Mają służbę zdrowia na budzącym zazdrość poziomie. Niestety, Amerykanie biją na głowę resztę świata w koszcie obsługi tej służby zdrowia – wydają na nią blisko 18 proc. PKB. Szukają tańszej alternatywy. Republikanie proponują – więcej rynku, więcej indywidualnych decyzji. Demokraci – więcej państwa, więcej solidarności społecznej. Jednym z systemów szczególnie przykuwających uwagę skłóconych ekspertów jest ten działający w Singapurze. Poziom usług bardzo wysoki, ale system... kosztuje ponad cztery razy mniej niż amerykański! I prawicowcom, i lewicowcom w USA system ten sprawia kłopoty w ocenie, nie chce się bowiem jednoznacznie wcisnąć w prawicowo-lewicowy podział. Singapurczycy wymyślili trzecią drogę, idąc radykalnie zarówno w prawo, jak i w lewo.
Wyróżnia Singapur na tle innych krajów wysoki procent odpłatności za leczenie gotówką wyrywaną z kieszeni samych Singapurczyków – ok. 60 proc. Singapurczycy odkładają pieniądze na specjalne konta, z których wypłacają je w razie medycznej konieczności. W związku z tym każdy banknot oglądają dwa razy, co zmusza usługodawców, aby obniżać ceny. Republikanie kiwają głową z satysfakcją. Nikt jednak, w przeciwieństwie do USA, nie zostaje na lodzie, jeśli nie stać go na ubezpieczenie. Odkładanie pieniędzy jest obowiązkowe. Państwo bierze na siebie odpowiedzialność za tych, którzy nie byliby w stanie sami opłacić leczenia. Przewiduje też specjalny program wypadkowy oraz program dotyczący przewlekłych chorób. Tutaj brawa bije lewica.
Obowiązkowe oszczędzanie na wypadek choroby nie oznacza od razu, że państwo traktuje człowieka jak nieodpowiedzialne dziecko. Ba, Singapurczycy są bardziej odpowiedzialni za swoje pieniądze niż Amerykanie. Mieszkańcy USA płacą za swoje leczenie głównie z ubezpieczenia. Nie czują więc bólu, gdy dostają do ręki rachunek, po prostu przesyłają go ubezpieczycielowi. Nie ma dla nich różnicy, czy jest nim państwo, czy prywaciarz. Singapurczycy z kolei większość rachunków regulują sami i doskonale wiedzą, co to znaczy odpowiedzialność za siebie. Oczywiście nie da się warunków jednego kraju prosto przenieść do drugiego, ale butni Amerykanie mogą wyciągnąć lekcje z doświadczeń tego niewielkiego kraju.
Dumni Polacy nie mogliby?
Reklama