę wyrównywania strat w liczbie mężczyzn w kolejnych pokoleniach stosunki między płciami wracały do ówczesnej normy. Prawa wyborcze dla kobiet wprowadzono w Paragwaju dopiero w 1961 r. Spośród państw Ameryki Płd. tylko Ekwador uczynił to później – o kolejne sześć lat. Jednak wielka wojna paragwajska zapowiadała w istocie pewien trend, który w pełni ujawnił się w trakcie I wojny światowej.

Po wojnie do urn

Wpływ wojny na prawa kobiet najłatwiej dostrzec, analizując proces przyznawania im praw wyborczych. Choć zapowiedzi tego procesu pojawiły się jeszcze w XVIII wieku (w 1718 r. na kilka dekad umożliwiono głosowanie płacącym podatki Szwedkom zrzeszonym w cechach rzemieślniczych), to pierwszym państwem, które zagwarantowało płci pięknej możliwość pójścia do urn (choć jeszcze nie startowania w wyborach), była w 1893 r. Nowa Zelandia. Przed wybuchem wojny w Europie dołączyły do niej jeszcze tylko trzy kraje: Australia (pod pewnymi warunkami), podległe carowi Rosji Wielkie Księstwo Finlandii (1906 r.) i Norwegia (1913 r.).
A w 1919 r. takich państw było już 21. Wśród nich Polska, w której tymczasowy naczelnik państwa Józef Piłsudski już 28 listopada 1918 r. wydał dekret o ordynacji wyborczej, w myśl którego „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel Państwa bez różnicy płci” (po czym po pierwszych wyborach mandaty objęło osiem posłanek: trzy działaczki ludowe, dwie endeczki, dwie przedstawicielki chadeckiej NPR i socjalistka). I to nie tylko lewicowe poglądy marszałka odegrały tu rolę, ale powszechne uznanie dla roli, jaką Polki odegrały w walce o wolność Rzeczypospolitej. Kobiety brały udział we wszystkich powstaniach narodowych, niejednokrotnie dobrowolnie towarzyszyły mężom w zesłaniu na Syberię, zaś po kolejnych klęskach przywdziewały żałobę. W tym samym 1918 r. analogiczne przepisy przyjęły też tak różne kraje, jak Niemcy, Urugwaj czy Wielka Brytania, a także pierwsze państwo świata islamskiego – Azerbejdżan, który jako niezależny organizm przetrwał do bolszewickiej inwazji w 1920 r. Amerykański Kongres uchwalił podobne regulacje w 1919 r., przede wszystkim głosami republikanów. Demokraci byli podzieleni po połowie.
To nie wszystko. Tuż po pierwszej wojnie we Włoszech wprowadzono możliwość rozdzielności majątkowej małżonków i dopuszczono kobiety do sprawowania niższych stanowisk urzędniczych, Wielka Brytania uchwaliła zakaz dyskryminacji ze względu na płeć, Portugalki zaś zyskały prawo do nauki w szkołach średnich. Tak szybki wzrost liczby państw, które niezależnie od siebie poszerzyły zakres praw kobiet, to efekt dwóch nakładających się na siebie czynników. Po pierwsze, uznania postulatów sufrażystek, walczących o emancypację od kilku dekad. Po drugie zaś, ekspansji koncepcji bolszewickich: z jednej strony wprowadzono teoretyczną równość płci w zrewoltowanej Rosji, z drugiej – rządy na Zachodzie usiłowały rozbroić komunistyczną bombę na własnym podwórku, realizując część głoszonych przez skrajną lewicę postulatów społecznych. „Nowe siły w postaci partii socjaldemokratycznych i liberalnych nabierały znaczenia i podejmowały feministyczne żądania prawa głosu dla kobiet. Dlatego I wojna światowa była punktem zwrotnym dla większości europejskich kobiecych ruchów emancypacyjnych” – czytamy w pracy niemieckich badaczek Sylvii Paletschek i Bianki Pietrow-Ennker.

