Jak skomplikowana musi być afera, żeby sądy musiały zajmować się nią ponad 11 lat, a końca procesu nadal nie było widać? Wydawać by się mogło, że sprawa byłego prezydenta Łodzi Marka Czekalskiego i jego współpracowników oskarżonych o przyjęcie łapówek od deweloperów aż tak wielowątkowa nie jest. A jednak.
Licznik czasu tej sprawy, o której mało kto dziś pamięta, wystartował niemal równo 12 lat temu, 22 czerwca 2001 r., gdy CBŚ zatrzymało Czekalskiego – prezydenta Łodzi w latach 1994–1998, a potem wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej z rekomendacji Unii Wolności oraz jego partyjnego kolegę, byłego współpracownika i członka zarządu miasta odpowiedzialnego za inwestycje – Pawła Pawlaka. Obaj mieli otwierać listę UW w okręgu łódzkim w zbliżających się właśnie wyborach parlamentarnych.
Z tych planów nic jednak nie wyszło, bo zostali oni aresztowani pod zarzutem przyjęcia co najmniej 450 tys. zł i obietnicy 600 tys. zł łapówki za pomoc w uzyskaniu decyzji o pozwoleniu na budowę i użytkowanie centrum handlowego przy trasie wylotowej z Łodzi na Warszawę dla niemieckiego koncernu Metro AG. W pierwotnych planach zagospodarowania teren, na którym dziś stoi galeria M1, przeznaczony był wprawdzie pod budownictwo jednorodzinne, ale w Polsce plany tworzy się przecież nie dla mieszkańców, a deweloperów, jakiż więc problem, by je na ich korzyść zmienić.
Niemcy nie mieli oczywiście pojęcia o szczegółach inwestycji wartej wówczas 97,9 mln marek. – Jeśli doszło do korupcji, nie ma to z nami nic wspólnego. Nie wiedzieliśmy, że ta działka była przeznaczona przez budownictwo jednorodzinne – twierdził generalny pełnomocnik zarządu niemieckiej firmy Metro AG Karl-Josef Baum. Do załatwienia skomplikowanych formalności „administracyjno-prawnych” przy tej transakcji niemiecki gigant wynajął sobie bowiem polskiego pośrednika – firmę Integro, założoną przez Macieja S., lekarza handlującego odzieżą, i współkierowaną przez przyjaciela Czekalskiego, który w czasie stanu wojennego siedział z nim w jednej celi, a za jego prezydentury był pełnomocnikiem ds. inwestycji zagranicznych. Prokuratura w Radomiu, gdzie przeniesiono śledztwo, by uniknąć podejrzeń o stronniczość, uznała tymczasem Integro za typową firmę krzak założoną tylko dla korupcyjnych celów i aresztowała trzech jej udziałowców. To właśnie na zeznaniach prezesa Integro Macieja Sz. opierał się przede wszystkim akt oskarżenia. Sz. powiedział w prokuraturze, że na podstawie fikcyjnych umów przekazał Czekalskiemu od przedstawicieli hipermarketów najpierw 400 tys. zł w plastikowej siatce, którą miał mu wręczyć w barze McDonald, a potem 50 tys. zł w gabinecie Czekalskiego, gdy ten był wiceprzewodniczącym rady miejskiej.
Reklama
W zeznaniach S. mowa była już nie o hipermarkecie, a hipermarketach, bo w trakcie śledztwa do korupcji przy budowie centrum M1 doszedł zarzut łapówkarstwa przy lokalizacji hipermarketu francuskiej sieci Carrefour. W transakcji pośredniczyć miała – według prokuratury – spółka Inter Commerce, a na ławę oskarżonych w procesie dosiadł się także jej właściciel, słynny później milioner uciekinier Rudolf Skowroński.
Problem z zeznaniami S. był jednak taki, że już na początku przyznał, że od dzieciństwa leczył się psychiatrycznie. Biegli sądowi stwierdzili wprawdzie, że jest on jak najbardziej przy zdrowych zmysłach, ale wątpliwości co do jego kondycji psychicznej pozostały.
Pytania co do S. niewiele pomogły jednak karierze oskarżonych polityków. Partia zdjęła obu ze swoich wyborczych list, choć nie straciła wiary, że unici na pewno mają czyste ręce. Osobiste poręczenia za Czekalskiego złożyli Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń i Marek Edelman. Edelman, polityczny mentor byłego prezydenta miasta, stwierdził także bez cienia wątpliwości, że działacze łódzkiej UW padli ofiarą spisku ministrów sprawiedliwości i spraw wewnętrznych w rządzie Buzka – Lecha Kaczyńskiego i Marka Biernackiego, którzy próbowali wykorzystać CBŚ do zniszczenia Unii z zemsty, że wpadła na pomysł koalicji z SLD. Nie było do końca jasne, po co Kaczyński i Biernacki mieliby skupiać się na trzeciorzędnym polityku partii, która coraz szybciej zmierzała w polityczny niebyt (zarówno oskarżeni ministrowie, jak i prokuratura puścili ten wątek mimo uszu), ale taką interpretację podchwycił sam główny oskarżony. – Już w prokuraturze w Radomiu miałem wrażenie, że Maciej S. jest funkcjonariuszem CBŚ, bo z policjantami był po imieniu – twierdził i zapowiadał, że zdemaskuje cały spisek w sądzie, co jednak nie nastąpiło.
Proces zaczął się jesienią 2002 r., a zarówno Czekalski, który dzięki poręczeniom ludzi legend i wpłaceniu 50 tys. kaucji wyszedł z aresztu po dwóch tygodniach, jak i pozostali oskarżeni odpowiadali z wolnej stopy. W lipcu 2007 r. sąd rejonowy uniewinnił wszystkich oskarżonych, oprócz Skowrońskiego, który dał nogę, oraz prezesa spółki Integro Macieja S., który przyznał się do winy i został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu oraz 50 tys. zł grzywny. Sąd uznał wtedy, że S. oszukał inwestorów i przywłaszczył sobie w sumie 844 tys. zł. Zdaniem sądu jego wielokrotnie zmieniane zeznania były nielogiczne, niespójne i nie zostały poparte przez prokuraturę innymi dowodami, a kłamał, bo utracił majątek na giełdzie i chciał uniknąć odpowiedzialności za działania na szkodę spółki. Sprawa poszła jednak do apelacji, a sąd odwoławczy dopatrzył się wielu uchybień w procesie i nakazał go powtórzyć.
Za drugim razem sąd także uniewinnił byłego prezydenta, natomiast byłemu wiceprezydentowi i trzem udziałowcom Integro wymierzył kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat i wysokie grzywny, uznając, że przyjęli 244 tys. zł łapówki (od Skowrońskiego w związku z terenami pod Carrefoura) oraz obietnicę 600 tys. zł w związku z M1. Prokuratura postanowiła już dać spokój Markowi Czekalskiemu – został prawomocnie uniewinniony i dla niego sprawa się zakończyła, ale od wyroku odwołali się obrońcy skazanych. W maju 2012 r. łódzki sąd okręgowy skierował ich sprawę do rozpoznania po raz trzeci przez sąd pierwszej instancji.