„Wciąż nie rozumiem dzisiejszego pędu do krytykowania w czambuł transformacji z 1990.” – napisał w reakcji na magazynowy tekst jeden z czytelników. Już wyjaśniam!

1. Od rozpoczęcia terapii szokowej minęło 25 lat. Jej skutki są w naszej gospodarce do dzisiaj. W okolicznościowych „wspominkach” na ten temat dominuje akcentowanie jej pozytywnych efektów (uwolnienie spętanej przedsiębiorczości polskiego społeczeństwa, skokowa poprawa stopy życiowej najbardziej zaradnych). Tymczasem można pokazać również, że w ówczesnych „szokowych przemianach” tkwią korzenie wielu patologii, przeszkadzających polskiej gospodarce w rozwinięciu jej pełnego potencjału (dominacja pracodawcy nad pracownikiem, niskie płace, odrzucenie koncepcji państwa dobrobytu jako luksusu, na który Polski nie stać, degrengolada socjalna polskiej prowincji). Nie widzę powodu, żeby tego nie robić. Można to nawet nazwać przejawem pewnej „normalności”.

2. Stabilność ekonomiczna, a co za tym idzie względny pokój społeczny, nie są nigdy dane raz na zawsze. Łatwo wyobrazić sobie szok (związany na przykład z wejściem do strefy euro), który przynosi zasadniczą zmianę układu sił w gospodarce. Czy naprawdę znowu chcemy, żeby debata publiczna na ten temat odbywała się pod hasłem „przecież nie ma żadnej alternatywy”? Jeżeli nie, to warto sobie uświadomić, że…

3. Alternatywa jest zawsze. Nie musi to być alternatywa radykalna. W demokratycznej polityce gospodarczej warto jednak dbać o to, by zawsze na stole leżały przynajmniej dwie różne opcje. Czyli o to, czego w roku 1989/90 zabrakło.

Reklama

4. Ostra krytyka terapii szokowej ma jeszcze jeden cel. Jej zadaniem jest odheroizowanie bohaterów tamtych wydarzeń. Sam Leszek Balcerowicz dowodzi często, że rynek jest mechanizmem bardziej skutecznym od polityków, bo politycy to tylko ludzie. I jeśli zostawić im możliwość podejmowania arbitralnych decyzji, to na pewno popełnią błąd. Szkoda, że tej zasady nie chce zastosować do reform 1989/1990. Czy upieranie się, że nie mieli innego wyjścia i musieli postąpić tak, jak postąpili, nie jest zdejmowaniem z nich odpowiedzialności? Usprawiedliwianiem ich? Dla autorów terapii szokowej to oczywiście bardzo wygodna narracja. Pozwalająca im maksymalizować zyski w postaci renomy „odważnych, sprawiedliwych i odpowiedzialnych”. I jednocześnie nie przejmować się zanadto skutkami swoich decyzji.

5. Skoro polska opinia publiczna potrafi się „pięknie kłócić” o powstanie warszawskie czy stan wojenny, to dlaczego jedna kanoniczna prawda o terapii szokowej ma być wyryta w skale na wieki wieków. Społeczeństwa demokratyczne mają to do siebie, że potrafią się kłócić o wszystko, a jednocześnie pozostać wspólnotą polityczną.

Pozwolę więc sobie odwrócić wątpliwość zasygnalizowaną przez czytelnika. Bo ja z kolei nie rozumiem pędu do bezkrytycznego bronienia polskiej transformacji. Może miało to sens w latach 90., gdy sytuacja geopolityczna była niepewna, elity polityczne zdezorientowane, a świat tkwił w złudnym przekonaniu o końcu historii. Ale dziś?