Oficjalne decyzje w sprawie procedur nadmiernego deficytu zostaną podjęte w maju, gdy KE ogłosi listę krajów, dla których ma ona obowiązywać. Ze statystyk Eurostatu wynika, że takich państw będzie kilkanaście. W porównaniu z sytuacją sprzed trzech lat, gdy aż wobec 24 rządów ją stosowano – nie jest to katastrofalny obraz.

Podane wczoraj dane nie są jednak powodem do nadmiernego optymizmu. Choć deficyt spadł w 14 krajach, a w dwóch się nie zmienił, to tylko 11 państw spełnia kryterium konwergencji dotyczące deficytu. Do tego dług w relacji do PKB zwiększył się w 21 państwach członkowskich. – Widzimy jasno, że oszczędności dały efekty, choć z drugiej strony w wielu krajach spadek deficytu jest mniejszy, niż oczekiwano. Recesja ciągle jednak nie ustępuje, a koszty walki z nadmiernym zadłużeniem są duże – mówi Marco Incerti z CEPS (Centrum Studiów Polityki Europejskiej). Jego zdaniem dane Eurostatu są dowodem, że Unia powoli wychodzi z kryzysu. Podobnie uważa komisarz ds. gospodarczych i walutowych Olli Rehn. – Sytuacja jest jeszcze daleka od bardzo dobrej, ale kolejne decyzje to kolejne kroki w dobrym kierunku. Wiele wskazuje na to, że do końca roku deficyt budżetowy w całej strefie euro nie powinien przekraczać 3 proc. PKB – komentował Rehn.

Choć na tle innych państw UE sytuacja Polski jest niezła, to Ministerstwo Finansów zaliczyło prestiżową porażkę – deficyt finansów liczony metodą unijną wyniósł w ubiegłym roku 3,9 proc. PKB, a nie 3,5, jak prognozowały resort i sama Komisja Europejska. Dlatego resort nie liczy, że Unia zdejmie z nas procedurę nadmiernego deficytu, co było celem rządu.

– W porównaniu z niektórymi krajami, których deficyt przekracza 6 proc., polski wynik naprawdę nie jest zły i nie pogarsza dramatycznie pozycji Polski – powiedział DGP rozmówca z Komisji Europejskiej. Jednak w Brukseli nikt nie ma złudzeń w sprawie zdjęcia z Polski procedury. Nie wydaje się jednak, byśmy coś stracili z tego powodu. Choć teoretycznie państwom, które zaleceń Brukseli w sprawie deficytu nie wypełniają, grożą sankcje (z wstrzymaniem unijnych funduszy włącznie), to w przypadku Polski są one wątpliwe.

Reklama

Deficyt u nas spada. To samo dotyczy relacji długu do PKB. A ponieważ zabrakło niewiele, to szef resortu finansów Jacek Rostowski swój cel podtrzymuje: MF zrobi wszystko, by deficyt spadł w tym roku do poziomu 3,5 proc., a procedura została zdjęta w 2014 r. Ekonomiści jednak mają wątpliwości, bo problemy, przez które plany MF spaliły na panewce w 2012 r., wcale nie zniknęły. Mirosław Gronicki, były minister finansów, podkreśla, że po I kw. słabo wyglądają wpływy z podatków, a spadek zatrudnienia i niska dynamika płac to zagrożenie dla innych dochodów finansów publicznych, np. ze składek na świadczenia społeczne.

– Rząd może dalej ciąć wydatki na inwestycje – co negatywnie odbije się na wzroście gospodarczym – albo sięgnie po pieniądze OFE, czym jednak narazi się na negatywne oceny rynku. To oczywiście spekulacje – ale rząd chyba już założył, że przeniesie część aktywów OFE do ZUS – mówi Mirosław Gronicki. I dodaje, że bez działań ekstra tegoroczny deficyt może wynieść grubo powyżej 4 proc. PKB.

Prognozy MF do końca nie przekreśla Paweł Radwański, analityk Raiffeisen Polbanku. Jak mówi, wszystko zależy od tego, czy gospodarka przyspieszy w drugim półroczu. Jednak i on uważa, że cel 3,5-proc. deficytu jest ambitny. Duży spadek deficytu w ciągu dwóch lat z poziomu 7,9 w 2010 r. spowodował, że inwestorzy wzruszeniem ramion skwitowali opublikowane wczoraj dane. Rentowność obligacji nadal jest na historycznie niskich poziomach, mocno trzyma się też złoty. Analitycy mają na to wytłumaczenie: Polska nadal wypada nieźle na tle UE, zwłaszcza pod względem walki z długiem. Według danych GUS dług liczony unijną metodą wyniósł w ub.r. 55,6 proc. PKB. Dużo poniżej unijnej średniej, czyli 85,3 proc. PKB.