Nawet Afroamerykanie, którzy na niego liczyli, narzekają: poziom biedy wśród nich wzrósł z 25,8 do 27,2 proc.
Gdy w styczniu 2009 r. Barack Obama rozpoczynał pierwszą kadencję prezydencką, bezrobocie w Stanach Zjednoczonych wynosiło 7,8 proc. i bardzo szybko rosło, zaś gospodarka kurczyła się trzeci kwartał z rzędu, tym razem o 5,4 proc. PKB. Według opublikowanych kilka dni temu danych we wrześniu tego roku bez pracy było 5,9 proc. Amerykanów, co oznacza zejście do poziomu sprzed kryzysu. Natomiast prognozy na przyszły rok mówią o wzroście gospodarczym w wysokości 3,1 proc. Jednak te dobre dane nijak nie przekładają się na notowania demokratów przed wtorkowymi wyborami do Kongresu. Co więcej – oni sami wcale nie przedstawiają prezydenta jako tego, który wyprowadził kraj z kryzysu.
We wtorek Amerykanie wybiorą całą Izbę Reprezentantów, gdzie niemal pewne jest utrzymanie większości przez republikanów, oraz jedną trzecią składu Senatu, w którym przewagę mają dziś demokraci (ma on kadencję sześcioletnią, ale co dwa lata wymieniana jest trzecia część jego składu). Aby republikanie przejęli także wyższą izbę Kongresu – co sparaliżowałoby działania Obamy przez ostatnie dwa lata jego prezydentury – wystarczy im przechwycenie pięciu mandatów senatorskich. A to według sondaży jest dość prawdopodobne.

>>> Czytaj też: Podatkowy stan wyjątkowy na Węgrzech. Orban rekordowo zadłużył budżet

Reklama

Postęp jest, a jakby go nie było

– Postęp, którego dokonaliśmy, był trudny, dokonywany zrywami, nie zawsze następował bez problemów ani tak szybko, jak byśmy chcieli. Ale jest prawdziwy – przekonywał niedawno Obama podczas wizyty w stanie Indiana. Problem w tym, że postęp jest prawdziwy w statystykach, ale większość Amerykanów go nie odczuwa. Bo wprawdzie znacząco spadł odsetek tych, którzy wskazują, że ich główną troską jest stan gospodarki (w lutym 2009 r. wskazywało na nią 86 proc. pytanych, przed wyborami do Kongresu cztery lata temu – 69 proc., teraz już tylko 41 proc.), ale równoważone jest to przez wiele innych badań.
Tylko 42 proc. Amerykanów uważa, że gospodarka jest w dobrej kondycji, a dwie trzecie jest zdania, że ich sytuacja materialna w ciągu ostatnich czterech lat albo się nie zmieniła, albo się pogorszyła. – Nie ma wątpliwości, że prezydent Obama odziedziczył gospodarkę w trudnej kondycji. Ale jego przywództwo wstrzymywało ożywienie gospodarcze w ciągu ostatnich pięciu lat – przekonuje republikański kongresmen Kevin Brady, szef kongresowej komisji gospodarczej. Nie tylko on ma złe zdanie na temat gospodarczej polityki prezydenta – tego samego zdania jest także 53 proc. Amerykanów.
Subiektywne odczucia na temat poziomu życia mają potwierdzenie w danych. W zeszłym roku mediana dochodów gospodarstwa domowego w USA wyniosła 51,9 tys. dol., co oznacza, że była o 10 proc. niższa niż przed kryzysem (56,5 tys. dol.) i spadła do poziomu z 1995 r. (51,7 tys. dol.). I wcale nie zanosi się na poprawę – mediana dochodu ma w przyszłym roku wzrosnąć o 1,1 proc., czyli poniżej inflacji, której przewidywany poziom wyniesie 2,8 proc.

>>> Czytaj też: Będziemy pracować do śmierci? "Trzeba zapomnieć o emeryturze w wieku 67 lat"

Śmieciowe prace, utrwalone bezrobocie

Ten spadek realnych dochodów łatwo wyjaśnić. Obama podkreśla, że od 2010 r. w Ameryce powstało 10,3 mln nowych miejsc pracy, a obecnie trwa najdłuższy w historii okres nieprzerwanego przyrostu liczby miejsc w sektorze prywatnym. Ale większość z tych nowo powstałych stanowisk to zajęcia niewymagające wysokich kwalifikacji albo na niepełny etat – czyli w jednym i drugim przypadku nisko płatnych. W ten sposób liczba bezrobotnych spada, ale nie ma żadnej presji na podnoszenie płac, zatem dochód przeciętnej amerykańskiej rodziny nie wzrasta. Problemem, o którym amerykański prezydent już nie wspomina, jest wysoka, bo przekraczająca 3 mln, liczba osób, które pozostają bez pracy dłużej niż pół roku, oraz rekordowy odsetek pracujących wbrew swojej woli na niepełny etat.
Co więcej, według danych niedawno opublikowanych przez Rezerwę Federalną, 5 proc. najbogatszych Amerykanów ma w swoich rękach 63 proc. całego majątku kraju, podczas gdy ćwierć wieku wcześniej mieli 54 proc. Najlepiej zarabiający są przy tym jedyną grupą, której dochody się zwiększyły w porównaniu z czasami sprzed kryzysu. Albo przykład z drugiej strony – w styczniu 2009 r. odsetek Amerykanów żyjących w biedzie wynosił 14,3 proc., w 2013 r. było to 14,5 proc. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja wśród Afroamerykanów, czyli grupy, która wyjątkowo mocno zaufała Obamie – w tym samym okresie poziom biedy zwiększył się wśród nich z 25,8 do 27,2 proc.
– Rosnące nierówności w dochodach to główna przyczyna, dla której przeciętny Amerykanin nie odczuwa ożywienia gospodarczego – mówi Justin Wolfers, analityk z Peterson Institute for International Economics. To kłopotliwa sytuacja zwłaszcza dla demokratów. Partia prezydenta Obamy zawsze przedstawiała republikanów jako tych, którzy dbają o interesy wielkiego biznesu i najlepiej zarabiających. Zresztą nawet sam Obama podczas obu kampanii wyborczych obiecywał, że zmniejszy nierówności społeczne. Tymczasem po prawie sześciu latach jego rządów są one jeszcze większe, niż były w 2008 r., co pozwala zrozumieć, dlaczego demokraci nie przekonywali w czasie kampanii, że to oni uzdrowili gospodarkę.