Amerykanie wyszli na ulice. Tysiące pracowników fast foodów w całym kraju protestowało przeciwko zbyt niskim pensjom. Demonstrowano łącznie w 60 miastach.

Uczestniczki manifestacji w Nowym Jorku mówiły, że zarabiają 8-9 dolarów na godzinę. Pracują ustawowe 40 godzin tygodniowo, według amerykańskich statystyk żyją na granicy ubóstwa. Uznaje się za nią w Stanach Zjednoczonych średnią roczną wynagrodzeń wynoszącą poniżej 23 tysięcy dolarów na czteroosobowej rodzinę.

Pracownicy największych sieci restauracji typu fast food inkasują średnia cztery i pół tysiąca mniej. Teraz poprzez protesty w całym kraju żądają podwyżki do 15 dolarów na godzinę.

Są to największe protesty w historii tej branży. W wielu miastach do wieców przyłączali się lokalni politycy, którzy wspierają protestujących. Cała akcja wzbudziła zainteresowanie Białego Domu. Przedstawiciele Baracka Obamy podkreślają, że podniesienie minimalnej płacy to jeden z priorytetów prezydenta. Za wszelką cenę starają się to torpedować Republikanie którzy twierdzą, że podwyżki płac źle wpłyną na rozwój biznesu.

Reklama

Przedstawiciele fast foodów z kolei odpowiadają, że mogą usiąść do rozmów w tej sprawie, ale nie należy spodziewać się cudów. Tego typu praca jest bowiem początkiem kariery zawodowej Amerykanów i ma przede wszystkim służyć do zdobycia odpowiedniego doświadczenia.