Jak poszedł tegoroczny egzamin gimnazjalny?

Nie ma specjalnych różnic między tym a ubiegłym rokiem. Szczegółowe dane będziemy prezentowali pod koniec sierpnia, ale już dziś wiemy, że gimnazjaliści bardzo dobrze poradzili sobie ze wszystkimi zadaniami, które wymagają wyszukiwania informacji w tekstach, grafach, rysunkach. W arkuszach z języków obcych na poziomie podstawowym najlepiej rozumienie ze słuchu, a w arkuszach na poziomie rozszerzonym – czytanie.

A najgorzej?

Jeśli chodzi o język polski, uczniowie słabiej wypadli w tych zadaniach, które sprawdzają świadomość językową, rozumienie tego, dlaczego takie, a nie inne środki stylistyczne zostały użyte w tekście. Jeśli chodzi o matematykę, najtrudniejsze – jak co roku – okazało się zadanie, w którym gimnazjaliści mieli się wykazać umiejętnością trochę bardziej skomplikowanego rozumowania matematycznego. Wyraźnie widać, że potrzeba tu pracy nauczycieli.

Reklama

Skoro egzamin co roku pokazuje to samo, to czy to oznacza, że szkoły nie umieją tego nauczyć?

Szkoły doskonalą te umiejętności, natomiast to jest proces, który wymaga czasu. Po wynikach sprawdzianu szóstoklasisty widzimy, że te zadania, z którymi uczniowie mieli najwięcej trudności jeszcze kilka lat temu, dziś potrafi rozwiązać zdecydowanie większa grupa. Obserwujemy, że coraz więcej uczniów w ogóle dotyka tych najtrudniejszych zadań. Wcześniej były po prostu pomijane, dziś widać próby ich rozwiązywania. Myślę, że podobnie będzie z gimnazjalistami.

Testowe egzaminy zewnętrzne są organizowane od 12 lat. Nie powie pan, że na tej podstawie nie widać, czy szkoły lepiej uczą.

To jest trudne do zaobserwowania, bo egzamin gimnazjalny bardzo się zmienił od roku 2012. Dopiero od tej pory można mówić o obserwowaniu trendów.

Tegoroczni trzecioklasiści wypadli lepiej czy gorzej niż poprzedni rocznik?

Mówienie o tym, czy uczniowie napisali lepiej, czy gorzej, jest metodologicznie nieuzasadnione, bo egzaminowani nie rozwiązują co roku tych samych zadań. Średni wynik na teście jest wypadkową umiejętności uczniów i trudności zadań egzaminacyjnych, a tu występują drobne różnice pomiędzy latami.

>>> Czytaj więcej: Jak to jest w Polsce z nierównościami społecznymi?

Kiedyś będzie to można porównywać?

Z punktu widzenia tego, czemu ma egzamin gimnazjalny służyć – czyli rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych – takie porównywanie nie jest potrzebne. Natomiast dla celów naukowych takie porównania przeprowadza Instytut Badań Edukacyjnych. To jednak jest utrudnione, dlatego że bezpośrednio po egzaminie arkusz jest publikowany na stronie.

Słucham?

Nie można w takim arkuszu zawrzeć zadań, które nie byłyby upubliczniane, bo to wywołałoby oczywiście – poniekąd słuszne – niezadowolenie.

W czym miałyby pomóc takie zadania?

To typowa praktyka stosowana w krajach, które faktycznie przeprowadzają zrównywanie poziomu egzaminów. W każdym arkuszu znajduje się pula zadań, która nie podlega ocenie, nie jest brana pod uwagę w sumowaniu punktów do wyniku końcowego. Uczeń nie wie, które to są zadania, i rozwiązuje je tak, jakby miały być oceniane normalnie. Dzięki temu, że każdy rocznik rozwiązuje te same zadania, możemy przeprowadzić zrównanie.

Czyli to źle, że zadania są publikowane?

Z mojego punktu widzenia źle, bo bez tego łatwiej byłoby nam przeprowadzać analizy. Z punktu widzenia uczniów pewnie dobrze, bo zaraz po egzaminie mają wgląd do arkusza i mogą podsumować swoje punkty.

Nie dziwię się. To de facto najważniejszy egzamin w ich życiu – nie można go powtórzyć, poprawić. Ustawia przyszłą ścieżkę edukacyjną.

Wynik egzaminu jest ważny, ale trzeba pamiętać, że to jedynie połowa punktów rekrutacyjnych do szkół ponadgimnazjalnych. Owszem, jest obowiązkowy, a wynik ostateczny czy jest zbyt ważny? Chyba nie.

Prof. Roman Dolata z Instytutu Badań Edukacyjnych zasugerował, żeby nie tyle obniżać rangę egzaminu gimnazjalnego, ile sprawić, by wyeliminować z niego przypadek – np. chorobę, po której uczeń czuł się gorzej. Na przykład wprowadzając dwie sesje egzaminacyjne, z których można by uśrednić wynik lub wybrać lepszy.

To cudowny pomysł, ale trudny do zrealizowania. Nie bardzo wiem, w jakim terminie mielibyśmy to przeprowadzić. Zakładając, że pierwszy egzamin jest pod koniec kwietnia, potrzebny byłby czas na to, aby nastolatek mógł się douczyć. Czyli drugi egzamin trzeba by organizować pod koniec czerwca. Optymistycznie patrząc, rok szkolny musiałby się zacząć w październiku. Poza tym to nierealne z punktu widzenia Skarbu Państwa. Cała organizacja – już pomijam druk, wynagrodzenia egzaminatorów, sprawdzanie tego wszystkiego – to są potężne koszty.

>>> Czytaj więcej: Indywidualizm w społeczeństwie źle wpływa na wychowanie dzieci

Czy w najbliższym czasie są planowane jakieś zmiany w egzaminie?

Nie, egzamin, który przeprowadzamy w tym roku po raz trzeci, to konsekwencja zmian w podstawie programowej. Oczywiście same testy muszą się zmieniać. Skupiamy się więc na tworzeniu coraz ciekawszych poleceń.

Prof. Dolata powiedział mi w wywiadzie, że jedyne, co go martwi jeśli chodzi o system edukacji, to to, że testy nie są poprawiane.

Nie, prof. Dolata powiedział, że stają się coraz lepsze, ale to nie idzie tak szybko, jak on by chciał, żeby szło.

Nie chcę się z panem kłócić na cytaty, ale profesor powiedział wprost: „nie ma prób ulepszenia testów”. Jak rozumiem, po prostu się pan z tym nie zgadza.

Nie, nie zgadzam się z tym. Kiedy porównuję testy robione w roku 2002, 2003 i 2004 z obecnymi, to te dzisiejsze są nie tylko lepsze graficznie czy edycyjnie, ale są też lepsze merytorycznie. Zadania w coraz większym stopniu sprawdzają umiejętności, które są kształtowane w szkole.