Podstawowe prawo kapitalizmu głosi, iż jeśli pracownicy nie mają pieniędzy, firmy nie mają klientów. To dlatego ekstremalnie duże i wciąż poszerzające się różnice dochodowe jawią się już nie tylko jako wyzwanie moralne, ale również jako wyzwanie gospodarcze. W systemie kapitalistycznym rosnące nierówności są przyczyną śmiertelnej spirali spadającego popytu, co ostatecznie uderzy we wszystkich.

W USA zawody nisko-płatne w coraz większym stopniu zastępują te, które wcześniej były związane z zarobkami klasy średniej. 60 proc. wszystkich miejsc pracy, które zostały zlikwidowane podczas ostatniej recesji, plasowało się pod względem dochodów na średnim poziomie, podczas gdy 59 proc. nowych miejsc pracy, które powstały podczas ostatnich dwóch lat, było związanych z zarobkami na niskim poziomie.

Zawody nisko-płatne, związane z takimi branżami jak sprzedaż detaliczna, usługi gastronomiczne, usługi w zakresie sprzątania i opieki zdrowotnej, do 2020 roku będą stanowiły 48 proc. wszystkich miejsc pracy. Politycy co prawda wciąż debatują nad sposobem zatrzymania tego błędnego koła, ale być może najlepsze i najbardziej eleganckie rozwiązanie leży w zasięgu ręki – wzrost płacy minimalnej.

W przypadku USA na szczeblu federalnym poziom ten mógłby wynieść 15 dol. za godzinę. Wydaje się, że to wiele. Gdy w lutym prezydent Barack Obama wezwał do podniesienia płacy minimalnej z 7,25 do 9 dol. za godzinę, został oskarżony o bycie niebezpiecznym redystrybucjonistą. Ale teraz pomyślmy – jeśli płaca minimalna miałaby podążać za wzrostem wydajności pracy, to mierząc od 1968 roku, dziś powinna wynieść 21,72 dol. za godzinę (trzy razy tyle, ile jest obecnie).

Reklama

>>> Polecamy: Bugaj: Umowy śmieciowe hamują rozwój gospodarczy

W trosce o konsumentów

Argumenty za podniesieniem płacy minimalnej przeważnie były wysuwane ze strony związków zawodowych oraz obrońców biednych. Ja jednak wysuwam je jako biznesmen i przedsiębiorca, który widzi miliony osób wykonujących nisko-płatne zawody jako konsumentów, a nie koszty, które trzeba ciąć.

Oto przykład: w moim portfelu inwestycyjnym znajdują się akcje Coast Feather Co., jednego z największych producentów poduszek. Jak wielu innych producentów, firma ta zmaga się ze spadającym popytem.
Moje roczne zarobki są około 1000 razy większe niż mediana zarobków w USA, ale nie zużywam przy tym 1000 razy więcej poduszek niż przeciętny Amerykanin. Nawet najbogatsi wśród nas potrzebują zalewie jednej czy też dwóch poduszek, które będą nam służyły za oparcie pod głowę podczas snu. W gospodarce takiej jak nasza, gdzie coraz więcej bogactwa koncentruje się w obrębie 1 proc. obywateli, i gdzie większość pracowników musi polegać na stałych lub też na coraz niższych wynagrodzeniach, nie ma dużo miejsca na przemysł, który zajmie się produkcją poduszek (dotyczy to rzecz jasna również innych podobnych branż).

Podniesienie minimalnego wynagrodzenia do 15 dol. za godzinę oznaczałoby wstrzyknięcie w gospodarkę USA 450 mld dol. każdego roku. Taka wysokości minimalnego wynagrodzenia podniosłaby siłę nabywczą osób z klas niższych i średnich niższych, co przełożyłoby się na wzrost sprzedaży, produkcji i zatrudnienia.

Badania Economic Policy Institute pokazują, że wynagrodzenie minimalne w bezpośredni sposób wpłynęłoby na 51 milionów pracowników, zaś pośrednio miałoby również pozytywny wpływ na dodatkowe 30 milionów. W sumie około 81 milionów Amerykanów (czyli 64 proc. siły roboczej) oraz ich rodziny byłby zdolne w większym stopniu do kupna samochodów, odzieży, pożywienia od amerykańskich przedsiębiorstw.

