Reklama masowa ściągająca uwagę jak najszerszej publiczności staje się coraz mniej atrakcyjna. Firmy, zamiast trafiać do wszystkich potencjalnych klientów, z których tylko nikła część zareaguje na ich produkt czy usługę, wolą przekaz adresować do grupy węższej, ale lepiej dobranej, o której z góry wiadomo, że może na przekaz zareagować pozytywnie. Taka reklama jest tańsza i bardziej efektywna. Zaś grupę zainteresowaną ofertą można wyłonić w różny sposób, na przykład śledząc jej aktywność w internecie lub zdobywając jej dane osobowe.

Handel naszymi danymi kwitnie w internecie. Bazę danych zawierającą imię, nazwisko oraz numer telefonu można kupić, płacąc 10–20 gr od łebka. Ale jeśli uzupełniona jest ona o numer PESEL, cena rośnie do 50–60 gr od osoby. Za takie pieniądze nie da się zbudować bazy danych zgodnie z prawem, czyli – pytając zainteresowanych o zgodę. W najlepszym razie przy innej okazji – np. gdy zakładają oni konto w banku lub wykupują polisę – podsuwa im się do podpisania zgodę na wykorzystywanie danych osobowych. Składają swój podpis, niekoniecznie mając pojęcie o konsekwencjach. Trafiają w ten sposób do bazy danych nie tylko firmy, z którą podpisali umowę, ale firma ta może też bazę sprzedać innej. Pół biedy, jeśli oznacza to dla nas uporczywe telefony z zaproszeniem na jakiś pokaz superatrakcyjnych kołder, gwarantujących zdrowie do końca życia i upominek dla tych, którzy z zaproszenia skorzystają. Ludzie najczęściej się na ten darmowy prezent nabierają, a potem podpisują umowę kupna kołdry czy poduszki za cenę niewspółmierną do ich rzeczywistej wartości. W ten sposób sprzedaje się też garnki, kosmetyki, roboty kuchenne. Bazuje się na ludzkiej pazerności (dostanę za darmo prezent!) i chęci wykorzystania okazji do kupna superatrakcyjnego, niedostępnego w sklepach towaru. Ostatecznie jednak decyzja należy do zainteresowanych, mogą odłożyć słuchawkę i nie skorzystać z zaproszenia.

Bardziej niebezpieczne są sytuacje, gdy nie jesteśmy świadomi nie tylko tego, że nasze dane osobowe stały się przedmiotem handlu, ale coraz częściej także przestępstwa. Przy obecnych możliwościach technicznych, mając cudze imię, nazwisko i numer PESEL, łatwo spreparować fałszywy dowód osobisty i na przykład wziąć na niego kredyt. Pieniądze inkasuje złodziej, ale, jeśli dane są autentyczne, bank po zwrot pożyczki zgłosi się do posiadacza skradzionych danych. Jeśli jego dowód nie został skradziony i od razu zastrzeżony w banku (samo zgłoszenie na policję nie wystarczy), a tylko podrobiony – ofiara nie ma jak się bronić. Bank pieniądze wyegzekwuje od okradzionego. Zwrócić je może dopiero, gdy ofiara uda się do sądu ze zgłoszeniem przestępstwa i prośbą o grafologiczne poświadczenie, że to nie ona składała swój podpis pod kredytem. A sąd wyda wyrok, co zwykle trwa lata.

Czy można się przed tym bronić? Coraz trudniej. Nie wystarczy bowiem pilnować własnych dokumentów i nie dawać ich do rąk nawet najbliższym. Bazy danych, w której się znajdujemy, pilnują bowiem instytucje państwowe (PESEL-u – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych), ZUS, bank, operatorzy telefoniczni, dostawcy energii. Im więcej firm i instytucji ma do nich dostęp, tym poważniejsze konsekwencje grożą ofiarom w razie nielegalnego handlu. To zagrożenie rośnie, ponieważ życie i nowoczesne technologie umożliwiają budowę kolejnych, zawierających jeszcze więcej informacji, baz danych. W dodatku są to dane coraz bardziej wrażliwe, a więc także – interesujące. Na przykład dane o wizytach lekarskich, przebytych chorobach i ogólnym stanie naszego zdrowia, które będą zgromadzone w potężnej bazie, budowanej od lat nieudolnie przez Ministerstwo Zdrowia. Taka baza, gdy już powstanie, pozwoli ukrócić nadużycia, NFZ będzie mógł efektywniej wydawać nasze pieniądze przeznaczone na leczenie. Znikną fałszywe recepty.

Reklama

>>> Polecamy: Dane i tajemnice łatwo mogą stać się łupem szpiegów

Ale przy okazji taka baza stanie się też wielką pokusą dla koncernów farmaceutycznych, firm ubezpieczeniowych i zwykłych złodziei. Włamanie do niej daje nadzieję na niezły zarobek. Naszymi danymi handlują pracownicy firm, które mają największe zbiory informacji o swoich klientach, np. operatorzy firm telefonicznych. Są bezkarni, choć – teoretycznie – chroni nas prawo. Nadzieja, że krystalicznie uczciwi i odporni na finansowe pokusy będą pracownicy instytucji, w których zasobach znajdą się dane najbardziej wrażliwe, może okazać się płonna.