Grażyna Kulczyk ma wielkie zasługi dla rodzinnego Poznania, jednak sympatii nie wzbudzała nigdy - ubierała się często ekstrawagancko, z dobroczynnością się nie afiszowała, rzadko udzielała wywiadów.

Gruntownie wykształcona Grażyna Kulczyk przez lata pozostawała w cieniu męża, doktora Jana Kulczyka.

Pochodzi z Poznania - ojciec Grażyny, oficer, po wojnie próbował jej matkę ściągnąć do Londynu, ale ta, przywiązana do miasta i związana z rodziną, odmówiła. Wrócił więc do polski, a Grażynę, jak sama przyznała po latach, musztrował tak, jak ojciec musztruje syna. Dopiero na studiach zdecydowała się na odrobinę niezależności i pomimo protestów ojca obcięła warkocz.

Ale to podobno nie ojciec, ale matka, znana w Poznaniu stomatolog, namówiła córkę na studia prawnicze. To tam na balu absolutoryjnym prawników na Uniwersytecie Adama Mickiewicza, poznała Jana, który na uczelni szybko uzyskał tytuł doktorski i dostał od ojca słynny pierwszy milion dolarów na rozkręcenie własnego interesu.

Przez lata żyła w cieniu męża Jana Kulczyka, dopiero w latach 90. z rozmachem wkroczyła w świat biznesu. Sama narzeka na swój perfekcjonizm i mówi: bywam twardsza od mężczyzn. Oni padają ze zmęczenia, a ja trwam. Potrafię nie wstawać od stołu przez kilkanaście godzin. Gdybym taka nie była, to nie robiłabym wielkiego biznesu.

Reklama

Grażyna, już po ślubie, zdążyła jeszcze zrobić aplikację prawniczą w Zielonej Górze. "Co poniedziałek o drugiej w nocy wsiadałam do pociągu. Przesiadka była w Zbąszynku, nad ranem. W barze dworcowym zjadałam bułę i piłam kakao z wyszczerbionego kubka. Na ósmą szłam na zajęcia do Sądu Wojewódzkiego i przysypiałam ze zmęczenia. A po południu szybko na PKS do Krosna Odrzańskiego, gdzie miałam pokoik na zapleczu sali rozpraw. Ale do łazienki musiałam przechodzić przez tę salę, więc pobudka była o szóstej, żeby się umyć, zanim do sądu przyjdą interesanci" - opowiada po latach w rozmowie z magazynem "Twój Styl".

Z własnej kariery zawodowej zrezygnowała po urodzeniu córki Dominiki. Wyjaśnia, że przy trybie pracy jej męża nie widziała możliwości pogodzenia własnej pracy z wychowaniem dzieci.

Własny biznes

Przez długi czas Grażyna Kulczyk była więc "tylko" żoną jednego z najbogatszych Polaków. Jednak, jak mówią jej przyjaciele, ją także zawsze ciągnęło do biznesu.

Jeszcze w latach 80., kiedy prowadziła w Poznaniu salon Volkswagena ( w którym otworzyła zresztą galerię), odkryła, że dobre pieniądze można zarobić nie tylko na samochodach, ale także na rowerach, które importowała z Tajwanu i sprzedawała na polskim rynku. Kulczyk osobiście jeździła negocjować warunki z tamtejszymi kontrahentami. Tak wspomina tamte rozmowy w wywiadzie dla "Twojego Stylu": "Leciałam 36 godzin. Na lotnisku, jak było umówione, czekał facet z gazetą. Ani słowa po angielsku. Okazało się, że jestem w tym biznesie jedyną kobietą. Po interesach wszyscy poszli do domu publicznego, ja siedziałam w salonie z burdelmamą, a ona mnie zabawiała rozmową".

Okazało się, że takie podejście zjednało Kulczyk tajskich biznesmenów. Udało się jej sprowadzić dziesiątki tysięcy rowerów - i jak sam przyznaje - gdyby kontynuowała te kontrakty, byłaby dziś "cesarzową Chin".

