Historia śledztwa w sprawie zaginięcia i zabójstwa syna biznesmena spod Płocka to w wersji łagodnej festiwal porażającej niekompetencji wszystkich organów państwa, w wersji skrajnej – dowód, że polskim aparatem sprawiedliwości rządzą ciemne siły.
Zniknięcie 25-letniego Krzysztofa Olewnika w nocy z 26 na 27 października 2001 r. po imprezie w jego domu, na której bawili się m.in. płoccy i sierpeccy policjanci, w tym szef wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji, nie budziło z początku większego zainteresowania ani szefostwa policji, ani mediów, ani polityków. Prokuratorzy z Sierpca nie widzieli problemu w tym, że sprawę badali ci sami funkcjonariusze, którzy noc wcześniej bawili się u Olewników. I jedni, i drudzy od początku działali jakby na wielkim kacu: nie zabezpieczyli śladów biologicznych – przeoczyli np. rozległe ślady krwi nieznanej osoby, źle zebrali odciski palców – nie sprawdzając np. słuchawki telefonu, na której, jak się później okazało, zostawił ślady jeden z porywaczy. Nie nagrywali rozmów z żądaniami okupu, nie sprawdzali, skąd wykonano te telefony. Nie zabezpieczali wcale – jak twierdzi rodzina – lub zabezpieczali nieudolnie miejsce przekazania okupu, gdy po kilkunastu wcześniejszych próbach jego przekazania 300 tys. euro zostało wreszcie podjęte przez porywaczy. Śledczy zignorowali też anonimowy list przesłany ojcu porwanego, Włodzimierzowi Olewnikowi, który wskazywał nazwiska porywaczy i miejsce przetrzymywania Krzysztofa, gdy ten jeszcze żył.
Oficjalnie prokuratura forsowała wersję samouprowadzenia, a choć śledztwo z czasem zostało przekazane z prokuratury w Sierpcu do Warszawy i włączyło się w nie CBŚ, sprawa nadal pozostała nierozwiązana. Głośniej zrobiło się o niej z innego powodu – gdy w czerwcu 2004 r. służbowe auto policjantów z Płocka zostało skradzione w Warszawie wraz z 16 tomami akt ze śledztwa. Samochodu i dokumentów nigdy nie odnaleziono.
Reklama
Ojciec zaginionego próbował interweniować u polityków, m.in. szefa MSWiA Ryszarda Kalisza i szefa UOP Zbigniewa Siemiątkowskiego. Bez skutku. Dopiero nowy prokurator krajowy Janusz Kaczmarek przekazał sprawę do prokuratury w Olsztynie, która korzystając z postępów śledztwa w warszawskim CBŚ, zdołała w październiku 2006 r. – pięć lat po porwaniu – odnaleźć ciało zamordowanego we wrześniu 2003 r. Krzysztofa Olewnika.
Choć policja zatrzymała sprawców, błędy i dziwne zbiegi okoliczności w tej sprawie wcale się nie kończą. Najpierw laboratorium komendy w Olsztynie źle pobiera próbki do zbadania DNA, które mają potwierdzić tożsamość ofiary, a błędy usiłuje zatrzeć, zamiast badania powtórzyć. Potem, w 2007 r., jeszcze przed pierwszą wokandą, w celi olsztyńskiego aresztu wiesza się domniemany przywódca porywaczy Wojciech Franiewski. Wkrótce po tym, jak w procesie sąd skazał na dożywocie dwóch pozostałych głównych sprawców zabójstwa i porwania: Sławomira Kościuka i Roberta Pazika, ten pierwszy wiesza się w Zakładzie Karnym w Płocku. Trzeciego zabójcę – Pazika – objęto specjalnym nadzorem, a mimo to w styczniu 2009 r. także jego znaleziono powieszonego w jednoosobowej celi więzienia w Płocku. W lipcu 2009 r. na drzewie przy drodze Morąg – Raj wiesza się strażnik z aresztu w Olsztynie, który pełnił nocną służbę, gdy na swoje życie targnął się Franiewski. Na dodatek w Komendzie Wojewódzkiej w Olsztynie pęka rura kanalizacyjna, a wypływające z niej fekalia zalewają magazyny dowodów rzeczowych, w tym 231 dowodów ze sprawy Olewnika: zdjęcia, odciski palców, włosy zabezpieczone na miejscu zbrodni. Z kolei z Płocka znika 400 innych dowodów, m.in. złoty zegarek ofiary i telefon, przez który żądano okupu. Ani rutynowe śledztwa prokuratur, ani specjalna grupa dochodzeniowa nie dopatrzyły się celowego działania ani ingerencji osób trzecich w żadnym z tych wypadków.
Mimo to po trzecim zgonie – Roberta Paziaka – ze stanowiskami żegnają się minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski i cała grupa jego podwładnych: m.in. wiceminister odpowiedzialny za więziennictwo, szef Służby Więziennej i szef więzienia w Płocku.
Jednak na tym etapie już nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy teorii spiskowych musieli przyznać, że sprawa nie wygląda dobrze. Przekonanie, że za śmiercią Krzysztofa Olewnika syna stoi układ „biznesowo-polityczno-policyjny”, w którym uczestniczą lokalne szychy z SLD chcące wciągnąć go w brudne interesy, głosił już nie tylko Włodzimierz Olewnik, ale także – jeszcze przed dymisją – sam Ćwiąkalski. Trudno w tej sprawie o zaufanie do prokuratury, więc parlament powołuje komisję śledczą, ale ta – choć działa bez politycznych kłótni – nie rzuca nowego światła na sprawę. Błędy policjantów i śledczych bada też Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku, która sformułowała wprawdzie zarzuty pod adresem kilku funkcjonariuszy, ale niewiele z nich wynika.
Tymczasem w 11. rocznicę zniknięcia Krzysztofa Olewnika prokuratorzy z Gdańska odtworzyli po raz kolejny zdarzenia z nocnej imprezy i porwania. Rekonstrukcja pokazała, że skazani kłamali, a sąd, dając im wiarę, poszedł na skróty. Niewykluczony jest nowy proces w całej sprawie. I jak tu nie wierzyć w układ?
Nic tak nie psuje państwa jak brak pamięci o skandalach