Krym został nieformalnie oddany przez Kreml jako strefa wpływów czeczeńskiemu kolaborantowi Ramzanowi Kadyrowowi i czeczeńskiej mafii - Obserwator Finansowy pisze o katastrofie gospodarczej kilka miesięcy po inwazji.

Rosyjska okupacja w kilka miesięcy zrujnowała gospodarkę regionu. Rosyjskie ministerstwo pracy przyznało, że już wkrótce z powodu katastrofalnej sytuacji gospodarczej pracę może stracić nawet 50 tys. mieszkańców Krymu, czyli 5,5 proc. zatrudnionych na półwyspie w wieku produkcyjnym.

Na początek zapowiedziano zmniejszenie o 2 tys. liczby miejsc pracy w utworzonych po oderwaniu półwyspu Kolejach Krymskich (KŻD). Zwolnieni kolejarze dołączyliby w ten sposób do 8 tys. zwolnionych wcześniej pracowników krymskich firm i 5 tys. pracujących w ograniczonym wymiarze czasu. Objęci redukcją pracownicy KŻD mieliby zostać zatrudnieni w rosyjskich kolejach państwowych i przedsiębiorstwach zależnych od państwowego przewoźnika, jednak nie określono, czy na terenie Krymu, czy w Rosji. Najprawdopodobniej zaoferuje im się miejsca pracy na Dalekim Wschodzie, który – według programu aktywizacji – potrzebuje 7 mln rąk do pracy.

Oficjalne szacunki ukazują jedynie wierzchołek góry lodowej. Zdecydowana większość krymskiej gospodarki (według niektórych szacunków nawet 70 proc.) znajdowała się w szarej strefie usług związanych z turystyką i wypoczynkiem. Wywołana przez rosyjską aneksję tegoroczna utrata 2/3 dotychczasowego rynku przyniosła za sobą drastyczny spadek nieuwzględnionych w oficjalnych statystykach liczby miejsc pracy.

Reklama

Już wkrótce straci pracę kilka tysięcy pracowników zatrudnionych przy produkcji win. Większość wytwórni zdecydowała się bowiem przenieść linie produkcyjne na kontynentalną Ukrainę, by nie stracić ukraińskiego rynku. Kolejne miejsca pracy znikają wraz z uciekającymi z Krymu małymi i średnimi firmami prywatnymi. Półwysep został nieformalnie oddany przez Kreml jako strefa wpływów czeczeńskiemu kolaborantowi Ramzanowi Kadyrowowi i czeczeńskiej mafii. W zamian za siłowe wsparcie aneksji otrzymała ona carte blanche na odbieranie krymskim przedsiębiorcom ich firm i majątku i skrzętnie z tej możliwości korzysta.

>>> Czytaj też: Putin śni o drugim Singapurze, a Krym traci banki i hamburgery

Krymska ryba Rosji niepotrzebna

Prawdziwa katastrofa spotkała krymskich rybaków, którzy co roku odławiali średnio 54 tys. ton czarnomorsko-azowskich gatunków ryb. Tymczasem zapotrzebowanie rynku rosyjskiego na te gatunki to zaledwie 20 tys. ton i w zupełności zaspokajały je połowy rosyjskie. W efekcie w rybackiej stolicy Krymu Kerczu połowy tradycyjnie odławianej tu hamsy spadły w tym roku o 90 proc. Wszystko dlatego, że wpuszczono rosyjską konkurencję, która dostarcza hodowlanego łososia i inne lepsze gatunki, drobną rybę dodając do zamówień gratis – utyskują kerczeńscy rybacy, dla których to właśnie handel drobnicą był podstawą utrzymania. Próby zawojowania rosyjskiego rynku spełzaja na niczym – nieznanych gatunków ryb moskiewscy odbiorcy nie chcą, a jeśli nawet decydują się wziąć towar na próbę, to po cenie, przy której połowy stają się nieopłacalne.

Stowarzyszenie Rybaków Krymu szacuje, że od nowego roku pracę może stracić nawet 14 tys. rybaków, a wraz z nimi 80 tys. pracowników naziemnej obsługi rybołówstwa.