Stary Browar - idée fixe Grażyny Kulczyk

Pierwszy udany biznes zachęcił Grażynę Kulczyk do dalszych działań. W drugiej połowie lat 90. zaczęła myśleć o czymś poważnym.

Wtedy po raz pierwszy zaczęła wspominać znajomym o Starym Browarze, wtedy zaniedbanym, zabytkowym budynku niszczejącym w centrum Poznania. Kulczyk chciała stworzyć tam centrum kulturalne z przewagą galerii. Zrewitalizować stare Browary Hungera mieli Poznaniacy: miejscowi mieli być architekci, dekorator wnętrz, nawet materiały budowlane i wykończeniowe miały pochodzić ze stolicy Wielkopolski i okolic. Jednak co najważniejsze: ten projekt miał być całkowicie Grażyny, zrealizowany bez pomocy męża, sfinansowany w dużej części z kredytów.

Prace związane z realizacją Starego Browaru ruszyły w 1998 roku, kiedy spółka Fortis - należąca do Grażyny Kulczyk - kupiła pozostałości dawnego browaru od Lecha Browary Wielkopolski, w którym udziały miał wtedy Jan Kulczyk. "Zainteresowałam się browarem, gdy pojawiła się możliwość kupna. To była decyzja spontaniczna, ufałam intuicji. Stanęłam na dziedzińcu, z jednej strony ruiny fabryki, z drugiej dawne czworaki, w których mieszkało trzydzieści rodzin. Suszy się bielizna, koty łażą, piwnice zalane wodą" - opowiada o początkach budowy w rozmowie z "Twoim Stylem" Kulczyk.

Nie dziwi więc, że jak sama przyznaje, nie było nikogo, kto słuchając jej planów, patrzyłby na nią jak na normalną osobę. Do zwolenników projektu na pewno nie należał Jan Kulczyk.

Przyjaciele wspominają, że niechęć do tego projektu ze strony byłego męża, który ironizował i kpił z żony, tylko Grażynę zmobilizowała. Przez kilka lat codziennie po kilka godzin biegała po budowie w kaloszach - ale podobno bez kasku. Dla rodzin, byłych pracowników Browaru, Kulczyk wybudowała nowy blok, w którym mogli zamieszkać.

Opłaciło się. Otworzony w 2003 roku Stary Browar został uznany za dzieło architektury i obsypany nagrodami za wierną i twórczą rewitalizację zabytkowego obiektu przemysłowego. Co więcej, w krótkim czasie stał się on centrum kulturalnym Poznania, gdzie odbywają się koncerty, wystawy, pokazy filmów, a nawet plenerowe premiery operowe, wystawiane na dziedzińcu przez poznański Teatr Wielki. Uznanie zdobył także usytuowany w Starym Browarze hotel Blow Up Hall 50 50, nazywany interaktywnym dziełem sztuki.

Problemy z wizerunkiem

Wielki sukces sprawił też jednak, że Grażyna Kulczyk znalazła się w ogniu krytyki. Uważniej zaczęto przyglądać się interesom, jakie prowadziła z mężem.

Najpierw media wyciągnęły "aferę działkową". Okazało się, że Kulczykowie kupili grunty przylegające do Starego Browaru za obniżoną cenę 6 mln zł, gdzie deklarowali zbudowanie muszli koncertowej lub restauracji. Tymczasem po pół roku małżeństwo dostało pozwolenie na postawienie kilkukondygnacyjnych budynków: razem 9,5 tys. m kw. Po publikacjach sprawą zainteresowała się m. in. Naczelna Izba Kontroli, która wyceniła wartość ziemi na ponad 15 mln. Budowę wstrzymano, a prokuratura postawiła zarzuty m.in. prezydentowi Poznania Ryszardowi G., architektowi miejskiemu oraz byłemu zastępcy prezydenta miasta.