Producentki broni

Ruchy domagające się praw kobiet na dobre działały jednak już w drugiej połowie XIX w., zwłaszcza w państwach anglosaskich. Do rangi ikony sufrażystek urosła Emily Davison, która w 1913 r. zginęła stratowana przez konia wyścigowego prowadzonego przez króla Jerzego V, próbując rozwinąć transparent z symbolem Kobiecego Związku Społeczno-Politycznego. Pewnym uproszczeniem byłoby jednak stwierdzenie, że przed I wojną światową kobiety były całkowicie odizolowane od życia zawodowego.
Według spisu powszechnego z 1870 r. z 12,5 mln pracujących Amerykanów 1,8 mln stanowiły kobiety. Pracę zawodową wykonywało 13 proc. kobiet powyżej 10. roku życia. Poza zawodami do dziś postrzeganymi jako kobiece (płeć piękna stanowiła 2/3 nauczycieli) były wśród nich także pracownice rafinerii, kopalni i hut, a nawet dwie myśliwe, a przede wszystkim 1958 pań zatrudnionych na różnych stanowiskach w urzędach i 549 lekarek (w tym dentystek). Serialowa doktor Quinn, grana przez Jane Seymour, nie była, jak widać, kimś szczególnie niezwykłym. Do końca XIX w. cztery na pięć amerykańskich szkół wyższych dopuściły też kobiety na studia.
Największą grupę pracujących pań – 807 tys. – stanowiła jednak służba domowa. Proporcje te na dobre przekształciło w 1917 r. włączenie się USA do wojny po stronie trójporozumienia. Mężczyźni poszli na front, tymczasem fabryki musiały ruszyć ze zdwojoną siłą, by zapewnić rozbudowywanej naprędce armii narzędzia walki. Kobiety zaczęły więc być zatrudniane w fabrykach, ale i innych branżach frontu wewnętrznego, np. do szycia bandaży lub mundurów. Ponad 20 tys. Amerykanek wzięło udział w wojnie, służąc w szpitalach wojskowych na zapleczu frontu.
Analogiczna sytuacja panowała w Europie. U progu II wojny światowej w Wielkiej Brytanii kobiety już stanowiły większość pracowników w niektórych branżach, jak przemysł tekstylny czy edukacja. Niemal 1/4 kobiet była zatrudniona na stałe. Po wybuchu wojny ruch sufrażystek, osłabiony także serią porażek w pierwszych latach XX w., praktycznie wygasł. Większą rolę odgrywały hasła patriotyczne, odwołujące się raczej do budowania jedności narodowej niż podkreślania braku równouprawnienia. – Jak długo nasz kraj cierpi, nikomu nie wolno mówić o prawach. Na razie mamy tylko obowiązki – tłumaczyła feministyczna dziennikarka Jane Misme z pisma „La Francaise”. Po powrocie mężczyzn z wojny kobiety w większości zrezygnowały z ciężkiej pracy fizycznej w fabrykach, ale z rynku pracy zepchnąć się już nie pozwoliły, przejmując raczej takie zawody, jak sprzedawca czy sekretarka.
Europejscy historycy wciąż toczą spory o to, czy przyznanie kobietom praw wyborczych można określić mianem nagrody za wysiłek włożony w zwycięstwo w wojnie. Z pewnością był to jeden z elementów ogólnego poszerzenia praw wszystkich żołnierzy powracających z frontu. Zwłaszcza że w świadomości opinii publicznej wielu krajów zapisały się bohaterki wojenne. Jak Brytyjka Dorothy Lawrence, która zaciągnęła się do armii w męskim przebraniu, inicjatorka stworzenia rosyjskich batalionów kobiecych Marija Boczkariowa czy dziewięciokrotnie ranna na frontach Serbka Milunka Savić. – Przed Milunką nawet generałowie salutowali – opowiadał jej wnuk Dejan Stankov w rozmowie z serbskim tabloidem „Blic”.