Żyjące mentalnie w minionej epoce nowe władze regionu mają tylko jeden pomysł na uzdrowienie sytuacji – upaństwowienie sektora.

Wyspa Krym

Po rozpętaniu wojny w Donbasie jedynym połączeniem Krymu z kontynentalną Rosją pozostała przeprawa promowa przez nieżeglowną przez dużą część roku cieśninę Kerczeńską. Ciągnące się kilometrami kolejki czekających na prom ciężarówek, autobusów i samochodów osobowych to już krymska codzienność. Poprawić sytuację miała budowa mostu. Wiosną nawet szumnie ogłoszono jej rozpoczęcie, tyle że żadnej budowy nie było, bo nie mogło być. Specjaliści do dziś nie zdecydowali, czy w ogóle jest ona realna. Grunt na dnie jest bowiem niestabilny, a na dokładkę na środku cieśniny stykają się ze sobą dwie płyty kontynentalne, co sprawia, że jest to obszar bardzo poważnie zagrożony sejsmicznie. Mostu więc nie ma i nie wiadomo, czy (a jeśli tak, to kiedy) powstanie.

Nie mogąc poradzić sobie z rozwiązaniem głównego problemu komunikacyjnego lokalni urzędnicy zajęli się tym, czym od wieków na Krymie zajmowali się Rosjanie, czyli niszczeniem tego co po sobie pozostawili poprzednicy. Pod koniec listopada krymskie media obiegły zdjęcia Władimira Konstantinowa, przewodniczący utworzonego przez Kreml „parlamentu Republiki Krym”, demontującego z zacięciem drogowskaz z nazwami miejscowości pisanymi po ukraińsku.

– Staliśmy się wyspą i trzeba rozumieć, że będziemy nią, dopóki nie zostanie zbudowany most. Nasze spojrzenie jest skierowane na budowę mostu. Przeprawa przez cieśninę Kerczeńską stała się dla nas drogą życia. Są oczywiście i inne problemy: ograniczenie dostaw wody i elektryczności, ale z nimi stopniowo dajemy sobie radę – komentował niedawno katastrofalną sytuację Krymu Konstantinow, zapowiadając jednocześnie, że mieszkańcy muszą uzbroić się w cierpliwość, bo na szybką poprawę sytuacji nie ma co liczyć. – Okres przejściowy trzeba będzie przedłużyć.

>>> Czytaj też: Rosja nie jest już ósmą potęgą gospodarczą na świecie

Finkcyjne inwestycje, prawdziwe łapówki

Rosyjskie władze brną w fikcję. Podsumowując przygotowania do zimy, premier Dmitrij Miedwiediew oświadczył, że w tym roku na same tylko remonty krymskiej infrastruktury wodociągowo-kanalizacyjnej i ciepłowniczej wydano z rosyjskiego budżetu 236 mld rubli, czyli ok. 6 mld dol. Od momentu oficjalnego rozpoczęcia okupacji w kwietniu do końca listopada 2014 r. zdaniem Kremla co miesiąc wydawano więc na ten cel po 750 mln dol. Na każdego z 2,5 mln mieszkańców półwyspu rosyjski rząd miał wydać 2,4 tys. dolarów i to tylko na remont wodociągów kanalizacji i sieci ciepłowniczej.

Tyle że żadnych remontów na masową skalę na Krymie w tym czasie nie przeprowadzano, a to oznacza, że nawet jeśli pieniądze z Moskwy wypłynęły, to po drodze osiadły w kieszeniach ludzi z rządzącej ekipy. I to jest, jak się zdaje, istota putinowskiego „projektu Krym”. Istnienie wielkiej czarnej dziury, w którą na fali podgrzewanych przez rządową propagandę nacjonalistycznych emocji można przepompowywać na kolejne fikcyjne projekty miliardy dolarów, które wylądują w kieszeniach kremlowskiej ekipy.

>>> Czytaj całość artykułu - o pierwszej okupacji Krymu za czasów carskiej Rosji i dzisiejszym porzuceniu Krymu przez Ukrainę - na stronie Obserwatora Finansowego