Zdaniem Stowarzyszenia Bankowców Brytyjskich (BBA) reprezentacja Wielkiej Brytanii w Komisji Europejskiej jest zdecydowanie za mała.

W ostatnich dniach prezes niemieckiego banku centralnego Jens Weidmann zwrócił się z prośbą do brytyjskich biznesmenów, by ci wspomnieli słowa Winstona Churchilla i pomogli utrzymać ich kraj w kręgu "europejskiej rodziny". Jednak malejąca w szybkim tempie reprezentacja brytyjskich biurokratów w Brukseli, to dowód, że chyba jest już za późno.

Obawy o to, że Wielka Brytania wkrótce opuści Unię Europejską, wydają się mieć solidne polityczne podstawy. Potwierdzeniem może być chociażby zwycięstwo Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) w wyborach do Parlamentu Europejskiego, porażka Davida Camerona, który bezskutecznie próbował zablokować kandydaturę federalisty Jeana-Claude'a Junckera na stanowisko nowego przewodniczącego Komisji oraz fakt, że Cameron obiecał Brytyjczykom referendum w sprawie opuszczenia Unii, które odbędzie się w 2017 r., o ile Partia Konserwatywna utrzyma się przy władzy.

Tymczasem Brexit, choć powolny i cichy, to już nie śpiew przyszłości, a zupełnie rzeczywisty fakt.

Stowarzyszenie Bankowców Brytyjskich (British Bankers' Association - BBA) przyjrzało się niedawno statystykom zatrudnienia w Komisji Europejskiej i doszło do wniosku, że urzędników z Wielkiej Brytanii jest w niej zdecydowanie za mało. Odsetek Brytyjczyków na stanowiskach wyższych niż asystenta w 2014 r. spadł do poziomu 5,3 proc., mimo że dziesięć lat temu wynosił 9,6 proc. W Dyrekcji Generalnej ds. Rynku Wewnętrznego i Usług jest ich zaledwie 3,5 proc.

Reklama

>>> Zobacz również: Wielka Brytania w ciągu 10 lat zyskała na imigrantach z UE 22 mld funtów

Dla BBA jest to problem, ponieważ UE coraz chętniej wprowadza własne regulacje finansowe. Brytyjski rząd natomiast nie chce oddać władzy nad rynkami w Londynie unijnym agencjom, zwłaszcza że Europejski Urząd Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych znajduje się - chyba nie mogło być gorzej - w Paryżu. Mimo że urzędnicy unijni nie powinni faworyzować swoich krajów, BBA obawia się, że to niemożliwe.

Wydaje się, że Wielka Brytania nadrabia braki w urzędnikach niższego szczebla sporą liczbą wysoko postawionych oficjeli - spośród 36 Dyrektorów Generalnych w Komisji Europejskiej aż pięciu to Brytyjczycy. Jedynie Francja ma ich równie wielu, natomiast Niemcy pod wodzą Angeli Merkel stosują zasadę cichego przywództwa i zadowalają się siedmioma zastępcami dyrektorów. Przewaga Wielkiej Brytanii na szczytach UE jest jednak tymczasowa, gdyż, jak zauważyło BBA, wielu z jej przedstawicieli zbliża się do wieku emerytalnego, a brakuje kadr, by ich zastąpić.

W innych państwach członkowskich, np. w Niemczech, istnieją specjalne programy szkoleniowe dla przyszłych eurokratów. Kiedy w 2010 r. Gordon Brown przekazywał władzę Cameronowi, Wielka Brytania wznowiła swój własny, pod nazwą European Fast Stream, jednak od tego czasu nie wysłała do Brukseli ani jednego funkcjonariusza. Spośród 14 absolwentów uczelni, którzy dostali się do Fast Stream w 2010 r., tylko jeden przeszedł wymagane testy i dostał się na unijną listę rezerwową. W końcu wybrał jednak inną pracę. Bruksela z jej rozbuchaną biurokracją do tego stopnia nie podoba się Brytyjczykom, że nie uważają pracy w Unii za obiecującą ścieżkę kariery.

Churchill nawołujący do budowania "swego rodzaju Stanów Zjednoczonych Europy" miał na uwadze ograniczenia takiego rozwiązania. W 1946 mówił o "odtworzeniu europejskiej rodziny lub choćby jej części". Być może Wielka Brytania wcale do tej rodziny nie należy, skoro nie czuje potrzeby, by utrzymać swoje członkostwo na poziomie organizacyjnym.

>>> Czytaj też: Czy Wielkiej Brytanii opłaca się wychodzić z Unii Europejskiej?

ikona lupy />
David Cameron, premier Wielkiej Brytanii, 23 listopada 2012 r. / Bloomberg / Jock Fistick