Rząd liczy, że zmiana zasad kończenia aktywności zawodowej przez funkcjonariuszy, która weszła w życie w tym roku, zmniejszy skalę zjawiska czterdziestoletnich rentierów.
Przeforsowanie takich zmian okazało sie zaledwie drobnymi zwycięstwami w bitwie ze związkami, które jak niepodległości chronią uprawnień pracowniczych górników, funkcjonariuszy czy nauczycieli. A te to często przeżytek poprzedniej epoki.
Jednak pogodzenie się z utratą uprawnień, których nie mają inni pracownicy, jest dla związkowców warte palonych opon, strajków, blokowania czy okupowania Sejmu. O ile jednak części z nich można przypisać, że w walce kierują się przesłaniami ideologicznymi, o tyle niektórzy to zwykłe farbowane lisy. Oni obronę interesów klasy pracującej mają za pusty frazes.
Ten wymiar działalności związkowej ich w ogóle nie interesuje. Bo też nie po to wstępują do organizacji albo ją zakładają. Dla nich to sposób na nabicie pracodawcy w butelkę. Zwykłe wyrolowanie. Dla jednych zasługują na miano równych chłopaków, dla innych to naciągacze.
Reklama
Co prawda dzięki własnej pomysłowości zyskują ochronę przed zwolnieniem. Zachowują etat. Niestety tracą go inni pracownicy, często od nich lepsi, z większą wiedzą i zaangażowaniem w pracę.
I nie ma znaczenia, że redukcje są uzasadnione, bo np. szkoły nie stać na utrzymanie kilku nauczycieli tego samego przedmiotu, w sytuacji gdy nie można zapewnić im odpowiedniej liczby godzin. Albo bo jest coraz mniej uczniów. Ale dla fałszywych związkowców to nie ma znaczenia. Tak jak to, że era nieuzasadnionych przywilejów musi się skończyć.