Wśród miłośników grzebania w starych dokumentach w poszukiwaniu informacji o poszczególnych rodach pokutuje pogląd, że na tego typu działalności nie da się zarobić – bo potencjalni klienci to emeryci, którzy już nie mają pieniędzy, lub studenci, którzy jeszcze nie zdążyli ich zarobić. Nic bardziej mylnego. – Popyt na profesjonalne usługi genealogiczne jak najbardziej jest – podkreśla Dominika Rybacka, która niespełna rok temu w ramach Akademickiego Inkubatora Przedsiębiorczości przy Wyższej Szkole Bankowej w Toruniu założyła firmę Ar-Dom. Dziś jest gotowa szukać korzeni zleceniodawcy na terenie całej Polski. Cennik – na pierwszy rzut oka dość przystępny. Informacja o jednym przodku to koszt od 80 zł w górę, za całe drzewo genealogiczne w postaci oprawionej książki trzeba zapłacić od 80 zł za każdego opisanego przodka i dodatkowo 250 zł.
– Ale tak naprawdę przy tego typu działalności trudno mówić o sztywnych kosztach. Zależą one od nakładu pracy w danym przypadku, dlatego trzeba je ustalać indywidualnie. Czasem gromadzenie i weryfikowanie danych może potrwać ponad rok i wymagać licznych podróży – wyjaśnia Oleg Chorowiec, szef radomskiego biura genealogiczno-heraldycznego Nowina. Żadnych sum nie wymienia, ale nietrudno się domyślić, że czasem trzeba przygotować się na wydatek idący w tysiące złotych.
Chorowiec, Ukrainiec ożeniony z Polką, swoją firmę prowadzi już siódmy rok, specjalizuje się w poszukiwania na obszarze dawnych Kresów Wschodnich (a konkretnie guberni kijowskiej, wołyńskiej oraz podolskiej). I na brak zainteresowanych nie narzeka. Jak mówi, po fachowe wsparcie zgłaszają się zarówno ludzie młodzi, którzy często o swoich przodkach prawie nic nie wiedzą, jak i ci w podeszłym wieku, którzy zaczęli np. porządkować papiery w domu i postanowili usystematyzować bądź uzupełnić historię swojej rodziny. Zróżnicowany jest też status majątkowy klientów.
– Podobne są za to informacje na dzień dobry. Że rodzina wywodziła się ze szlachty, że miała, ale najczęściej straciła w wyniku różnych zawirowań losu majątek ziemski, a pradziadkowie rzecz jasna brali udział w powstaniach niepodległościowych – śmieje się Chorowiec. Z potwierdzaniem tych przekazywanych z pokolenia na pokolenie historii bywa różnie. Często okazuje się, że pradziadek, owszem, był w lesie w czasie, gdy nacierali powstańcy, ale raczej na grzybach (w archiwach zachowały się wykazy nazwisk uczestników walk, a także późniejszych zesłańców), a rodzina może się pochwalić jedynie rzeszą pańszczyźnianych chłopów w rodowodzie. – Zdarza się, że klienci nie chcą przyjąć do wiadomości moich ustaleń. Pamiętam panią, która nie mogła się pogodzić z tym, że, jak się okazało, jest z pochodzenia Rosjanką. Spore zaskoczenie, delikatnie mówiąc, wywołują też informacje o przodkach Żydach – mówi Chorowiec.
Reklama
Liczba rekomendacji i pozytywnych opinii (wystawionych m.in. przez prezesa Polskiego Towarzystwa Genealogicznego), które można znaleźć na temat biura Nowina w internecie, świadczy jednak o tym, że zadowoleni klienci są w zdecydowanej przewadze. W komentarzach przewijają się pochwały za skrupulatność, zaangażowanie i inwencję, wykraczającą poza ramy zwykłego wykonywania zleconej pracy. – Człowiek bez pasji nie ma czego szukać na tym rynku – przyznaje Oleg Chorowiec, który w wolnych chwilach opracowuje drugi tom „Herbarza szlachty wołyńskiej” (tom pierwszy ukazał się drukiem w zeszłym roku).
