Przepisy naturalnie powinny istnieć, ale z samej swojej natury zaufanie nie może opierać się tylko na nich. Wiele jest przypadków, kiedy adwokat nie broni nas dostatecznie umiejętnie lub nie przykłada się do tego dostatecznie, a lekarz dokonuje diagnozy czy zabiegu w pośpiechu lub bez wystarczającej dbałości i talentów, które jak wiadomo, są między ludzi nierówno rozdzielone. W licznych przypadkach niedoskonałego działania ludzi wypełniających zawód zaufania publicznego możemy ich oskarżać i domagać się odpowiedniej rekompensaty.

Jednak nie na tym zaufanie polega. Wyjątkowo interesujących przykładów dostarczają ostatnio notariusze. Nie jest dla nas jasne, czy notariusz to ten, kto potwierdza nasz podpis i ewentualnie sprawdza, czy istnieje odpowiedni wpis do księgi wieczystej, czy też notariusz ma potwierdzać prawdę lub – co najmniej – starać się o to, by to, co potwierdza, było zgodne z prawdą, tak by umowa kupna sprzedaży domu czy samochodu miała sens, czy żeby obie strony dobrze rozumiały, na czym polega transakcja. Jeżeli bowiem notariusz w istocie tylko potwierdza nasz podpis, to zupełnie zbędne są do tego wieloletnie prawnicze studia i powinno być tak jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie napis „public notary” jest często na aptekach czy sklepach, bo ich właściciele uzyskali prawo potwierdzenia naszego podpisu za niewielką opłatą. My im nie musimy ufać, są nam potrzebni jedynie do czystej formalności.

Słyszymy w Polsce argumenty notariuszy, którzy bronią się przed oskarżeniami, że podpisali umowę na sprzedaż dobrego samochodu za 5 tys. zł czy dużego domu za 100 tys. Czyli za co najmniej pięciokrotnie zaniżoną cenę. Teoretycznie wkroczyć tu także powinny urząd skarbowy oraz policja. Po pierwsze bowiem, jeżeli kupuję coś o zaniżonej wyraźnie wartości, czyli na przykład futro na targu za równowartość butelki wódki, to i oszukuję państwo, nie płacąc podatku, i powinienem zdawać sobie sprawę z tego, że jest to najprawdopodobniej przedmiot kradziony. Nie ma aż tak dobrych okazji. Jeżeli notariusz podpisuje umowy, które wyglądają podobnie jak handel na targu, tyle że sumy w nich wymienione są znacznie wyższe, powinien, na zdrowy rozum, zawiadomić policję, że dokonywana jest próba kradzieży. I na tym właśnie polega zawód zaufania, na tym, że liczymy, iż człowiek wykonujący ten zawód nie zawiedzie nas w dziedzinie, w której nasze umiejętności nie są dostateczne.

Tak jak nie mam kompetencji lekarza, podobnie nie mam kompetencji notariusza i mogę się nie orientować dobrze w wartości mojego majątku. A notariusz po to lata studiował, a potem praktykował, żeby mi pomóc, a nie powiedzieć: suma, za jaką sprzedano określony dom, nie jest przedmiotem mojego zainteresowania. Oznacza to, że nie możemy mu ufać, a jak stracimy zaufanie do zawodów publicznego zaufania, to przestaną one być takimi zawodami i dojdzie do paradoksu, iż będziemy się ubezpieczać nie tylko przed błędną diagnozą lekarza (już się to dzieje), ale przed złym postępowaniem adwokata, a tym bardziej notariusza. Nie chodzi przy tym o często przywoływaną ostatnimi laty kwestię erozji więzi społecznych i zaufania publicznego, które niewątpliwie świadczą o kryzysie naszych społeczeństw.

Reklama

Problem jest znacznie bardziej prozaiczny, a zarazem znacznie bardziej poważny. Brak zaufania, także do pracowników administracji publicznej sprawia, że załatwienie czegokolwiek staje się znacznie bardziej skomplikowane, a my musimy na własną rękę zdobywać dodatkowe informacje. Podobnie jest w sytuacji braku zaufania do firm prywatnych, jak ostatnio telewizje cyfrowe, czy też do nauczycieli. Bez codziennego i prostego zaufania opartego na wielkich słowach, takich jak „solidarność”, ale na zwyczajne solidności nie da się żyć. Jeżeli więc notariusz wyobraża sobie, że jego zawód nie jest zawodem zaufania publicznego, niech lepiej zajmie się sprzedawaniem ziemniaków.