Od Odessy przez Chersoń i Donieck aż po Charków – wzdłuż południowych, wschodnich i północno-wschodnich rubieży Ukrainy ciągnie się strefa niestabilności. Ukraińscy eksperci obawiają się, że właśnie te tereny staną się kolejnym po Krymie celem rosyjskiej ekspansji. Zagrożone regiony można podzielić na trzy kategorie.
Pierwszą stanowią Odessa i Ługańsk, gdzie według ostatnich sondaży co czwarty mieszkaniec chciałby zjednoczenia z Rosją. – Także w lokalnych organizacjach Partii Regionów (PR) panują silne na tle reszty kraju nastroje separatystyczne – mówi nam politolog Taras Berezoweć. W Odessie w partii decydujący głos ma Serhij Kiwałow. Podczas pomarańczowej rewolucji 2004 r. stał on na czele Centralnej Komisji Wyborczej i był osobiście odpowiedzialny za fałszowanie wyborów na korzyść ówczesnego premiera Wiktora Janukowycza.
Z kolei w Ługańsku postacią numer jeden u regionałów jest Ołeksandr Jefremow. To jego ludzie, z aresztowanym przez SBU asystentem Jefremowa Arsenem Klinczajewem, stoją za separatystycznymi wybrykami w obwodzie, w tym próbami szturmu na lokalną administrację. – Władze nie powinny bawić się w liberalizm tam, gdzie nie trzeba. Należy zebrać dowody i – jeśli ich rola w rozniecaniu separatyzmów się potwierdzi – natychmiast aresztować Kiwałowa i Jefremowa, a nie płotki. Nie wolno nam więcej popełniać błędów z Krymu – mówi Berezoweć. – Znajdziemy wszystkich inicjatorów separatyzmu i będziemy ich sądzić. Ziemia będzie się wam palić pod nogami – ostrzegał premier Arsenij Jaceniuk.
W Odessie na Kulikowym Polu, placu nazwanym na cześć XVI-wiecznego zwycięstwa ruskich wojsk nad Złotą Ordą, zebrało się wczoraj kilka tysięcy ludzi. Nad tłumem powiewały sztandary prorosyjskich organizacji, barwy Rosji i ZSRR, a nawet flaga Izraela z napisem „Żydowska Armia Powstańcza”. – Oskarżają nas o separatyzm. Nie chcemy rozbijać Ukrainy. Przeciwnie, chcemy jednego wielkiego państwa od Odessy po Murmańsk i Władywostok – postulował jeden z mówców.
Reklama
Antymajdan wysunął przy tym swoje postulaty, w pełni zgodne z linią Moskwy. Chodzi o federalizację państwa na bazie najwyżej 10 dużych krajów związkowych (zamiast 27 jednostek, na które obecnie dzieli się Ukraina). Odessa razem z Mikołajowem i Chersoniem miałaby utworzyć samorządną Noworosję (tak nazywał się ten obszar w czasach carskich), a jej mieszkańcy – sami wybierać swojego gubernatora. Do tego język rosyjski miałby się stać drugim językiem urzędowym w całym kraju.
Podczas weekendu Służba Bezpieczeństwa (SBU), którą przeciwnicy nowych władz nazywają Służbą Banderyzacji Ukrainy, ostrzegała przed groźbą ataków terrorystycznych. W obawie przed prowokacjami odescy przedstawiciele Euromajdanu odwołali swoje mityngi. Tuż przed wiecem zapytaliśmy organizatora Antymajdanu Antona Dawydczenkę, czy z uwagi na bezpieczeństwo swoich zwolenników nie zamierza zrobić tego samego. – My się nie boimy, mamy wyłącznie pokojowe zamiary. A euromajdanowcy powinni byli odwołać swoje akcje miesiąc temu, gdy rozstrzeliwali ludzi na ulicach Kijowa – odpowiedział DGP.
SBU miała przy tym na myśli zwłaszcza Charków i Donieck. Rzeczywiście to w tych miastach doszło wczoraj do najbardziej gwałtownych działań. W Charkowie prorosyjscy aktywiści pobili się z milicją, w Doniecku zajęli siedzibę prokuratury. To druga kategoria miast, w których miejscowe elity PR co prawda nie wybierają się do Rosji, ale nie umieją powstrzymać prowokatorów, częściowo rosyjskich „turystów”. Poza prowokacjami rozpowszechniane są plotki. I tak górnicy z Donbasu dowiadują się np., że z kolejnej zapłaty potrąci się im określony procent na odbudowę kijowskiego Majdanu.
Trzecią kategorię stanowią regiony niezbędne Rosji do zagwarantowania normalnego funkcjonowania Krymu, w których nastroje separatystyczne nie są jednak aż tak widoczne. To Chersoń, Mikołajów i Zaporoże. W sobotę rosyjskie oddziały wysadziły desant w pobliżu wsi Striłkowe w obwodzie chersońskim, chcąc przejąć stację przesyłu gazu dla Krymu. – Rosjanie z pewnością będą też zainteresowani kachowską elektrownią wodną w tym samym, graniczącym z Krymem obwodzie – mówi DGP osoba zbliżona do obalonej w lutym władzy. Krym w 85 proc. zależy od importu prądu z reszty Ukrainy.
Dlatego trudno znaleźć nad Dnieprem osobę, która nie obawiałaby się, że po połknięciu Krymu Rosja natychmiast sięgnie po inne regiony Ukrainy. – W Charkowie wszyscy obawiają się, że w poniedziałek wybuchnie wojna – mówi przebywająca w tym mieście Oksana. Niepokojące sygnały płyną z samej Rosji. „Nadchodzą do nas niezliczone prośby o ochronę pokojowych obywateli. Te prośby zostaną rozpatrzone” – czytamy w oświadczeniu MSZ w Moskwie. Konkretnie chodzi o Charków, Donieck i Ługańsk, rzekomo zagrożone atakiem mitologizowanych banderowców.

>>> Czyta też: Krym ogłasza niepodległość. Prosi Rosję o aneksję