"To jest totalnie bezkarne” – tak określił sytuację w kontrolowanych przez PSL departamentach i spółkach były szef Agencji Rynku Rolnego Władysław Łukasik w rozmowie z kolegą, szefującym kółkom rolniczym Władysławem Serafinem. Choć od ujawnienia taśm Serafina mija rok, w ciągu którego jedna zielona afera goniła kolejną – nic się nie zmieniło.
Opublikowana przez „Puls Biznesu” rozmowa pokazywała tylko to, co – jak się później okazało – wszyscy doskonale wiedzieli. Mimo to metody działania ludowców brzmiały dość szokująco. Jak obejść ustawę kominową i zarabiać na państwowych posadach? To proste jak konstrukcja cepa: wystarczy zatrudnić słupa na prezesa, a samemu zrobić się dyrektorem generalnym. Metodę tę zdaniem Łukasika zastosował „zasłużony ludowiec” Andrzej Śmietanko przy zarządzaniu spółką Elewarr, będącą w 100 proc. własnością państwowej ARR. „Słup wszystko mu firmuje. Podpisał mu wynagrodzenie 50 tys. zł miesięcznie. A to, co Andrzejek lubi, za nic on sam nie odpowiada” – mówił były szef agencji koledze. A „Andrzejek” dodał sobie do tego 3 proc. prowizji od zysków osiąganych przez spółkę, czyli w 2011 r. dodatkowo ok. 150–160 tys. zł, no i oczywiście zasiadał w radach nadzorczych spółek córek – też za paręnaście tysięcy miesięcznie.
Na tym nie koniec. Z rozmowy Polacy dowiedzieli się np., jak wyciągać pieniądze z funduszy europejskich, drukując milion egzemplarzy książki kucharskiej, jak wytransferować ze spółek pieniądze, otwierając nikomu niepotrzebne przedstawicielstwo w Mołdawii, oraz jak zwiedzić świat za państwowe pieniądze. A wszystko to bez narażenia się nadzorującemu te działania resortowi rolnictwa, bo i jego pracownikom coś skapnie z posad w rozmaitych spółkach córkach i wnuczkach powiązanych z ARR. Jakby tego było mało, koledzy ludowcy plotkowali także o tym, że sam minister rolnictwa Marek Sawicki kłamie przed sądem, wypierając się, że kazał zatrudnić „swojego pociotka” w ARR.
Reklama
Takiej bomby nie można było zignorować: ludowcy znaleźli się przez chwilę na cenzurowanym. Sawicki i Śmietanko polecieli ze stanowisk, zaś CBA zabrało się do prześwietlania Elewarru i skierowało do prokuratury doniesienie, że szef resortu rolnictwa mógł składać fałszywe zeznania. Okazało się też, że rewelacje „PB”, a potem „Gazety Wyborczej” nie były nowością dla władz. Już w 2008 r., jeszcze za poprzedniego dyrektora ARR, pracownicy agencji informowali premiera o nieprawidłowościach, a NIK negatywnie oceniała funkcjonowanie spółki Elewarr i ARR w latach 2008–2010. Trzeba było dopiero publikacji prasowej, by ktoś zainteresował się sprawą.
Oburzenie było wielkie. „Najwyższy czas ustalić radykalne sposoby postępowania, aby praca agencji nie budziła wątpliwości. To dzwonek alarmowy, jeśli chodzi o system wynagradzania przedstawicieli administracji w spółkach” – grzmiał premier Donald Tusk, który musiał tłumaczyć się przed Brukselą, niezbyt zachwyconą tym, co dzieje się z funduszami UE na rolnictwo. Po drodze wyszło jeszcze na jaw kilka innych grzeszków ludowców, m.in. afera rybna związana z niewłaściwym wykorzystaniem europejskich pieniędzy na rozwój rybołówstwa, „lista PSL” zawierająca 408 nazwisk pracowników firm i instytucji podległych ministerstwom i samorządom wojewódzkim, którzy zdaniem „Pulsu Biznesu” zawdzięczali stanowiska partyjnemu kumoterstwu, czy „pożyczki Serafina”, który miał „pożyczać” sobie nawzajem z kierowanym przez siebie związkiem kółek rolniczych 3 mln zł, nikogo o tym nie informując.
Wielu uznałoby, że to dowody na to, iż PSL to partia skorumpowana. Ale nie ludowcy. „Jak ktoś ma poczucie winy, to niech się bije. Ale ja nie pozwolę, żeby cały PSL w tym upaprać. Bo PSL tam nie było” – podsumował aferę taśmową ówczesny szef partii Waldemar Pawlak. Bo naczelna zasada ludowców, jaka przyświecała im u władzy – psy szczekają, karawana idzie dalej – zawsze okazywała się słuszną strategią. Tak było i tym razem. Prokuratura jak do tej pory doprowadziła tylko do skazania dwóch wiceprezesów Elewarru, którzy sami przyznali się do winy, i umorzyła postępowanie w sprawie składania fałszywych zeznań przez Sawickiego. Sawicki pozostał też pierwszym rozgrywającym PSL i może wkrótce powrócić do rządu. „Prezes słup” z Elewarru także trwa na stanowisku i ma nawet telewizję, w której można obejrzeć, jak mówi o swoich sukcesach. Umorzono też postępowanie w sprawie pożyczek wzajemnych Serafina i kółek rolniczych, bo prokuratura uznała, że nadzorujące kółka Ministerstwo Rolnictwa było świadome nieprawidłowości, więc Serafin nikogo nie oszukał. A zapowiadanej ustawy o nadzorze właścicielskim jak nie było, tak nie ma.
Kazus Elewarru może zaś doprowadzić do ograniczenia prerogatyw NIK dotyczących kontroli w państwowych spółkach. Sąd uznał, że Elewarr nie jest spółką Skarbu Państwa, ale spółką prawa handlowego, której udziały należą do państwowej osoby prawnej. W związku z tym nie podlega np. ustawie kominowej. Prawnicy Elewarru poszli więc o krok dalej. „Powstaje wątpliwość, czy w warunkach gospodarki rynkowej, gdy funkcje publiczne i zadania państwa są wykonywane przez podmioty działające w różnych formach cywilnoprawnych, może je kontrolować organ państwa powołany do kontroli jednostek państwowych [taki jak NIK]” – stwierdzili. Sprawa ma trafić do Trybunału Konstytucyjnego. Może więc lepiej było jednak w ogóle PSL nie tykać.