Scenariusz ułożył się tak, że pierwsza funkcja, o jaką zagramy, to wysoki przedstawiciel UE do spraw zagranicznych. – Cała naprzód na Radka Sikorskiego – mówią w prywatnych rozmowach polscy dyplomaci w Brukseli. Gramy o szefa unijnej dyplomacji i sytuacja zdaje się temu sprzyjać. Choć po ujawnieniu podsłuchanej rozmowy z Jackiem Rostowskim Sikorski znalazł się w kraju na celowniku opozycji i współpracowników prezydenta, to w Brukseli efekt jest odwrotny. We Francuzach, w Belgach czy we Włochach krytyka wobec Wielkiej Brytanii i sceptycyzm wobec Stanów Zjednoczonych wzbudziły entuzjazm. Takie wypowiedzi zniszczyłyby absolutnie szanse Sikorskiego o stołek szefa NATO, w unijnych układankach jest odwrotnie.
– Sikorski miał opinię polityka zorientowanego głównie na Londyn i Waszyngton. Tymczasem teraz pokazał, że pragmatycznie ocenia sytuację i jest prawdziwym Europejczykiem – mówi jeden z francuskich dyplomatów. Sam Sikorski o podsłuchanej rozmowie z Jackiem Rostowskim mówił, że ma 10 proc. szans na to stanowisko. Teraz szanse te kilkakrotnie wzrosły.
– Jest liczącym się politykiem, byłby na pewno lepszy od niedoświadczonej włoskiej minister spraw zagranicznych, która stała się jego główną kontrkandydatką. Jej brakuje zdecydowania, a czasy są tak trudne, że nie stać nas na kolejną Ashton lub kogoś, kto dopiero będzie się uczył – przyznaje Maria Laura Francosi, wieloletnia korespondentka włoskich gazet w Brukseli.
Catherine Ashton, którą pięć lat temu wybrano nieco na zasadzie zgniłego kompromisu, nie była politykiem, a urzędnikiem. Po minionych pięciu latach, w ciągu których nastąpiła przecież i arabska wiosna, i wojna domowa na Ukrainie, coraz częściej słyszy się w Brukseli, że czas na silniejszego wysokiego przedstawiciela. Zdaniem wielu osób takim politykiem mógłby być Sikorski. Choć nie brak obaw części urzędników, że wybór szefa polskiego MSZ to zaostrzenie kursu wobec Rosji.
Reklama
– W Unii są kraje, które nie chcą np. nałożenia na Rosję sankcji. Czy Sikorski brałby ich zdanie pod uwagę? – zastanawia się jeden z bardziej doświadczonych urzędników Rady. Wskazuje też na inne trudne cechy szefa polskiej dyplomacji: silnie rozwiniętą ambicję, arogancję i nieprzewidywalność. Pytanie, czy polski rząd, a konkretnie premier, na ostatniej prostej będzie lobbował za Sikorskim. Bo wymienionych przez eurokratę cech Tusk również może się obawiać. Z drugiej strony dla premiera mogłoby być wygodne usunięcie ze swojego otoczenia jednego z bohaterów afery podsłuchowej.

Unijne puzzle

To, czy Sikorski będzie mógł ubiegać się o funkcję „high repa”, jak w brukselskim slangu określa się tę funkcję (od ang. high representative of the union for foreign affairs and security policy), rozstrzygnie się w ciągu dwóch tygodni. Mniej więcej w tym czasie bowiem socjaliści mają zdecydować, którą z jeszcze wolnych dwóch wysokich unijnych funkcji chcą wziąć: szefa Rady Europejskiej czy wysokiego przedstawiciela do spraw zagranicznych. Polityczne ustalenia są takie, że ugrupowanie wygrywające wybory, a okazała się nim Europejska Partia Ludowa, bierze dwie z trzech najważniejszych funkcji. Druga siła w Unii, czyli socjaliści, jedną. Ponieważ to EPP wskazała szefa Komisji, teraz wybór ma lewica. Ale unijne puzzle na najwyższym szczeblu mają jeszcze inne ograniczenia. Wśród kolejnych osób musi być co najmniej jedna kobieta oraz osoba z nowych krajów członkowskich lub południa Europy. Socjaliści mają dwie kandydatki: Helle Thorning-Schmidt, która miałaby być szefową Rady, lub Federica Mogherini, minister spraw zagranicznych Włoch, jako kandydatka na szefową unijnej dyplomacji. Jeśli wybór padnie na Dunkę, to droga do walki o funkcję dla Sikorskiego stanie otworem, a jego atutem dodatkowym będzie to, że reprezentuje nowe kraje członkowskie.

>>> Czytaj również: The Economist: W Polsce nie było tak dobrze od czasu Jagiellonów

Co jak nie „hajrep”

Natomiast jeśli funkcja szefa unijnej dyplomacji okaże się poza zasięgiem Polski, zacznie się gra o fotele w Komisji. Tu nadal, jak wynika z naszych informacji, w grę wchodzą cztery kandydatury: Radosław Sikorski, Jan Krzysztof Bielecki, Janusz Lewandowski i Jacek Rostowski. Premier wymieniał jeszcze niedawno kandydaturę Danuty Huebner, ale w tej chwili jest ona raczej wariantem rezerwowym. Liczymy na jeden z trzech ważnych foteli: komisarza do spraw energii, jednolitego rynku lub konkurencji. Nasze szanse na sukces są spore. Między innymi dzięki poparciu przez Polskę Jean-Claude’a Junckera na stanowiska szefa KE. I to mimo sprzeciwu Berlina. Teraz czas na rewanż.
Najbardziej pożądany portfel to energia z uwagi na forsowanie przez Polskę unii energetycznej, a także możliwość wglądu w prace komisarza do spraw klimatu, bo w wielu sprawach obie dyrekcje Komisji blisko współpracują. Kandydatami na tę funkcję są Jan Krzysztof Bielecki i Radosław Sikorski, o czym mówił w podsłuchanej rozmowie z Jackiem Rostowskim. Aspiruje do niej także Janusz Lewandowski.
Z kolei jednolity rynek i konkurencja to nie tylko jedne z ważniejszych tek, ale także pole do realizowania polityki przez wzajemne świadczenie usług z innymi komisarzami. Do tych foteli mogą aspirować Jan Krzysztof Bielecki, Janusz Lewandowski i Jacek Rostowski. Każdy z nich ma jakieś atuty. Bielecki jest najbliższym współpracownikiem i przyjacielem Tuska, premier ma do niego pełne zaufanie. Bielecki był premierem, kieruje Radą Gospodarczą, która ma wpływ na politykę rządu w sprawach gospodarczych. Janusz Lewandowski był komisarzem w poprzedniej kadencji, dzięki czemu miałby sporą przewagę nad dużą częścią kolegów w Komisji. Z kolei Rostowski kierował polskimi finansami w czasach kryzysu, brał udział w kluczowych radach europejskich i zna brukselski establishment. Jeśli dostaniemy któryś z tych portfeli, to decyzja będzie zapadała na linii Tusk – Juncker, tym bardziej że zwyczajem jest, że kraj podaje szefowi Komisji nazwiska dwóch kandydatów.

>>> Polecamy: Wielka Brytania coraz dalej od Unii? To zły znak dla Polski