Kobiety na czerwonych sztandarach

Tymczasem w Rosji formalne równouprawnienie zagwarantowano z zupełnie innych względów. Emancypację kobiet na sztandarach przynieśli bolszewicy. W skład pierwszego rządu sowieckiej Rosji weszła Aleksandra Kołłontaj jako ludowa komisarz opieki państwowej. Kołłontaj stała się symbolem feminizmu w wydaniu sowieckim. Swoje poglądy ogłosiła w 1913 r. w artykule zatytułowanym „Nowa kobieta”, przewidującym m.in. wolną miłość, zwycięstwo nad emocjami i samodzielność w działalności publicznej.
Urodzona w arystokratycznej rodzinie wywodzącej się od XIII-wiecznego pskowskiego księcia Dowmunta była jedną z dwóch wysoko postawionych przywódczyń bolszewickich. Drugą była założycielka Żenotdiełu, oddziału ds. pracy wśród kobiet, urodzona w Paryżu Ines (Iniessa) Armand. Żenotdieł miał za zadanie prowadzenie komunistycznej propagandy wśród płci pięknej, wychowanie jej w duchu socjalizmu i „koordynację procesów transformacji instytucji małżeństwa i macierzyństwa”. Także pod wpływem teorii „Nowej kobiety” Rosja bolszewicka stała się pierwszym krajem świata, który w 1920 r. zalegalizował aborcję (zakaz przywrócono po 16 latach) i uprościł do absurdu procedurę rozwodową (orzeczenie dostawało się od ręki w urzędzie stanu cywilnego na wniosek jednego z małżonków; zasady te przetrwały przy tym także tylko kilkanaście lat).
Swoboda obyczajowa okazała się jednak meteorem. Drugie, stalinowskie pokolenie przywódców powróciło do przedrewolucyjnej pruderii. Tym bardziej że na wolną miłość nie było miejsca. Jak pisał konserwatywny publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz w swojej „Myśli w obcęgach”, relacji z podróży po ZSRR odbytej w 1931 r., „powszechna bieda, nędza, stanie ciągłe w kolejkach (a raczej kilometrowych kolejach) po wszystko, złe odżywianie – wszystko to są momenty odsuwające, powstrzymujące życie od wchodzenia pod znak wybujałego erotyzmu (...). Poza tym całe nastawienie aparatu państwowego skierowane jest na walkę z jakąkolwiek bądź podnietą erotyczną (...). Tańce tańczone u nas na balach towarzyskich są tam traktowane na równi z prostytucją” – czytamy. W Związku Sowieckim osiągnięto za to pełne równouprawnienie polityczne kobiet i mężczyzn: przepisy je gwarantujące były fikcyjne tak dla jednej, jak i drugiej płci, a szansa na trafienie do łagru lub przed pluton egzekucyjny – całkiem podobna.
Armand zmarła na cholerę w 1920 r. Kołłontaj trafiła do dyplomacji, w 1923 r. została przedstawicielem ZSRR w Norwegii (później ambasadorowała również w Meksyku i aż do 1945 r. w Szwecji). Nie była pierwszą kobietą ambasador w historii, o trzy lata wyprzedziła ją Anahit Abgarjan, zostając konsulem niepodległej przez kilka lat Armenii w Japonii.

Zabiła 309 Niemców

Na Zachodzie do kolejnego przyspieszenia w emancypacji doszło po II wojnie światowej. W USA liczba zatrudnionych kobiet wzrosła wtedy do 18 mln, z 12 mln w 1941 r., gdy Amerykanie przystępowali do wojny. Jedna piąta z nich pracowała w branżach nastawionych na produkcję wojenną, bo USA, podobnie jak Wielka Brytania, powróciły do rozwijanej w poprzedniej wojnie koncepcji Home Front. Kilkaset tysięcy Amerykanek służyło w armii, oczywiście głównie w służbach pomocniczych. Co najmniej 460 z nich zginęło, w większości w wypadkach. Po wojnie jednak 4 mln robotnic zostało zwolnionych z pracy, a w ich miejsce z powrotem przyjmowano powracających z frontu mężczyzn.
W czasie wojny brak męskiej siły roboczej zmuszał władze do zatrudniania kobiet na szeroką skalę także po drugiej stronie frontu. Historyk D’Ann Campbell oszacowała na łamach „The Journal of Military History”, że w 1945 r. w upadających już narodowosocjalistycznych Niemczech kobiety obsadzały 85 proc. wojskowych stanowisk księgowych, tłumaczy, pracowników laboratoryjnych czy administracyjnych. Berlin nie traktował ich oficjalnie jako żołnierzy, choć kobiety – nazywane nieformalnie Blitzmaedchen – pełniły służbę w mundurach. „Jak długo w Wehrmachcie jest choćby jeden mężczyzna, uzbrojenie kobiet musimy odrzucać” – pisał jeszcze w listopadzie 1944 r. szef kancelarii NSDAP Martin Bormann do ministra propagandy Josepha Goebbelsa. Wraz z postępami ofensywy Sowietów dygnitarze III Rzeszy zmieniali zdanie, aż w lutym 1945 r. Adolf Hitler zapalił zielone światło dla tworzenia kobiecych batalionów, które miały być w akcie desperacji rzucone do walk w obronie Berlina.
Znacznie powszechniejszy był udział kobiet w wojskach i partyzantce ZSRR. Ponad 100 tys. z nich otrzymało różne odznaczenia wojskowe, kilkadziesiąt dostało najwyższy tytuł Bohatera Związku Sowieckiego. Magazyn „Time” relacjonował w 1942 r., że gdy jedna z nich, ukraińska snajper mjr Ludmyła Pawłyczenko, spotkała się z zachodnimi dziennikarzami, poczuła się urażona pytaniami o wojskową bieliznę, bo chciała opowiedzieć, jak zabiła 309 Niemców. Amerykanie nie byli przyzwyczajeni, że kobiety mogą brać udział w walkach na równych prawach z mężczyznami. Tournee mjr Pawłyczenko po USA spotkało się ze znacznym zainteresowaniem opinii publicznej; piosenkarz country Woody Guthrie poświęcił jej nawet jedną z piosenek.