Potem dziennikarze zaczęli pisać, że Grażyna Kulczyk od ponad roku trzyma w szopie, w workach, szczątki 700 osób - pochodziły ze starego cmentarza, który odkopano w trakcie budowy Browaru. Jak donoszono, Kulczyk nie mogła się porozumieć z zarządem cmentarzy w sprawie ceny ponownego pochówku.

Ale wcześniej prasa także nie pisała o niej przychylnie. Jeszcze, gdy największe zainteresowanie wzbudzała jako żona jednego z najbogatszych Polaków, przedstawiano ją jako osobę zimną, bogatą i ekscentryczną (ubierającą się w cętkowane buty i mini), niepogodzoną z upływającym czasem.

Dziękujemy za Browar

Sama Kulczyk przyznaje, że od czasu wybudowania Browaru zaczęła spotykać się z coraz większą liczbą oznak sympatii.

Wydaje się też, że wraz z kolejnymi sukcesami w biznesie uodporniła się na krytykę. Wcześniej, gdy oskarżano ją o nieuczciwość albo o skąpstwo, obrażała się i karała za to Poznaniaków (odbierając na przykład pieniądze na niektóre inwestycje), tłumacząc, że nie będzie wspierać miasta, które ją rani. Z czasem nabrała dystansu do opinii na swój temat. "Mam opinię twardej, mocno stąpającej po ziemi osoby. Prowadzę duży biznes, a u nas ludziom interesu się nie ufa. Często w mediach pokazywano mnie inną, niż jestem. I co, mam stanąć na rynku i krzyczeć: "Słuchajcie, jestem fajna!"? Uodporniłam się. Ale czuję się czasem samotna" - powiedziała w wywiadzie dla "Twojego Stylu".

Dzisiaj ma opinię twardej bizneswomen i surowej szefowej - podobno musztrowała personel Starego Browaru, żeby podnosił papierki z podłogi. Kulczyk twierdzi, że chociaż pogłoski, że "ręce obcina" są nieprawdziwe, to przyznaje, iż jest perfekcjonistką i od swoich współpracowników wymaga wiele. "Twojemu Stylowi" powiedziała: "Gdybym była właścicielką, co przyjeżdża z Karaibów, opalona, wymasowana i nic nie wie o pracy, może bym nie miała prawa wymagać. Ale ja tu pracuję jak wszyscy".

Co oprócz Starego Browaru?

Stary Browar okazał się dla Kulczyk nie tylko świetną inwestycją, pozwolił także na realizację jej wielkiej pasji - miliarderka jest bowiem znaną miłośniczką i kolekcjonerką dzieł sztuki.

Przez lata Kulczyk zgromadziła ogromną kolekcję, w której znajdują się między innymi dzieła znanych artystów współczesnych, takich jak Spencer Tunick czy Igor Mitoraj. Wiele z tych dzieł można oglądać w przestrzeniach Starego Browaru i Blow Up Hall.

Kulczyk nadal rozbudowuje swoją kolekcję, a zakup nowych dzieł sztuki traktuje również jako doskonały sposób na ulokowanie pieniędzy. Jak przyznaje w wywiadzie dla "Newsweeka", "na świecie w sztukę inwestuje się tak samo jak w złoto, choć w moim przypadku z większymi emocjami".

Jednak mecenat i zakup nowych dzieł sztuki to nie jedne inwestycje najbogatszej Polki. W zeszłym roku głośno było o nabyciu przez Kulczyk - za ponad 200 mln zł - kamienicy w Londynie. Podobno jest to jeden z najciekawszych biurowców w stolicy Wielkiej Brytanii, położony w dobrym punkcie w okolicach stacji metra Green Park i Piccadilly Circus. Co więcej, sąsiaduje z ekskluzywnymi butikami i centrami biznesu. Czy Grażyna Kulczyk stworzy tu trochę mniejszy londyński odpowiednik Starego Browaru?