Polska podąży w ten sposób drogą krajów takich jak Francja czy Stany Zjednoczone, których przywódcy regularnie tworzą listy „wybrańców” cicho wspieranych przez rząd w razie problemów z zagranicą. Takie oficjalne wspieranie przedsiębiorców inwestujących w potencjalnie niestabilnym środowisku ma jednak również drugą stronę medalu.

Steve Coll w swojej książce „Private Empire” pokazuje, jak ExxonMobil, potentat naftowy z USA, wielokrotnie prosił swój rząd o interwencję w obronie ich zamorskich posiadłości. W Indonezji amerykański rząd oficjalnie groził atakiem grupie powstańców zagrażającej bezpieczeństwu ExxonMobil. Spółka naftowa prosiła również o pomoc, kiedy wpadała w kłopoty w Nigerii, i to raptem kilka lat temu. Zagraniczne koncerny kuszą potencjalnych porywaczy i piratów, którym śnią się wielkie okupy.

W tak skorumpowanych krajach odwoływanie się do ochrony państwa gospodarza bywa skazane na porażkę. Po którymś z kolei ataków na amerykańską platformę wiertniczą w Nigerii oficjele ExxonMobil zwracali się, po raz kolejny, o pomoc do zarządców portów nigeryjskich. Śpiewka była jednak ta sama: Nic nie wiemy o żadnych piratach. Co wydaje się ciekawe w kraju, w którym od 2006 do 2009 r. zanotowano ponad 400 ataków pirackich, a ostatnio morscy bandyci hulający u jego wybrzeży przegonili w aktywności nawet niesławnych piratów somalijskich.

Reakcja władz, a raczej jej brak, staje się też jednak bardziej zrozumiała, kiedy spojrzy się na poziom korupcji w tej części Afryki. ExxonMobil zawsze jednak czuje gdzieś za sobą siłę amerykańskiego rządu. Dla władz USA obrona rodzimych koncernów jest sprawą prestiżową i zawsze istnieje szansa, że amerykański niszczyciel naprawdę przyjedzie, aby złoić bandytów. Teraz w podobnej sytuacji stawia się Polska, to nasz rząd chce odpowiadać swoją twarzą za postępy polskich spółek w Nigerii. Pytanie tylko, czy starczy mu na to siły.

Reklama