Na początku lat 90. Polskę zalała rzeka alkoholu. Zdawali sobie z tego sprawę wszyscy oprócz rządzących. Politycy postawieni przed Trybunałem Stanu zasłaniali się niewiedzą.
Politycy często straszą się nawzajem Trybunałem Stanu – instytucją, która miała sprawić, że to nie tylko Bóg i historia rozliczą w Polsce odpowiedzialnych za afery. Niestety, choć zdaje się, że spraw dla Trybunału nie brakuje, po 1989 r. wydał on wyrok tylko w jednej: aferze alkoholowej. Rozstrzygnął jednak także przy okazji ciekawą kwestię: czy ludzie stojący u steru państwa powinni ponieść karę za niedbalstwo.
Aferze alkoholowej majątek zawdzięcza niejeden z listy najbogatszych tygodnika „Wprost” z początku lat 90., tak więc spełniło się życzenie ministra współpracy gospodarczej z zagranicą Dominika Jastrzębskiego, który znosząc pod koniec 1988 r. koncesję i opłaty na przywóz alkoholu „na własny użytek”, kierował się ideą „urynkowienia polskiej gospodarki”. W chwili gdy decyzja prorynkowego ministra weszła w życie, przez granicę ruszyły transporty z alkoholem zakupione przez wtajemniczonych zwolenników kapitalizmu w Polsce. Kolejnym karawanom cystern z wysokoprocentowym ładunkiem nie przeszkodziła przy tym wcale zmiana systemu ani zmiana rządu. Pomimo wprowadzania stopniowo różnych ograniczeń wjeżdżały one przez różnego rodzaju furtki prawne aż do lata 1990 r.
O tym, że Polskę zalewa rzeka alkoholu, wiedzieli wszyscy oprócz rządzących. Dopóki w lipcu 1990 r. nie poinformowała ich o sprawie Naczelna Izba Kontroli, która rozmaite straty budżetu związane z importem alkoholu oszacowała na prawie 2 bln ówczesnych złotych. Posłowie na tyle przejęli się raportem NIK, że od razu powołali pierwszą sejmową komisję śledczą, czyli komisję nadzwyczajną do zbadania sprawy importu alkoholi, której przewodniczył późniejszy specjalista od czystych rąk Włodzimierz Cimoszewicz. Komisja przesłuchała zarówno urzędujących ministrów z gabinetu premiera Mazowieckiego, jak i ich poprzedników z rządu Mieczysława Rakowskiego, a także szefów Głównego Urzędu Ceł. Okazało się, że nikt nie jest w stanie dokonać wiarygodnych szacunków ani ilości sprowadzonego alkoholu, ani strat z tego tytułu. Według jednego z raportów Skarb Państwa mógłby nawet zarobić na aferze, gdyby zapłacono wszystkie należne podatki z tytułu handlu alkoholem. Co było jednak o tyle wątpliwe, że – jak podał szef GUC – 75 proc. faktur dokumentujących przywóz alkoholu okazywało się sfałszowanych przez firmy krzaki bez majątku.
Reklama
Komisja nie znalazła też dowodów na to, że wysoko postawieni urzędnicy czerpali osobiste zyski z manipulowania przepisami importowymi i tworzenia luk prawnych, stwierdziła natomiast, iż wicepremierzy, ministerstwa, celnicy i policja zawinili swoją „niekompetencją, lekceważeniem bądź wręcz nieświadomością własnych powinności”. I zarekomendowała, by winnych (tj. wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicza, ministrów spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka i Krzysztofa Kozłowskiego oraz byłego prezesa Głównego Urzędu Ceł Jerzego Ćwieka) postawić przed Trybunałem Stanu. O to, kto ostatecznie powinien odpowiadać przed Trybunałem, toczyły się jeszcze długo polityczne spory, aż wreszcie w kwietniu 1996 r., prawie sześć lat po ujawnieniu afery, stanęli przed nim: minister współpracy gospodarczej z zagranicą Dominik Jastrzębski i minister finansów Andrzej Wróblewski z rządu Rakowskiego, minister spraw wewnętrznych u Rakowskiego i Mazowieckiego Czesław Kiszczak, minister rynku wewnętrznego z rządu Mazowieckiego Aleksander Mackiewicz oraz były prezes Głównego Urzędu Ceł Jerzy Ćwiek. Wszystkich oskarżono o zaniechanie, bezczynność i niedopełnienie obowiązków. Jastrzębskiemu, Wróblewskiemu, Ćwiekowi i Mackiewiczowi zarzucono w związku z tym złamanie ustawy antyalkoholowej, ponieważ z racji sprawowanych stanowisk zobowiązani byli ustawowo m.in. do „działań zmierzających do ograniczenia spożycia napojów alkoholowych”. Ponadto Jastrzębski został oskarżony o złamanie ustawy o urzędzie ministra współpracy gospodarczej z zagranicą, Czesław Kiszczak – o urzędzie ministra spraw wewnętrznych, a Ćwiek – prawo celne.
Od początku procesu jednym z głównych problemów do rozstrzygnięcia dla Trybunału było pytanie, jakiej postaci winy w polskim systemie prawnym odpowiada pojęcie „w sposób zawiniony naruszył” (konstytucję lub inną ustawę) użyte w ustawie o TS z 1982 r.: czy chodzi tu o winę umyślną czy nieumyślną. W trakcie kolejnych rozpraw procesu sędziowie kilkakrotnie podkreślali, że gdyby uznać, iż „zawinienie” może być tylko umyślne, to urzędnicy mogliby bezkarnie „pełnić urzędy w sposób niedbały i lekkomyślny”.
Mimo takiej wykładni Trybunał uznał winę tylko dwóch oskarżonych: Dominika Jastrzębskiego i Jerzego Ćwieka i ukarał ich pozbawieniem biernego prawa wyborczego oraz zakazem zajmowania kierowniczych stanowisk, pełnienia odpowiedzialnych funkcji państwowych i społecznych przez pięć lat.
Choć potwierdzenie tego wyroku w 1998 r. i ponowne podkreślenie przez sędziów Trybunału Stanu w pełnym składzie, że nie trzeba celowo łamać prawa, by naruszyć ustawy, a zasłanianie się niewiedzą, „zarobieniem” i pomyłkami nie zwalnia od odpowiedzialności, nie widać, by najwyżsi dostojnicy państwowi wzięli sobie to orzeczenie do serca. I chyba rzeczywiście nie mają się czego obawiać, bo na kolejny podobny proces przed Trybunałem na razie się nie zanosi.