Argumenty obu stron były z grubsza przewidywalne. Po jednej stronie „skandal”, „nieuczciwość”, „bojkotujmy” i „dziki kapitalizm”. Po drugiej – „wolny rynek”, „wszystko jest legalne” i „gdyby koszty pracy były mniejsze, podatki płaciliby tutaj”.
Abstrahując od tego, że w Polsce koszty pracy i tak należą do najniższych w Europie, a pensje rosną wolniej niż wydajność, w optymalizacji podatkowej przodują ci, których na to stać. Najlepiej widać to na przykładzie USA. Osiem na dziesięć największych koncernów zza oceanu woli płacić mikroskopijne podatki w Irlandii albo na Bermudach, a skoro są największe, można założyć, że patriotyczna decyzja pt. „płacimy na naszych, a nie irlandzkich emerytów” byłaby dla ich księgowych może trudna, ale do przełknięcia.
Tyle że także w kwestii podatków panuje wolny rynek. Libertarianom się to nawet podoba: skoro piekarz A może konkurować z piekarzem B na jakość (albo cenę) chleba, to dlaczego Polska nie miałaby konkurować z Niemcami na wysokość obciążeń podatkowych. I niech wygrywa lepszy. Ryzyko polega na tym, że taki trudny do wyobrażenia wyścig zbrojeń mógłby doprowadzić do sytuacji, w której co prawda wszyscy płaciliby podatki u siebie, tyle że realna stopa podatkowa i tak pozostałaby niska. W rzeczywistości niewiele by się więc zmieniło, a wielkie koncerny i tak nie brałyby na siebie takiej odpowiedzialności za budżet państwa, jak chciałaby etatystyczna strona barykady.