Nierozpoznana strefa rynku pracy to śmieciówki. Nie wiadomo, ile ich jest, a ze statystyk wynikają różne wnioski. Liczba kontraktów na czas nieokreślony rośnie nieznacznie, przedsiębiorcy chętnie proponują za to terminowe.
Z badań aktywności ekonomicznej ludności prowadzonych przez GUS wynika, że w IV kw. ubiegłego roku w Polsce pracowało 15,6 mln osób. Około 1,1 mln z nich miało zajęcie w szarej strefie gospodarki. Ponad 8,9 mln osób miało umowy o pracę na czas nieokreślony, a blisko 3,3 mln umowy terminowe. Zajęcie miało także 2,9 mln pracodawców i osób pracujących na własny rachunek oraz 550 tys. pomagających im członkom rodzin. Tego nikt nie kwestionuje.

Niepoliczone śmieciówki

Rozbieżności między analitykami zaczynają się przy próbach oszacowania liczby osób utrzymujących się z pracy na umowach-zleceniach i umowach o dzieło, które nazywane są śmieciowymi. Nie ma bowiem jednoznacznych danych, ile ich jest. Spróbowaliśmy to ustalić na podstawie danych udostępnionych nam przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, GUS, ZUS i Państwową Inspekcję Pracy.
Według informacji przekazanych nam przez MPiPS w 2011 r. (nie ma jeszcze danych za 2012 r.) na umowach cywilnoprawnych pracowało 894,3 tys. osób. Jest to jednak liczba zawyżona, bo obejmuje nie tylko pracę wykonywaną na podstawie umów-zleceń i o dzieło. Jak zastrzega resort, dane te zostały wyliczone na podstawie informacji Ministerstwa Finansów dotyczących rozliczenia podatku. Obejmują one podatników, którzy uzyskali dochód na podstawie działalności wykonywanej osobiście, o której mowa w art. 13 ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, a więc uwzględnia szerszą grupę osób.
Reklama
Wobec tego sięgnęliśmy do danych GUS. Według nich w 2011 r. umowę-zlecenie lub umowę o dzieło zawarto w legalnie działających firmach i innych podmiotach z ponad milionem osób. Co ważne, osoby te nie były nigdzie zatrudnione na podstawie stosunku pracy, a ich liczba zwiększyła się aż o 85 proc. w stosunku do roku poprzedniego. Przy tym dane te nie obejmowały firm zatrudniających do 9 osób, ponieważ nie są one zobowiązane do przekazywania odpowiednich raportów do GUS. Tymczasem zatrudniają one ok. 3,5 mln osób. Można jednak przyjąć ostrożnie, że 10 proc. (350 tys.) z tych pracowników (tak samo jak wśród ogółu zatrudnionych na podstawie stosunku pracy) było zatrudnionych na podstawie umów cywilnoprawnych. Do tej grupy należałoby doliczyć jeszcze ok. 130 tys. osób pracujących na rachunek własny, które mają tylko jednego zleceniodawcę. W sumie więc w 2011 r. umowy-zlecenia bądź umowy o dzieło miało ok. 1,5 mln pracowników. A więc w całej legalnej gospodarce co dziesiąty pracownik miał umowę cywilnoprawną.
W ubiegłym roku ludzi pracujących w ten sposób mogło być jeszcze więcej. Wskazują na to m.in. dane ZUS. Według nich w grudniu 2012 r. ubezpieczonych osób fizycznych wykonujących pracę na podstawie umowy agencyjnej, umowy-zlecenia lub umowy o świadczeniu usług było w ubezpieczeniach emerytalnych i rentowych 815,8 tys. – o 11 proc. więcej niż w grudniu poprzedniego roku. Przy tym wśród nich w końcu 2011 r. ponad 256 tys. było jednocześnie ubezpieczonych jako pracownicy, a w roku ubiegłym ponad 214 tys. Te statystyki mogą służyć jedynie do oceny tendencji, bo nie ma w nich umów o dzieło, od których nie odprowadza się składek na ubezpieczenia społeczne.
O wzroście liczby osób pracujących na umowy cywilnoprawne mogą również świadczyć wyniki ubiegłorocznej kontroli Państwowej Inspekcji Pracy (PIP) w 7,8 tys. firm. Okazało się, że wśród osób w nich zatrudnionych 12,6 proc. pracowało na podstawie takich umów. Tymczasem w 2011 r. odsetek ten wynosił 10,7 proc. Nie jest to jednak pełny obraz, ponieważ dobór firm do kontroli nie jest reprezentatywny dla całego kraju – między innymi dlatego, że kontrole w części firm przeprowadzane są na skutek informacji przekazywanych przez niezadowolonych pracowników.
W sumie nie ma więc precyzyjnych danych na temat liczby osób pracujących na umowy-zlecenia lub umowy o dzieło. – Jest to ciemna, nierozpoznana w pełni strona naszego rynku pracy – twierdzi prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego. Tak być nie powinno. – Najwyższa pora, aby GUS zrobił przyzwoite badania na podstawie rozmaitych źródeł, którymi dysponuje, aby ustalić strukturę zatrudnienia według typów umów o pracę, bo to jest ważne, gdy szacujemy, jaki to będzie miało wpływ na system emerytalny w przyszłości – uważa prof. Urszula Sztanderska z Uniwersytetu Warszawskiego. Bo w zależności od rodzaju umowy płaci się różne składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne. A od umów o dzieło tych składek się nie płaci.
W efekcie ci, którzy przejdą na emerytury, po długim okresie pracy na umowach cywilnoprawnych będą mieli bardzo niskie świadczenia. Wysokość świadczeń, jak wiadomo, uzależniona jest od kwoty uzbieranej na koncie emerytalnym. Jeśli ktoś nie płacił składek przez długi czas, jego konto nie rośnie. A jeśli przekazuje małe środki z niskopłatnych umów-zleceń, także odczuje to po zakończeniu pracy zawodowej. Według dostępnych danych departamentu analiz strategicznych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w 2010 r. aż 99 proc. osób miało dochody ze zleceń w wysokości jedynie 3,1 tys. zł i mniej. Nie dość tego. W przyszłości państwo będzie musiało wyrównać świadczenia tym, którzy za mało uzbierają, aby uzyskać minimalną emeryturę, która w tym roku wynosi nieco ponad 830 zł. Osoby te będą musiały mieć jednak odpowiedni staż ubezpieczeniowy (25 lat) okresu składkowego i nieskładkowego.
Eksperci są jednak na ogół zgodni, że umowy cywilnoprawne są potrzebne. Dzięki nim przedsiębiorcy mogą elastycznie reagować na zmiany zapotrzebowania na ich produkty czy usługi. Jest też pewna grupa osób, której takie umowy odpowiadają. Są wśród nich na przykład twórcy, artyści, prawnicy, doradcy ekonomiczni.

