Simeon Djankow, wicepremier i minister finansów Bułgarii w latach 2009–2013, ocenia własną politykę i zamiary nowego rządu.
Mimo kryzysu Bułgaria obniżyła dług publiczny i wyrównała bilans handlowy. Jak to się udało?
W 1997 r. dług publiczny Bułgarii przekraczał 100 proc. PKB. Dzisiaj wynosi on 16 proc. i jest po Estonii drugim najniższym zadłużeniem w UE. Do tego na początku kryzysu w 2008 r. mieliśmy jeden z najwyższych deficytów na rachunku bieżącym w Europie: 26 proc. I nie był to przypadek jednostkowy, bo podobne wartości odnotowywaliśmy nieprzerwanie od 2006 r. Gdy w 2009 r. zostawałem ministrem finansów rządu Bojki Borisowa, MFW i Komisja Europejska proponowały nam aktywną politykę przemysłową i pobudzenie popytu na produkty krajowe względem importowanych. Według mnie jednak małe gospodarki nie mogą się skupiać na działaniach proeksportowych, ale na naprawie finansów publicznych, dającej inwestorom więcej możliwości inwestowania w produkcję, która następnie pobudza eksport. Ta recepta wzbudzała wówczas ogromną niezgodę tak w MFW, jak i w KE, ale zadziałała bardzo szybko. W 2009 r. deficyt na rachunku bieżącym wynosił 19 proc., a w 2010 – już tylko 3 proc. Od tego czasu wypracowujemy nawet niewielką nadwyżkę.
A co z długiem publicznym?
W 1998 r. Bułgaria przyjęła izbę walutową (jednostronne zobowiązanie do zachowania kursu walutowego na określonym poziomie, w tym przypadku wobec marki, a potem euro, i rezygnacja z prowadzenia samodzielnej polityki monetarnej – red.). Od tego czasu utrzymanie izby wymagało od nas niskiego poziomu deficytu budżetowego. Wszystkie rządy, z prawicy i lewicy, mniej więcej zachowywały dyscyplinę budżetową. Także poprzedni, socjalistyczny gabinet Sergeja Staniszewa był dość zdyscyplinowany jak na lewicowe standardy, utrzymując deficyt budżetowy na poziomie 4,5 proc. W 2009 r. pierwsze, co zrobił rząd Borisowa, to było ograniczenie wydatków o 15 proc. i reforma emerytalna: podwyższenie wieku emerytalnego o dwa lata i ograniczenie przywilejów policji i wojska. I już w 2010 r. spełniliśmy kryteria z Maastricht, zbijając deficyt poniżej 3 proc., nie obniżywszy przy tym ani emerytur, ani pensji w budżetówce. Dzięki poprawie stanu finansów zmieniła się struktura inwestycji zagranicznych. Przed kryzysem 90 proc. stanowiły inwestycje w sektor nieruchomości i banki, które z nastaniem recesji praktycznie wyparowały. Teraz większość stanowią inwestycje w realną wytwórczość. Bułgaria jest dziś np. największym producentem szyb samochodowych czy skrzyń zmiany biegów w UE.
Reklama
W rezultacie średnioroczny wzrost eksportu osiągał w minionych czterech latach 35 proc. To cała tajemnica, nie zrobiliśmy nic skomplikowanego, raczej oparliśmy się rekomendacjom KE i MFW. Słowenia się nie oparła i wszyscy wiemy, w jakim miejscu się dziś znajduje.

>>> Polecamy: Nieruchomości w Bułgarii: dom dla siebie, nie dla zysku

29 maja rządy objął socjalista Płamen Oreszarski. Zapowiada jednak kontynuację zdyscyplinowanej polityki budżetowej. Jak pan ocenia pierwsze dwa tygodnie lewicowego rządu?
Oreszarski był ministrem finansów przede mną i częściowo udowodnił przywiązanie do dyscypliny budżetowej. W Bułgarii istnieje ponadpartyjny konsensus w sprawie izby walutowej, a to zmusza kolejne rządy do dyscypliny. Stabilne finanse publiczne to konieczność, i wszyscy to rozumieją. Istnieje też zgoda co do przestrzegania kryteriów z Maastricht, czego nie można powiedzieć o Francji, Włoszech czy nawet Niemczech. Obecny rząd zgadza się przy tym, że powinniśmy poczekać z wejściem do strefy euro, aż ryzyko akcesji nie spadnie i nie dowiemy się, jaka konstrukcja instytucjonalna strefy euro wyłoni się po kryzysie.
Skoro nowy rząd ma kontynuować pana politykę gospodarczą, to skąd masowe protesty, które doprowadziły do odsunięcia od władzy Borisowa?
Wbrew temu, co pisały media, protesty nie wynikały ze znużenia reformami. Wybuchły ze względu na sytuację w dwóch branżach, których nie udało nam się zreformować. Mam na myśli energetykę i służbę zdrowia. Bezpośrednim pretekstem do wybuchu był wzrost cen prądu. Pod względem dostaw ropy i gazu jesteśmy w 80 proc. uzależnieni od Rosji. Po ponad 20 latach wolności nie udało nam się zliberalizować rynku energii ani zdywersyfikować importu. Pośrednio upadło przez to chyba pięć bułgarskich rządów.

>>> Czytaj więcej: Protesty w Bułgarii: demonstranci chcą dymisji premiera