Emancypacja jako efekt uboczny

Z kolei powojenny wzrost znaczenia kobiet w Związku Sowieckim był jednak efektem ubocznym plagi wywołanej niejako przy okazji wojny. Oto w 1943 r. żołnierze radzieccy zaczęli otrzymywać wódkę. Codzienny tzw. winny ekwiwalent w postaci stu gramów na gardło na dobre rozpił sowieckich mężczyzn. Na początku część wymieniała swoje spirytusowe talony na cukier czy chleb. Gdy Rosjanie zdobywali Berlin, pili już wszyscy. Żołnierze na lekkim rauszu mieli być odważniejsi i bardziej bezwzględni. Efekty jednak wciąż widać. Winny ekwiwalent przyczynił się do powstania kultury picia. Po dziś dzień funkcjonuje czasownik „ostogramitsia”, ostogramić się, pochodzący właśnie z normy ustalonej dokładnie 70 lat temu.
Pismo „Narkołogija” szacuje, że alkohol powoduje w Rosji 500 tys. przedwczesnych zgonów rocznie. W tej sytuacji w słowiańskich krajach byłego ZSRR to kobiety utrzymują rodziny, to one przejawiają największą aktywność zawodową czy przedsiębiorczość. Stanowią większość działaczy organizacji charytatywnych. To częściowo późny skutek Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i winnego ekwiwalentu, który nauczył mężczyzn picia wódki.
Po II wojnie światowej na świecie nastąpiła druga fala przyznawania kobietom praw wyborczych. Symbolicznym podkreśleniem takiej konieczności było przyjęcie w 1948 r. uniwersalnej deklaracji praw człowieka, której art. 21 przewiduje prawo do powszechnych, równych i wolnych wyborów. W latach 1944–1949 do urn po raz pierwszy mogły pójść panie w ponad 20 niepodległych państwach. Komunistycznych, jak Bułgaria czy Jugosławia, i demokratycznych, jak Belgia czy Francja. Przykład tej ostatniej jest o tyle ciekawy, że łamie stereotyp Francji jako państwa od czasów rewolucji francuskiej idącego w awangardzie walki o prawa człowieka. Kraj rządzony przez kilkanaście dekad przez w większości antyklerykalnych przywódców aż do 1944 r. nie znalazł powodu, by uznać prawa wyborcze kobiet.
Być może to przypadek, ale jedynymi państwami Europy, które do lat 70. nie przyznały praw wyborczych kobietom, były kraje niezaangażowane w II wojnę światową. Andora uczyniła to w 1970 r., Portugalia zniosła ostatnie restrykcje dla kobiet po rewolucji goździków w 1974 r., Liechtenstein zrobił to samo dziesięć lat później. Szwajcaria przyznała paniom prawo do głosowania na szczeblu federalnym w 1971 r., ale wybory lokalne pozostały w gestii kantonów. W efekcie dopiero wyrok sądu najwyższego w 1991 r. zmusił do tego zamieszkany przez 15 tys. obywateli półkanton Appenzell Innerrhoden.
Zachód od lat 40. nie przeżył żadnej wojny na własnym terytorium, więc trudno dziś spekulować, jaki wpływ na relacje między mężczyznami a kobietami miałby konflikt zbrojny. Może to i lepiej, że uchwalanie kolejnych ustaw mających w zamyśle promocję emancypacji, nawet tak kontrowersyjnych, jak parytety w polityce i zarządach firm, odbywa się w drodze lobbingu i debaty publicznej, a nie zmian społecznych wymuszanych ofensywami wroga.