Gdy bada się historię XX w., wydaje się, że nasza sytuacja zbliża się do idealnej – państwa same publikują niezliczone ilości statystyk i tabelek, podając wszystko jak na tacy. Tyle że kiedy podają na tacy kłamstwa, zawsze znajdą się badacze łykający je jak gęś kluski.

Tę bolesną lekcję wyciągnęli ekonomiści i historycy po upadku żelaznej kurtyny, kiedy okazało się, że oficjalne liczby podawane przez Moskwę są zupełnie bezwartościowe. Niby wszyscy wiedzieli, że komuniści kłamią, ale skoro łatwiej było sięgać do oficjalnych statystyk, niż szacować i spekulować... I tak nawet wybitny ekonomista Paul Samuelson w kolejnych wydaniach swojego podręcznika aż do 1989 r. zastanawiał się, jakie są szanse, że ZSRR prześcignie gospodarczo USA (uważał, że są). Później, wraz z innymi nadającymi w podobnym tonie, musiał połknąć swój język, rozkładając bezradnie ręce, że przecież – uwaga – używał tylko najlepszych danych, jakie były dostępne.

Wygląda na to, że na nosie wesoło grają nam teraz ostatni wielcy komuniści, Chińczycy. Christopher Balding w swej pracy z zeszłego tygodnia rzucił rękawicę chińskim oficjelom, oskarżając ich o masowe fałszowanie gospodarczych statystyk. Jak twierdzi, licytacja zaczyna się od niebagatelnej sumy biliona dolarów! Pekin miał konsekwentnie od ponad dekady zaniżać dynamikę cen nieruchomości w kraju oraz majstrować przy wagach nadawanych poszczególnym składnikom koszyka inflacyjnego, przeszacowując żywność i marginalizując nieruchomości. Efekt niby niewielki, ot, zwolniło to inflację o 1 proc. rocznie. A jednak obniżenie realnego PKB o ten 1 proc. w ciągu ostatnich 10 lat obniżyłoby je dziś o jakieś 8–12 proc., czyli właśnie bilion dolarów (liczonych parytetem siły nabywczej).

W sprawie chińskich statystyk jest już więcej sceptycyzmu i patrzenia na ręce niż w latach 70. i 80. A jednak dajemy się nabierać na magię kolejnych oficjalnych ogromnych sukcesów Państwa Środka. Tysiące kilometrów kolei (nieużywanej), ogromne miasta (puste), lotniska (bez pasażerów) i inne często nietrafione inwestycje budzą niezmiennie zachwyt na świecie. Kolejni politycy i członkowie bractwa opinii publicznej zerkają w stronę Chin, traktując je jako źródło inspiracji. Chcą być karmieni złudzeniami. Ludzka cecha, ale niebezpieczna.

Reklama