W modzie jest nie martwić się o Europę i strefę euro. Jednak na drodze do zupełnego spokoju ducha stoi jedna przeszkoda: Włochy – pisze w felietonie Simon Johnson.

Optymiści twierdzą, że Europa wychodzi na prostą. Europejski Bank Centralny wypłaca pakiet stymulacyjny, potencjał eksportowy Niemiec wciąż jest znaczny, a Francja pozostaje gratką dla inwestorów. Grecja, Portugalia i inne kraje w tarapatach generują poniżej 10 proc. PKB i stanowią równie mały odsetek populacji strefy euro.

A Włochy? Jest to trzecia co do wielkości gospodarka w strefie euro, kraj z 60 mln mieszkańców i PKB sięgającym ponad 2 bln dol. Dług publiczny, według szacunków MFW, sięga 130 proc. wartości PKB i należy do największych na świecie. Jednak to nie problematyczny stan finansów publicznych jest głównym powodem do niepokoju. Nie istnieje przecież żadna magiczna granica długu, której przekroczenie spowoduje zawalenie się gospodarki, a zdarzało się już, że kraje wychodziły z większych tarapatów.

Problem w tym, że Włochy od bardzo dawna rozwijają się o wiele za wolno. W latach 90. gospodarka rosła w średnim tempie zaledwie 1,2 proc. podczas gdy w strefie euro wzrost wynosił 1,8 proc. Potem było już tylko gorzej: średni wzrost gospodarczy Włoch od roku 2000 wynosi 0,4 proc. na tle europejskiej średniej w wysokości 1,3 proc.

Anemiczny wzrost

Reklama

Skąd tak anemiczny wzrost skoro Włosi wcale nie siedzą z założonymi rekami? Przecież stopa inwestycji we Włoszech jest wyższa niż w Niemczech, a inwestycje w infrastrukturę dorównują średniej strefy euro. Kapitał ludzki, mierzony jako poziom edukacji, również konsekwentnie rośnie. Regulacja rynku pracy i rynku produktów upodabnia się do niemieckiej. Wydatki na badania i rozwój, choć niskie w porównaniu ze średnia unijną, zwiększyły się w ostatnich latach.

Główną przeszkodą na drodze do szybkiego rozwoju Włoch jest sam włoski rząd. Jak pisał w 2011 r. Daniel Gros, wiodący europejski ekonomista: „Jedyne wskaźniki, które pogorszyły się zarówno bezwzględnie, jak i względem trzonu strefy euro to te dotyczące rządów, takie jak korupcja i rządy prawa.” W tym kontekście Włochy wypadają czasem gorzej niż Grecja.

>>> Polecamy: Włochom grozi nowy kryzys polityczny

Zapewne uśrednione wyniki Włoch maskują również nierówności pomiędzy poszczególnymi regionami. O ile północ Italii nie różni się pod względem łatwości prowadzenia biznesu od Niemiec czy Austrii, to sytuacja w innych częściach kraju jest naprawdę kiepska. Jak podaje ostatni raport Banku Światowego, otrzymanie pozwolenia na budowę zajmuje w Palermo pół roku, podczas gdy w Mediolanie – zaledwie miesiąc.

Włochy nie wypadają też najlepiej pod względem przedsiębiorczości. Według BŚ, na 1 tys. osób w wieku produkcyjnym przypada 1,63 nowo zarejestrowanych firm, co jest wynikiem znacznie niższym niż brytyjski wskaźnik 10,41, ale wyższym niż 1,35 w Niemczech. Wydaje się jednak, że szczególną trudność stanowią warunki, które powalają – lub nie – rozwinąć się małym firmom. Nie sposób definitywnie stwierdzić, co uniemożliwia przeistoczenie się małych przedsiębiorstw w duże. Za taki stan rzeczy mogą odpowiadać reżim podatkowy, prawo pracy i kultura korporacyjna. Być może tradycyjny model rodzinnej firmy sprawdza się na niewielką skalę, ale zawodzi przy budowaniu międzynarodowych spółek.

Wyzwanie demograficzne

Rozważane obecnie reformy strukturalne, które są właściwie tylko kosmetycznymi zmianami w przepisach podatkowych i prawie pracy, mają niewielką szansę na poprawienie sytuacji. Poza systemem emerytalnym, próżno szukać we Włoszech przykładu pomyślnie przeprowadzonych reform. A jak wiele innych europejskich krajów Włochy muszą sobie również radzić ze starzejącą się populacją i brakiem imigrantów zdolnych odmłodzić siłę roboczą (bardziej optymistyczny obraz przedstawia dokument roboczy MFW i agenda opracowana przez OECD)

Zatem w szerszym kontekście gospodarczym włoski dług publiczny staje się zagrożeniem. Nawet jeżeli stopy procentowe pozostaną niskie, utrzymanie zadłużenia na stałym względem PKB poziomie będzie wymagało od rządu niezwykłej rozwagi i potężnych oszczędności. W każdej chwili rynek może też stracić wiarę w zdolność Włoch do panowania nad własnymi trudnościami finansowymi.

Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby jeden z dużych włoskich banków popadł w kłopoty, a to głównie one kupują obligacje skarbu państwa. Skąd rząd wziąłby pieniądze na dokapitalizowanie go? Gdyby banki nie mogły pożyczać rządowi pieniędzy, kto robiłby to za nie?
Co będzie, jeśli nieustające zawirowania nasilą się i przerodzą w prawdziwy kryzys?

Czy w razie potrzeby włoski rząd będzie potrafił się z nim zmierzyć i podjąć jakiekolwiek zdecydowane działania?

Jest czym się martwić we Włoszech, a to znaczy, że i cała strefa euro ma powody do niepokoju.

>>> Czytaj też: Bezrobocie w UE spada, ale strefa euro wciąż w kryzysie

Simon Johnson jest profesorem w Szkole Zarządzania Sloana w Massachusetts Institute of Technology, pracownikiem Peterson Institute for Internal Economics oraz współautorem książki „White House Burning: The Founding Fathers, Our National Debt, and Why It Matters to You” (Biały Dom płonie: Ojcowie-założyciele, nasz dług publiczny i dlaczego cię to dotyczy).