Zapewne wielu obserwatorów życia politycznego zastanawia się, dlaczego Władimir Putin tak bardzo zawrócił Rosję z europejskiej ścieżki rozwoju. Rosyjski prezydent ma na to odpowiedź: stało się to na długo przed jego kadencją – mianowicie w połowie lat 90. XX wieku podczas wojny domowej w Jugosławii.

W długim wywiadzie dla agencji Itar-Tass, opublikowanym w ostatni weekend, Putin wyglądał na zrelaksowanego i inaczej niż zazwyczaj, chętnie dotykał spraw osobistych. Rosyjski prezydent mówił np. o swoich córkach i o ich planach małżeńskich, a także o tym, że widuje się z nimi raz lub dwa razy na miesiąc. On sam zaś „nie wyobraża sobie życia poza Rosją”.

Wraz z nadejściem trudnościami natury ekonomicznej w związku ze spadającymi cenami ropy, jakich doświadczają wyborcy Putina, rosyjski prezydent uderza w coraz większym stopniu w patriotyczne tony i wyjaśnia, dlaczego Zachód jest dla niego podstępnym rywalem:

„Za każdym razem, gdy Rosja staje na nogi, jest silniejsza i gotowa bronić swoich interesów poza swoimi granicami, natychmiast zmienia się nastawienie świata do Moskwy i jej liderów. Pamiętacie co było z Borysem Jelcynem? Początkowo świat przyjął go bardzo dobrze. Nieważne co powiedział, Zachód go chwalił. Ten sam człowiek w momencie, gdy zabrał głos w sprawie obrony Jugosławii, stał się dla świata alkoholikiem i szaleńcem. Raptem każdy dostrzegł, że Borys Nikołajewicz Jelcyn lubił wypić. Czy wcześniej o tym nie widziano? Wiedziano, ale to nie przeszkadzało światu w robieniu interesów z Moskwą. Fakt ten zaczął przeszkadzać Zachodowi dopiero wtedy, gdy Rosja chciała bronić swoich interesów na Bałkanach. Gdy Jelcyn bezpośrednio zaczął o tym mówić, stał się nagle dla Zachodu prawie wrogiem. Tak wygląda rzeczywistość. Było to całkiem niedawno, a ja pamiętam do dobrze”.

Reklama

Gdy czytam słowa Putina, nasuwa się na myśl wystąpienie pierwszego ministra spraw zagranicznych Rosji Andrieja Kozyriewa w 1992 roku podczas spotkania KBWE. Jak rosyjski minister zaczął mówić, zgromadzeni nie mogli uwierzyć własnym uszom:

„Podczas gdy w pełni prowadzimy politykę wejścia do Europy, to uznajemy także, że pod wieloma względami, o ile nie w większości, nasza tradycja jest związana z Azją. Oznacza to poważne ograniczenia w zbliżeniu z Europą Zachodnią.

Widzimy, że pomimo pewnej ewolucji, strategie NATO i Unii Zachodnioeuropejskiej, które są oparte o plany wzmacniania obecności wojskowej w państwach bałtyckich oraz na innych obszarach postsowieckich, pozostają niezmienione…

Po drugie, obszar byłego Związku Radzieckiego nie może być postrzegany jako strefa pełnego przyjmowania norm KBWE. W istocie bowiem jest to strefa postimperialna, w której Rosja musi bronić swoich interesów, przy użyciu wszystkich dostępnych środków – zarówno gospodarczych jak i militarnych. Powinniśmy nalegać, aby byłe kraje ZSRR bez zbędnej zwłoki wstąpiły do nowej federacji lub konfederacji – będziemy pod tym względem nieustępliwi.

Po trzecie, wszyscy ci, którzy myślą, że mogą lekceważyć nasze interesy, i że Rosja podzieli los Związku Radzieckiego, nie powinni zapominać, że mówimy przecież o państwie zdolnym do stanięcia w obronie siebie jak i swoich przyjaciół”.

