Juliusz Braun: Telewizja Polska w kryzysie nie jest. Ale w bardzo trudnej sytuacji – tak.
TVP przechodzi chyba bardzo poważny kryzys. Za kilka dni zamiast programu zobaczymy czarny ekran, bo przecież w referendum za strajkiem opowiedziało się 70 proc. pracowników.
Nie 70 proc. pracowników, tylko 70 proc. z połowy pracowników, bo frekwencja w ciągnącym się przez miesiąc referendum wyniosła 50 proc. Telewizja Polska w kryzysie nie jest. Ale w bardzo trudnej sytuacji – tak. Strajki, jak wiadomo, przybierają różne formy, ale nie spodziewam się, by ten strajk doprowadził do przerwania emisji. Jestem przekonany, że pracownicy doskonale wiedzą, że w ten sposób zaszkodziliby sami sobie. To nie jest fabryka gwoździ, gdzie można na dzień przerwać produkcję, a potem spokojnie wrócić do pracy. Przerwanie kontaktu z odbiorcą jest bardzo trudne do nadrobienia. Większym problemem niż wizja strajku jest ciągłe borykanie się z brakiem wystarczających środków na programy odpowiednio dobrej jakości.
Oglądając stacje, którymi pan zarządza, często jest pan niezadowolony z jakości produktów, jakie oferują?
Od czasu do czasu. Chciałbym, byśmy mogli zmniejszyć liczbę powtórek, a przede wszystkim, byśmy mogli produkować programy, jakich domagają się widzowie, a na które nie mamy pieniędzy. Taki sztandarowy przykład to oczywiście seriale historyczne, które są bardzo kosztowne. BBC albo niemiecka telewizja publiczna na wyprodukowanie jednego odcinka seriali, które stawia się nam za wzór, przeznaczają miliony euro. Bardzo bym chciał, by taki polski serial w niedzielę wieczorem pojawił się w TVP, ale na to nie mamy pieniędzy.
Reklama
I chcecie je pozyskiwać, zamiast z abonamentu, który wciąż nie jest powszechnie płacony, z nowej opłaty audiowizualnej, która ma być odprowadzana razem z opłatami za prąd przez wszystkie gospodarstwa domowe. Z zapowiedzi resortu kultury i KRRiT wynika, że miałaby się ona pojawić już w przyszłym roku. To naprawdę realny termin?
Mamy już drugą połowę października, a Sejm przecież jeszcze nawet nie rozpoczął pracy nad nową ustawą. Pierwszy optymistyczny termin jej wejścia w życie to 1 stycznia 2015 r.
Jaka powinna być kwota tej opłaty według wyliczeń Telewizji Polskiej?
To nie wysokość opłaty powinna być punktem wyjścia dyskusji, ale jej efekt. Musimy ustalić, czego oczekujemy od TVP. Czy mamy być producentem wspomnianego serialu historycznego, audycji edukacyjnych, czy mamy transmitować ważne wydarzenia kulturalne i społeczne. Czy Teatr Telewizji ma prezentować premiery co tydzień, czy – jak teraz – kilka razy w roku. Nasz obecny budżet zamyka się w granicach 1,4 mld zł. Budżet – nawet nie marzeń, tylko racjonalnych potrzeb – to 2–2,2 mld zł rocznie. Czyli sporo więcej niż dziś, ale wciąż nieporównanie mniej niż budżety stacji publicznych w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy we Francji, gdzie to są dziesiątki miliardów. Ale już w oparciu o takie pieniądze możemy robić dobrą telewizję, nie zabiegając o dotacje budżetowe na poszczególne projekty i być aktywnym uczestnikiem życia kulturalnego. Pojawia się oczywiście kolejne pytanie: jaka część tego budżetu powinna być pozyskiwana z reklam? Czyli patrząc z drugiej strony: czy w telewizji publicznej powinno być mniej reklam niż dziś.
Czyli propozycja resortu kultury 10 zł miesięcznie od 13,5 mln gospodarstw domowych byłaby wystarczająca?
Przystępując do obliczeń, trzeba pamiętać, że abonament trafia nie tylko do telewizji publicznej. Dziś ponad połowa środków przeznaczona jest dla radia. Trzeba też zadecydować, czy nadal ponad 2 mln gospodarstw będzie zwolnionych z opłaty. Reasumując: 10 zł to minimum przy założeniu, że reklamy w TVP pozostają na dotychczasowym poziomie. Jestem jednak świadom tego, że oczekiwanie i rynku, i widowni będzie takie, że skoro jest powszechna opłata, to w Telewizji Polskiej powinno być mniej reklam. Gdyby takie ograniczenia wprowadzić, to oczywiście wpływy z tego komercyjnego źródła by spadły. Wtedy 10 zł to za mało. Z naszych wyliczeń wynika, że opłata powinna wynosić kilkanaście złotych miesięcznie. Dodam, że moim zdaniem nie byłoby też dobrze dla funkcjonowania zdrowia ekonomicznego TVP, by całkiem wyeliminować reklamy. Teatr Wielki też sprzedaje bilety, a nie rozdaje ich za darmo, choć jest w większości finansowany z dotacji publicznych. W BBC co prawda nie ma reklam, ale brytyjska telewizja publiczna zarabia dużo na sprzedaży produkcji. W czeskiej telewizji publicznej, zmieniając niedawno zasady finansowania, zostawiono trochę reklam. To po prostu dyscyplinuje stacje, pobudza odpowiedzialne, ekonomiczne myślenie. Ale na pewno nie powinno być tak jak dziś, że w publicznej telewizji większość budżetu pochodzi z reklam, bo to z kolei wymusza zachowania komercyjne, a nie misyjne, społeczne. Ważne jest jednak właściwe rozumienie misji. „Misja” to nie jest to, co nudne i dużo kosztuje. Zauważmy, że w BBC, finansowanej w całości z abonamentu, show „The Voice of UK”, pierwowzór naszego „Voice of Poland”, to program sztandarowo misyjny. Bez widzów też nie ma misji.