Komisja Europejska zagroziła nam, że odetnie środki na inwestycje przeciwpowodziowe. To miliardy złotych. Mogą faktycznie je zablokować?
Sytuacja jest poważna, istnieje realna groźba, że tych pieniędzy nie dostaniemy. Robimy jednak wszystko, by tak się nie stało. Wstępując do UE, zobowiązaliśmy się do implementacji unijnego prawa. Nasz ruch jest tutaj naprawdę mocno ograniczony, ale działamy.
Czego nie wdrożyliśmy?
Nie możemy, jak dotąd, budować sektorowych programów przeciwpowodziowych. Wszystko musi być ujęte w jednym dokumencie, w planach gospodarowania wodami w dorzeczach. Należy zmienić podejście do planowania w obszarze wody. To nie jest wymysł mój ani Ministerstwa Środowiska. Tego wymaga Komisja Europejska. Problem w tym, że wiele znakomitych autorytetów ze środowiska, np. hydrologów, nie chce tego zrozumieć.
Reklama
Co mają dać zmiany?
W Polsce mamy dwa dominujące dorzecza – Odry i Wisły. Według unijnych wytycznych zarządzanie wodą musi się odbywać zgodnie z kryteriami hydrograficznymi, czyli jedna instytucja musi odpowiadać za jedno dorzecze. Opracowaliśmy założenia do nowego prawa wodnego i wkrótce ruszymy z serią debat na ten temat. Proponujemy zmianę struktury zarządzania, większość spraw będzie zarządzana z jednego miejsca, a nie jak teraz z wielu. Chcemy utrzymać Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej, ale rozdzielić zarządzanie majątkiem od władztwa wodnego. Wprowadzimy zasadę jeden gospodarz – jedna rzeka. Dzisiaj na rzece jest wielu gospodarzy – jeden zarządza korytem i międzywałem, inny samymi wałami. Na Wiśle mamy trzy regionalne zarządy gospodarki wodnej i jeszcze więcej wojewódzkich zarządów melioracji i urządzeń wodnych. To nie może działać efektywnie. Na bazie istniejących RZGW chcemy stworzyć władzę wodną, która będzie się zajmować bilansowaniem zasobów wodnych.
Co to znaczy?
Podam przykład. Swego czasu na Dunajcu wydano kilka pozwoleń na elektrownie wodne. Ich powstanie spowodowałoby, że piękna malownicza rzeka byłaby spiętrzona w kilku miejscach i mielibyśmy kilka zbiorników. To zniszczyłoby całą rzekę. Nowa instytucja będzie widziała ten problem na całej długości rzeki, a nie tylko na poszczególnych odcinkach. Oprócz tego bilansowanie dotyczy poboru wody na cele rolnicze, przemysłowe czy do hodowli ryb.
A to nie walka o większe wpływy resortu środowiska? Do tej pory kompetencje w sprawie wody rozdzielone były na kilka resortów, m.in. rolnictwa, gospodarki, administracji.
Chcemy skupić zarządzenie i gospodarowanie pod jednym działem administracji – gospodarki wodnej. Dziś ten dział istnieje, ale nie obejmuje wszystkiego. Teraz jest on częścią resortu środowiska, ale premier może zdecydować inaczej. Dla nas najważniejszym jest, by tylko jedna instytucja była odpowiedzialna za całą gospodarkę wodną. Proponujemy, by ministerstwa nadal przygotowywały strategie, ale trzeba je połączyć w jeden dokument.
Kto się dziś zajmuje bilansowaniem zasobów wodnych?
Tak naprawdę nikt, co prowadzi do konfliktów. Pokażę to na przykładzie stawów dla pstrągów – ryb, które muszą mieć czystą wodę. Jeśli powstanie jeden staw, ale później nad nim jeszcze dwa inne, to ten pierwszy nie ma szans na czystą wodę. Poza tym może być tak, że rzeka nie niesie wystarczającej ilości wody. By uniknąć takiego rozgardiaszu, musi być jeden zarządca. Dziś są instytucje, które mają to w swoich kompetencjach, ale jest to, delikatnie mówiąc, naciągane.
Kto ma nas chronić przed powodzią?
W Polsce mamy ponad 50 tys. rzek i kilkadziesiąt tysięcy zbiorników wodnych. Chcemy je podzielić na rzeki większe, o znaczeniu krajowym lub ponadregionalnym, czyli zarządzane przez rząd (nieco ponad 50), i mniejsze – samorządowe. Za całość ma odpowiadać minister właściwy ds. gospodarki wodnej. Dokładnie ureguluje tę kwestię nowe prawo wodne. Ale tu jest wiele obszarów konfliktowych, np. unijna dyrektywa azotanowa reguluje to, gdzie znajdują się obszary szczególnie narażone, czyli takie, gdzie do wód spływa dużo nawozów czy np. gnojowica. Obecnie pokrywają one 4 proc. powierzchni Polski, ale to zdecydowanie nie odzwierciedla stanu faktycznego. Niektóre ekspertyzy mówią, że jest to nawet 70 proc. To wiąże się z dodatkowymi kosztami, które ponoszą rolnicy. A jeśli tego nie zmienimy w nowym prawie wodnym, to może dojść do tego, że zostaną zablokowane dopłaty dla rolników. I w ogóle gróźb wstrzymania pieniędzy z Brukseli będzie coraz więcej.