Efekt ten został opisany w badaniu dwóch ekonomistów: Davida Carda oraz Alana Kruegera (który obecnie pracuje jako szef doradców ekonomicznych Białego Domu). W badaniu pokazano, że wbrew ekonomicznej ortodoksji, wzrost płacy minimalnej oznacza wzrost zatrudnienia. W 60 proc. stanów, które podniosły wynagrodzenia minimalne w czasie dużego bezrobocia, wzrost zatrudnienia był szybszy niż średnia.

Wielu przedsiębiorców sprzeciwia się podniesieniu płacy minimalnej, wskazując, że jest to niepotrzebna interwencja państwa w rynek. Zauważmy jednak, że podniesienie minimalnej stawki wynagrodzenia w znaczący sposób zmniejszyłoby zależność obywateli od państwowych programów pomocowych.

>>> Czytaj też: Hausner: Polacy muszą przestać być tanią siłą roboczą

Korzyści na szczeblu federalnym

Nikt, kto otrzymuje obecnie minimalną płacę około 15 tys. dol. rocznie, może sobie pozwolić na to, aby żyć przyzwoicie, a tym bardziej, aby założyć rodzinę. W konsekwencji prawie wszyscy pracownicy zatrudnieni w oparciu o minimalne wynagrodzenia potrzebują całego wachlarza finansowanych przez podatników rozwiązań, takich jak ulgi podatkowe, kartki na jedzenie, ubezpieczenie zdrowotne czy też ulgi mieszkaniowe. Według Congressional Budget Office, w 2012 roku na finansowane z budżetu federalnego programy pomocowe dla najbiedniejszych wydano 316 mld dol.

Oznacza to, że obecne wynagrodzenie minimalne na poziomie 7,25 dol. za godzinę, zmusza podatników do wspierania w formie programów pomocowych pracowników takich firm, jak np. sieć supermarketów Wal Mart. Dzięki temu firmy takie w skuteczny sposób uspołeczniają swoje koszty zatrudniania pracowników. Takie rozwiązanie jest świetne dla sieci Wal Mart i jej udziałowców, ale tragiczne dla Ameryki. Jest to bowiem zarówno niesprawiedliwe jak i nieefektywne.

>>> Czytaj również: Wynagrodzenia w USA: ile powinna wynosić płaca minimalna?

Wyższy poziom minimalnego wynagrodzenia sprawiłby również, że najbiedniejsze rodziny przestaną być aż tak zależne od pomocy państwa. Raport CBO pokazuje, że na każdą najbiedniejszą rodzinę rząd przeznacza rocznie 8,8 tys. dol., zaś na rodzinę, której roczny dochód wynosi 35 500 dol. (czyli mieści się na poziomie postulowanego minimalnego wynagrodzenia 15 dol. za godzinę), rząd przeznacza już tylko 4 tys. dol. rocznie.

Jeden z argumentów, które podnosi się przeciw znacznemu podniesieniu minimalnego wynagrodzenia, mówi, że po takiej podwyżce przedsiębiorcy będą zmuszeni do ograniczenia ilości pracowników. Badania tymczasem mówią co innego – jeśli pracownicy zarabiają więcej, więcej też wydają, a to oznacza zwiększenie popytu i koniunktury.

Krytycy podniesienia minimalnego wynagrodzenia twierdzą także, że doprowadzi to do jeszcze większego outsourcingu i cięć miejsc pracy. Jednak praktycznie wszystkie z tych nisko-płatnych miejsc pracy należą do tych, które nie mogą być ani outsourcingowane, ani zautomatyzowane.

Podniesienie wynagrodzeń amerykańskich pracowników przyczyniłoby się do wzrostu liczby klientów, których siła nabywcza jest większa. Gdy zaczniemy patrzeć na gospodarkę w taki sposób, jak widział ją Henry Ford, możemy przekierować nasz kraj na tory szybkiego wzrostu dla wszystkich.

Nick Hanauer – założyciel Second Avenue Partners – firmy, która zajmuje się rozwijaniem start-upów we wcześniej fazie oraz wschodzącymi technologiami. Hanauer założył oraz finansował dziesiątki firm, takich jak aQuantive Inc., Amazon.com. Nick Hanauer jest również współautorem książek “The True Patriot” oraz “The Gardens of Democracy.”