Devi Shetty stworzył prosperującą sieć szpitali w Indiach. Jego eksperyment jest bacznie obserwowany na całym świecie.
Równie często jest nazywany cudotwórcą, co szarlatanem. Bo nie brakuje osób, które tak bardzo zazdroszczą mu ogromnego sukcesu, i to w tak skomplikowanej materii jak medycyna. Devi Shetty stworzył prosperującą sieć szpitali i przychodni w Indiach, których większość z ponad miliarda mieszkańców trudno zaliczyć do bogaczy. Okazuje się, że biedakom można pomagać za bardzo rozsądne pieniądze i jednocześnie zarabiać.
– To, czego na gwałt potrzebuje współczesna medycyna, by systemy opieki zdrowotnej się nie załamały, to nie kolejne innowacyjne i drogie metody walki z chorobami, ale usprawnienie szpitalnego procesu leczenia. Tak, by stał się tańszy, a przez to dostępny dla każdego i dla większej liczby pacjentów. Swoją działalność porównuję do motoryzacji: Henry Ford wymyślił linię produkcyjną, później jej efektywność zwielokrotniły japońskie koncerny i w efekcie samochody przestały być luksusem. Ja działam właśnie jak jeden z nich – mówi Shetty.
Nie są to czcze przechwałki, bo liczby nie kłamią. Tylko jeden szpital Shetty’ego, w kilkumilionowym mieście Bangalur, w 2008 r. przeprowadził 3174 operacje kardiochirurgiczne. To ponad dwa razy więcej niż najwydajniejsza amerykańska klinika w Cleveland, która w ciągu roku pomogła 1137 chorym. Pediatrzy Shetty’ego zoperowali 2777 małych pacjentów, to znów ponad dwa razy więcej niż czołowy dziecięcy amerykański szpital w Bostonie. A koszty? Operacja na otwartym sercu kosztuje w szpitalu Shetty’ego średnio 2 tys. dol. Ten sam zabieg w Stanach Zjednoczonych potrafi zostać wyceniony nawet na 100 tys. dol. – Po prostu udało się nam zracjonalizować proces leczenia. Działam jak Walmart – tłumaczy indyjski chirurg, który jako pierwszy w kraju przeprowadził operację serca u 9-dniowego noworodka.
Tajemnicą jego sukcesu jest zrozumienie specyfiki rodzimego rynku. Skoro na leczenie w stylu zachodnim może pozwolić sobie tylko najbogatsza część mieszkańców Indii, nie można było budować biznesu ukierunkowanego tylko na jej potrzeby. Jak powiedzieliby doświadczeni ekonomiści: rynek jest zbyt płytki i rywalizacja z konkurencją szybko zamieniłaby się w bezwzględną wojnę. I musiałyby być ofiary – czyli bankruci. Dlatego Shetty postanowił otworzyć lecznice dla znacząco mniej zamożnych. A tych w Indiach jest naprawdę sporo. – Wróciłem do kraju w 1989 r. i zacząłem pracować w szpitalu w Kalkucie. Pamiętam, że gdy mówiłem pacjentom, jaki jest koszt zabiegu, natychmiast rzedła im mina i już nigdy więcej do mnie nie przychodzili – opowiada lekarz.
Reklama
Najpierw, przy finansowej współpracy z Asian Heart Foundation, Shetty zbudował w 2001 r. szpital kardiologiczny w Bangalur (dziś to ogromna klinika na tysiąc łóżek, przeciętna pojemność szpitala w USA to zaledwie 160 miejsc). Wyszedł bowiem z założenia, że duża liczba pacjentów przełoży się na większy zysk. Potem zatrudnił wielu chirurgów, jednak całkowicie zmienił ich sposób pracy: wprowadził, potocznie mówiąc, przemysłową taśmę, by swoje umiejętności i doświadczenie mogli jak najwydajniej spożytkować. W praktyce wygląda to tak, że w jednej sali pracuje naraz kilku lekarzy, którzy zajmują się konkretnymi zadaniami. Gdy jeden z nich skończy przypisane mu czynności, pacjent trafia do następnego. – Tak jest znacznie szybciej i taniej. Zaobserwowałem, że w wielu mniejszych indyjskich czy także amerykańskich szpitalach nie ma po prostu wystarczającej liczby pacjentów, by lekarz miał zajęcie. A przecież bezczynność też kosztuje – opowiada. W jego szpitalach także sprzęt pracuje na pełnych obrotach: jest dziennie używany nawet pięć razy częściej niż w USA.
Podpisał też kontrakty na dostawy leków i sprzętu z producentami, eliminując długi ciąg drogich pośredników. Mało kto zdaje sobie sprawę ze sztywnych wydatków szpitala. Ile rocznie trzeba wydać na kupno nici chirurgicznych? W pierwszym roku działalności klinika Shetty’ego wydała na nie 100 tys. dol. Po znalezieniu tańszych dostawców koszt spadł o połowę.
Już suma tych trzech podstawowych czynników sprawiła, że klinika zaczęła cieszyć się sporym powodzeniem i nasiebie zarabiać. Jednak to nie wszystko. Shetty poszedł za ciosem i po kilku latach wraz z lokalnym rządem stanu Karnataka wprowadził system ubezpieczenia zdrowotnego dla najbiedniejszych. A tym samym otworzył się na dziesiątki milionów potencjalnych klientów. Miesięczna składka wynosi w tym najtańszym na świecie programie zdrowotnym równowartość ledwie 20 centów. Co można za taką sumę zrobić? Nic? Wręcz przeciwnie, bo liczy się efekt skali. Do jego kasy chorych zapisało się już ponad 4 mln osób.
Dziś Shetty kieruje całkiem sporą siecią szpitali znajdujących się w kilkunastu miastach Indii, którą nazwał Narayana Hrudayalaya (w języku sanskryckim oznacza to „domy bożego współczucia”). Jego eksperyment jest bacznie obserwowany na całym świecie, i to nie tylko przez państwa biedniejsze. Choć głównie to z ich strony płyną do Shetty’ego prośby o uruchomienie u nich szpitali działających na podobnych zasadach. Nie odmawia, choć zaczyna koncentrować się na czym innym.
Coraz większej liczby mieszkańców dostatniego Zachodu nie stać na leczenie w swoich ojczyznach, są więc zmuszeni do szukania tańszych alternatyw. I nie są to przypadki pojedyncze: szacuje się, że leczenie za granicą wybiera już ok. 6 mln Amerykanów. Dlaczego więc nie mieliby wybrać jego klinik? Zwłaszcza że na tle rodzimych wypadają one bardzo dobrze. Śmiertelność w ciągu 30 dni od zabiegu wszczepienia by-passów, jednej z najpowszechniejszych operacji kardiologicznych, nie przeżywa 1,4 proc. jego pacjentów. W amerykańskich szpitalach, jak wynika z danych Society of Thoracic Surgeons, 1,9 proc.
– Nigdy nie chodziło mi o działalność charytatywną, bo jeśli dajesz coś za darmo, to szybko kończą ci się pieniądze. Musiałem więc wymyślić system, który nie będzie jeszcze bardziej upodlał ludzi biednych – tłumaczy lekarz. I dodaje, że dla takiego widzenia świata kluczowy był jeden telefon, który odebrał na początku lat 90. – Nieznana mi osoba poprosiła mnie o wizytę domową. Odparłem, że tym się nie zajmuję. Usłyszałem, że jeśli przyjadę, to spotkanie z chorą może odmienić moje życie. I tak się stało – opowiada Devi Shetty. Tą osobą była Matka Teresa.