Dziś, Władimir Putin i szef rosyjskiego resortu spraw zagranicznych Siergiej Ławrow cały czas powtarzają to samo co Andriej Kozyriew. Rosja chce sprzymierzyć się z Chinami, chce także, aby kraje byłego ZSRR wstąpiły do bloku państw pod przewodnictwem Moskwy – Unii Eurazjatyckiej. Ponadto Moskwa otwarcie podkreśla swoje interesy w państwach sąsiednich i chce ich bronić przy użyciu wojska.

>>> Czytaj także: Stratfor: Strategią Rosji jest odbudowa potęgi w obrębie byłego ZSRR

W 1992 roku twierdzenia Kozyriewa były niezrozumiałe. Wówczas to sekretarz stanu USA Lawrence Eagleburger wziął ministra spraw zagranicznych Rosji na bok i poprosił o wyjaśnienia. Kozyriew zapewnił, że nie miał na myśli tego, o czym powiedział w wystąpieniu. Później wyjaśnił, że jego przemówienie miało uświadomić wspólnocie międzynarodowej niebezpieczeństwo, jakie na nią czyha, gdy w Rosji zostaną pokonani reformatorzy, a władzę zdobędą przywódcy o nastawieniu nacjonalistyczno-patriotycznym.

Tak jak William Safire napisał na łamach „New York Times”, „Kozyriew zagrał rolę następnego rosyjskiego ministra spraw zagranicznych – takiego, który mógłby reprezentować rząd przeciwny Borysowi Jelcynowi i demokratycznym reformom”.

Po 22 latach ta nacjonalistyczna agenda rosyjska zdaje się triumfować.

>>> Polecamy: Rosyjscy eksperci: Rosji grożą wielkie emigracje, bankructwo i rozpad państwa

Z perspektywy czasu łatwo jest zobaczyć, że kryzys w Jugosławii, do którego w swojej budzącej zdziwienie przemowie odwoływał się Kozyriew, a także do którego nawiązuje Putin, był punktem zwrotnym. Wówczas to, gdy Rosja stanęła w obronie Serbii, zaś Zachód w obronie jej przeciwników, wzajemne zaufanie zostało przerwane.

Być może Zachód powinien był w 1992 roku wziąć bardziej na serio przemówienie Kozyriewa. Wówczas jednakże Rosja nie sprawiała wrażenia silnego przeciwnika – choć miała broń atomową, była za słaba, aby gospodarczo i militarnie zagrozić państwom NATO. Poza tym Jelcyn, Kozyriew i rząd reformatorów zachowali się w szczery prozachodni sposób do tego stopnia, że nikt nie spodziewał się innej reakcji. Zachodnie potęgi nie doszacowały ryzyka, i dziś znów postrzegają Rosję jako główne zagrożenie dla światowego porządku w powojennym świecie.

Może USA i ich sojusznicy nigdy nie uwierzyli, że mieli do czynienia z inną Rosją we wczesnych latach 90. XX wieku. Ufając Jelcynowi, europejscy i amerykańscy dyplomaci mogliby jedynie wyśmiać przemówienie Kozyriewa.

To po części wina Moskwy. Rosja pod rządami Jelcyna miała czyste intencje, ale później bardzo szybko pogrążyła się w bezwstydnej korupcji i powróciła do przetestowanych już koncepcji polityki zagranicznej z czasów sowieckich. Rosja zaś jako kraj nigdy nie była wystarczająco jednolita, aby Zachód mógł traktować ją jako prawdziwego sojusznika.

Ciężko jest podzielić odpowiedzialność za straconą szansę integracji Rosji, Ukrainy i Białorusi z Europą tuż po upadku ZSRR. Być może Europa powinna być w większym stopniu otwarta, a Moskwa powinna przeprowadzić liberalne reformy z większym zaangażowaniem.

Obecna alienacja Rosji jest pod pewnymi względami gorsza niż otwarta rywalizacja z czasów zimnej wojny. Podczas gdy poprzednia wrogość opierała się na obcości i nieznajomości kultur po obu stronach, to dzisiejsze gorzkie relacje zawierają cyniczne rozczarowanie rozwiedzionej pary. Putin bardzo łatwo przekonuje do swojego stanowiska swoich wyborców. Sprawia to, że nawet jeśli odejdzie od władzy, zbliżenie pomiędzy Zachodem a Rosją będzie jeszcze trudniejsze.