Pomysł na genealogiczny biznes był w jego przypadku konsekwencją fascynacji genealogią, jaka zrodziła się w czasie gromadzenia informacji o przodkach żony, oraz doświadczenia zawodowego (kilkanaście lat pracy w ukraińskich archiwach). Ale szukanie korzeni innych ludzi to tylko część jego zawodowej aktywności, podobnie jak w przypadku Dominiki Rybackiej z Ar-Domu, która oferuje także profesjonalne usługi archiwistyczne. Czy zatem z samej genealogii da się żyć? – Da się, czego jestem najlepszym przykładem – mówi dr Marek Jerzy Minakowski, filozof i historyk z wykształcenia, informatyk z zawodu, a genealog z wyboru. – Dwa lata temu rozstałem się z korporacją – byłem dyrektorem w Onet.pl. Utrzymuję się ze sprzedaży dostępu do mojej bazy genealogicznej Wielcy.pl oraz sprzedaży książek z serii „Elita Rzeczypospolitej” – dodaje.
Dr Minakowski to wśród genealogów amatorów postać wręcz kultowa z uwagi na skalę prowadzonego przedsięwzięcia. Stworzone przez niego serwisy internetowe zawierają informacje o kilkuset tysiącach ludzi powiązanych z sobą więzami krwi bądź skoligaconych (roczny abonament do zasobów Wielkiej Genealogii Minakowskiego kosztuje 49 zł). I stale się rozrastają, bo setki osób codziennie przesyłają nowe dane z prośbą o ich dopisanie. – Pracuję po kilkanaście godzin dziennie, ale nie wydaje mi się, bym jakoś szczególnie się wyróżniał na tle innych osób prowadzących własny biznes – mówi skromnie.
Bodaj on pierwszy na polskim rynku dostrzegł i wykorzystał potęgę internetu w kontekście genealogicznym. Na Zachodzie moda na szukanie korzeni z wykorzystaniem narzędzi dostarczanych przez nowe technologie panuje od lat. Jej pokłosiem są liczne oferowane w sieci programy (zarówno płatne, jak i darmowe) do rozpisywania i uaktualniania drzew genealogicznych. Zarabiać na genealogicznej pasji internautów próbują też portale społecznościowe stworzone właśnie z myślą o miłośnikach dawnych dziejów.
Najpopularniejszy, dostępny w 38 wersjach językowych, MyHeritage, z 68 mln użytkowników i ponad 20 mln drzew, oferuje podstawowe funkcjonalności za darmo, ale już te bardziej zaawansowane – za pieniądze. W połowie zeszłego roku serwis uruchomił superwyszukiwarkę, która ma ułatwić użytkownikom MyHeritage szybkie dotarcie do interesujących ich treści. – W ciągu kilku minut można rozwikłać tajemnice rodzinne: odkryć swoją ciotkę na liście pasażerów do Ellis Island, znaleźć dawno zaginioną gałąź rodziny w drzewie genealogicznym w Brazylii lub zlokalizować zdjęcie swojego pradziadka na nagrobku w Anglii. Superwyszukiwarka pomaga w realizacji naszego celu łączenia rodzin między sobą i zapoznawania ich z przeszłością, i czyni to w pełnym kolorze, ze zdjęciami, filmikami i dokumentami, uzupełniając w ten sposób naszą wiedzę o rodzinnym drzewie genealogicznym – entuzjazmował się założyciel i dyrektor generalny MyHeritage Gilad Japhet, ogłaszając wprowadzenie nowego narzędzia. We wrześniu 2012 r. MyHeritage dodał kolejną funkcjonalność, opartą na technologii Record Matching. W uproszczeniu pozwala ona automatycznie przekopać się i wyłuskać potencjalnie ważne dla danej rodziny dane na podstawie porównania informacji uwzględnionych w drzewach genealogicznych użytkowników z całego świata, z zasobami historycznymi portalu (na które składają się m.in. kolekcje historycznych gazet pochodzących nawet z XVIII wieku, książki czy materiały z przedwojennych spisów powszechnych w USA). Oczywiście korzystanie zarówno ze wszystkich możliwości superwyszukiwarki, jak i Record Matching jest płatne.
– Rynek usług genealogicznych wyraźnie się profesjonalizuje i konsoliduje – podkreśla dr Minakowski, przypominając, że niedawno MyHeritage wykupił inny popularny portal rodzinny Geni.com, a wcześniej przejął kontrolę nad WorldVitalRecords.com oraz FamilyLink.com.
O tym, że biznes genealogiczny, choć trudny i wymagający, ma przyszłość, najlepiej świadczy kwota, za jaką w październiku 2012 r. została wykupiona przez europejskich inwestorów amerykańska strona Ancestry.com (jej użytkownicy płacą miesięczny abonament w wysokości od 12,95 do 34,95 dol.). Umowa, według doniesień branżowych mediów, opiewała na 1,6 mld dol.