Jak się zakończy prężenie muskułów przez Parlament Europejski?

Nie powiedziałbym, że jest to tylko prężenie muskułów, bo zasadnicze postulaty PE są bardzo rozsądne. Mam na myśli potrzebę elastyczności i rozwiązanie problemu płatności w 2013 r. Dziedziczymy miliardowe zaległości z poprzedniego roku i ciągle je spłacamy, kosztem tegorocznych rachunków. A elastyczność, czyli możliwość przesuwania niewykorzystanych pieniędzy z różnych programów na lata następne (a nie jak dotąd zwracanie ich płatnikom), to wręcz konieczność. Obliczyliśmy, że 908 mld euro dla 28 krajów w ciągu 7 lat byłoby budżetem wykonalnym, zdolnym do finansowania unijnych polityk, ale tylko pod warunkiem zwiększenia elastyczności w dysponowaniu szczupłym budżetem. Postulaty są zatem, przynajmniej te dwa, rozsądne, ale niestety jesteśmy już w niedoczasie. Siedem lat temu mieliśmy ostateczną zgodę w kwietniu, a i tak programy na lata 2007–2013 ruszyły z opóźnieniem. Teraz, pod koniec kwietnia, negocjacje się nie rozpoczęły.

Zakładając, że dojdzie do porozumienia, to jakie są inne największe zmiany w sposobie wydawania pieniędzy?

Zasady są wciąż doprecyzowywane. Będą na pewno bardziej restrykcyjne niż w poprzedniej perspektywie, bo to ukłon w stronę płatników netto. Przede wszystkim więcej warunkowości, by przekonać tych, którzy dopłacają do budżetu UE. Można ich zrozumieć, bo Holendrzy, Niemczy czy Brytyjczycy chcieliby mieć pewność, że na południu Europy, w krajach, które przez 20 lat korzystały z funduszy spójności i teraz znowu wołają o pomoc, pieniądz będzie lepiej wydawany. Nie jestem zwolennikiem przeregulowania systemu. Nie po to złagodziliśmy regulamin finansowy, który mówi, jak mamy wydawać pieniądze, by znowu komplikować. A taka skłonność zarysowała się w rozmowach między parlamentem a rządami UE. Wszystkie kraje będą miały tak ograniczone pole manewru? Na szczęście dla Polski najbardziej zawężone pole wyboru celów finansowania mają kraje najbardziej rozwinięte, z PKB powyżej 75 proc. średniej UE. W Polsce tylko Mazowsze, którego średnią zawyżyła Warszawa, obejmują te ograniczenia.

Reklama

A warunkowość makroekonomiczna?

To najbardziej krytykowana część warunkowości. Mam nadzieję, że sankcja w postaci zawieszenia lub uszczuplenia funduszy dla krajów, które źle sobie radzą z finansami publicznymi, nie uderzy w Polskę. Jest to kij na niegospodarnych, którzy swoją beztroską finansową zarażają całą strefę euro. W skali całej Europy nasz kraj prezentuje się dobrze. Nieaktualny jest zresztą podział na dobry Zachód i kłopotliwy Wschód, bo nowe kraje radzą sobie lepiej niż część starej Unii. Bułgarię i Rumunię można usprawiedliwić, bo bardzo późno zaczęły korzystać z pieniędzy unijnych. Warunkowość nie została wymyślona przeciwko nowym krajom unijnym, a na pewno nie przeciw Polsce. Ma poprawić standardy gospodarcze Europy jako całości.

>>> Czytaj również: Deficyt budżetowy Polski jest niższy niż w innych krajach, ale i tak za wysoki

Jakie pułapki czyhają na Polskę?

Zagrożeniem jest kryzysowe otoczenie, bo w Unii lokujemy 78 proc. naszego eksportu. Do tego dokłada się mniejszy optymizm konsumpcyjny Polaków straszonych złymi wiadomościami i wyczerpanie się funduszy UE z obecnej siedmiolatki. Te wszystkie dopalacze polskiej gospodarki i przesłanki jej nadzwyczajnej odporności w latach 2009–2012 (eksport, popyt wewnętrzny, fundusze unijne) wyglądają teraz gorzej, czyli trzeba stawić czoła rozmaitym nakładającym się na siebie zagrożeniom.

A co z wydawaniem funduszy unijnych, jakie wskazówki dałby pan Polsce?

Przestroga płynie z doświadczeń iberyjskich. Nie można zanadto folgować lokalnym ambicjom w zakresie infrastruktury. Nie wystarczy wybudować lotnisko czy rozbudować sieci komunikacyjne. Te inwestycje muszą być potrzebne i opłacalne, muszą się z czasem obronić, a nie być ciężarem nie do uniesienia. W kończącej się perspektywie finansowej zaspokajaliśmy przede wszystkim głód lokalny, który był ogromny. Samorządy wreszcie miały pieniądze na inwestycje. I dobrze, bo Polska lokalna się zmieniła. Są jeszcze obszary, gdzie mamy dużo do zrobienia, np. szybkie połączenia kolejowe. Ale ostrożnie z infrastrukturą, gdy nie jest poparta sensownym biznesplanem! Nowa generacja programów strukturalnych 2014–2020 musi wprowadzić Polskę w epokę innowacyjnej gospodarki, bo taka szansa może się nie powtórzyć. Polska XXI w. jest fenomenem zaradności, co zwłaszcza pokazują małe i średnie firmy, ale nie innowacyjności. Ujawnił to zresztą strach przed europejskim patentem – jakbyśmy na długie lata skazani byli na konsumowanie, a nie tworzenie wynalazków. Jest to zresztą bolączka całej Europy, gdzie publiczne nakłady na badania i rozwój nie są wspomagane przez oddolny venture capital, skłonny do ryzyka.

Nie boi się pan trupów w szafie?

Po przekrętach z kontraktami na budowę autostrad czy wcześniej z Innowacyjną Gospodarką mogą wyjść na jaw inne afery. Nikt nie jest doskonały, ale Polska nie jest problemem. Nie wymienię krajów, które żywią eurosceptyczne media swoimi wieloletnimi i powtarzalnymi wpadkami. Polskie potknięcia sami wychwyciliśmy, sami ostrzegliśmy Brukselę. Ja mam perspektywę 27 krajów unijnych i na tej mapie Polska jest jasnym punktem.

>>> Czytaj także: Fundusze unijne na drogi: KE odblokowała pieniądze