Nadużywanie umów cywilnoprawnych

Niepokoi to, że umowy cywilnoprawne są nadużywane. Pracodawcy zawierają je często zamiast umów o pracę, bo w ten sposób obniżają koszty swojej działalności. Pokusa jest tak duża, że robią to nawet w sytuacjach, gdy prawo tego zabrania – gdy praca jest wykonywana pod kierownictwem pracodawcy oraz w miejscu i czasie przez niego wyznaczonym. To niekorzystne zjawisko się nasila. W ubiegłym roku inspektorzy PIP sprawdzili ponad 37,4 tys. umów cywilnoprawnych. Zakwestionowali ponad 16 proc. z nich, uznając, że zostały zawarte z naruszeniem prawa. W porównaniu z rokiem poprzednim było ich o 36 proc. więcej oraz o 56 proc. więcej niż w 2010 r. Zawieranie umów cywilnoprawnych zamiast umów o pracę szczególnie często występuje w budownictwie, w firmach ochroniarskich, zatrudniających osoby sprzątające oraz w handlu.
Wielu przedsiębiorców uznaje jednak, że ryzyko związane z niezgodnym z prawem zawarciem umowy cywilnoprawnej się opłaca, ponieważ wykrycie tego jest stosunkowo mało prawdopodobne w sytuacji, gdy PIP kontroluje niewielką liczbę spośród ok. 680 tys. pracodawców. A zatrudniony na podstawie umowy prawa cywilnego nie korzysta z gwarancji pracowniczych określonych między innymi w kodeksie pracy. Przedsiębiorca nie ma obowiązku zapewnienia mu minimalnej płacy, która wynosi obecnie 1600 zł, urlopu wypoczynkowego i nie musi przestrzegać norm czasu pracy. Za osoby zatrudnione na etacie część składek ZUS płaci pracodawca, a przy umowie-zleceniu całość potrącana jest z wynagrodzenia zleceniobiorcy. Z kolei ten, kto pracuje na umowę o dzieło, nie tylko nie ma opłaconych składek emerytalnych i rentowych, lecz także nie ma prawa do bezpłatnej służby zdrowia, świadczeń związanych z chorobą, wypadkiem przy pracy czy macierzyństwem. Zdaniem ekspertów PIP słaba znajomość obowiązujących przepisów wśród pracowników powoduje, że często nieświadomie godzą się oni na niekorzystne dla nich zatrudnienie.

Praca na określone lata

Umowy na czas określony. W Polsce pracuje na nich 3,2 mln zatrudnionych. To aż blisko 27 proc. ogółu pracowników najemnych. Tymczasem w Unii Europejskiej umowy terminowe ma średnio ok. 14 proc. pracowników. Praca na ich podstawie jest często niestabilna i gorzej płatna niż na tych bezterminowych. Ponadto taki kontrakt można rozwiązać bez podawania przyczyny, z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Jest wygodny dla pracodawców, bo w okresie dekoniunktury mogą bez większych problemów i bez kosztów zwalniać pracowników. To nie znaczy, że umowy terminowe są zbędne, bo w firmach pojawiają się prace sezonowe lub dodatkowe zamówienia albo projekty, których realizacja zajmuje określony czas. Ale tak jak w przypadku umów cywilnoprawnych ich ekspansja jest zbyt duża, bo trudno uznać, że praca jest na czas określony, jeśli trwa długie lata. A tak się często zdarza. Przy tym umowy terminowe są bardzo niestabilne. Ich liczba rośnie przy dobrej koniunkturze gospodarczej, a spada przy jej pogorszeniu. Bo gdy gospodarka hamuje, to przedsiębiorcy, aby obniżyć koszty płacowe, w pierwszej kolejności wypowiadają umowy terminowe, korzystając z tego, że wystarczy ich nie przedłużyć. Jak wynika z danych GUS, tak było m.in. w IV kw. ubiegłego roku, gdy gospodarka zaczęła mocniej hamować. Wtedy liczba umów terminowych skurczyła się o 34 tys. w porównaniu z rokiem poprzednim – do ponad 3,2 mln. A z drugiej strony słaba koniunktura gospodarcza może sprzyjać zawieraniu umów cywilnoprawnych do realizacji określonych przedsięwzięć – wskazują na to na przykład dane PIP o tym, że ich liczba wzrosła w kontrolowanych przez inspekcję firmach. Nie ma jednak danych, jak często pracodawcy proponują pracownikom przejście na umowę cywilnoprawną w zamian za to, że ich nie zwolnią.

Jest elastycznie

W sumie polski rynek pracy pod względem struktury umów o pracę jest już bardzo elastyczny. Wprawdzie liczba pracowników na stałych umowach nawet rośnie, ale nieznacznie – w IV kw. ub.r. była zaledwie o 22 tys. większa niż przed rokiem. W tym czasie jednak na rynku pracy pojawiło się ponad 600 tys. absolwentów różnego typu szkół. Ci, którzy znaleźli pracę, otrzymywali więc w większości umowy terminowe – w tym cywilnoprawne. Prawdopodobnie szybko się to nie zmieni, jeśli nie będzie zdecydowanej poprawy koniunktury gospodarczej. Do tego czasu przedsiębiorcy nie będą ryzykowali zatrudniania nowych osób na umowach stałych.

Bardzo trudno zwolnić z etatu

Z punktu widzenia pracownika podstawowa różnica między czasowym i stałym zatrudnieniem dotyczy ochrony przed zwolnieniem. Umowę na czas określony można wypowiedzieć w dwa tygodnie. Okres wypowiedzenia stałych kontraktów w zależności od stażu pracy w firmie wynosi od dwóch tygodni do trzech miesięcy. Przy umowie terminowej pracodawca nie musi uzasadniać zwolnienia pracownika, co jest obowiązkowe w przypadku umów na czas nieokreślony. W przypadku bezprawnego wypowiedzenia pracownik zatrudniony czasowo może się domagać jedynie odszkodowania, a ten pracujący na stałe ma prawo żądać pieniędzy albo przywrócenia do pracy. Eksperci zwracają uwagę również na to, że pracodawcy często nie inwestują w pracowników z kontraktami terminowymi – na przykład nie wysyłają ich na płatne szkolenia. Według badań NBP niestabilna historia zatrudnienia jest istotnym czynnikiem stygmatyzującym pracownika z perspektywy przyszłych potencjalnych pracodawców. A każdy kolejny rok przepracowany w ramach umowy na czas określony nie zwiększa szans na podjęcie stałej pracy.

Analitycy wskazują jednak, że strategia pracodawców, gdy istnieje tak duża różnica w ochronie zapewnianej przez kontrakt czasowy i terminowy, jest racjonalna. Zdaniem części z nich problem można byłoby rozwiązać przez większą liberalizację w zakresie rozwiązywania stałych umów o pracę. Bo zmniejszenie barier w zatrudnianiu i zwalnianiu pracowników mogłoby spowodować, że pracodawcy chętniej tworzyliby stałe miejsca pracy.