Zamordowanie karykaturzystów z francuskiego magazynu „Charlie Hebdo” oraz zamach na żydowski sklep z koszerną żywnością w Paryżu zelektryzowały i rozjuszyły w ubiegłym tygodniu cały świat. Życie w takim napiętym świecie jest zawsze niebezpieczne, rozjuszeni ludzie są zdolni bowiem do nieostrożnych działań. W takich ekstremalnych i emocjonujących momentach dystans i opanowanie są na wagę złota. Ja sam mam pokusę, aby wyrazić swój gniew, ale nie jest to ani miejsce ani czas na to. Moim zadaniem jest chłodna analiza wydarzeń, umieszczenie ich w odpowiednim kontekście i wreszcie próba zrozumienia co się stało i dlaczego. Gniew i inne uczucia są oczywiście uzasadnione i nie może zabraknąć dla nich miejsca, ale gdy już opadną emocje, trzeba podjąć przemyślane działania.

Odkryłem, że gdy zaczynam patrzeć na świat z perspektywy geopolitycznej, to emocje opadają, dzięki czemu mogę znaleźć jeśli nie znaczenie, to chociaż wyjaśnienie ostatnich wydarzeń.

27 stycznia została opublikowana moja najnowsza książka pt.: Flashpoints: The Emerging Crisis in Europe, (Punkty zapalne: wyłaniający się kryzys w Europie), w której piszę o coraz większej klęsce wielkiego europejskiego projektu, jakim jest Unia Europejska oraz o powrocie Starego Kontynentu do nacjonalizmów. Zajmuję się w niej pograniczami Europy i europejskimi punktami zapalnymi. W książce badam też tezę, że Europa może ponieść klęskę w zakresie prób uniknięcia konfliktów. Wspominam o tej pracy dlatego, ponieważ w pierwszym rozdziale opisuję region Morza Śródziemnego, będącego europejskim pograniczem, gdzie ścierają się wpływy chrześcijaństwa i islamu. Być może zarysowana tam perspektywa pomoże nam zrozumieć obecną sytuację. Zacznijmy zatem od zacytowania krótkiego fragmentu z pierwszego rozdziału:

„Mówimy o pograniczach i o tym, jak są one zarazem połączone i podzielone. W przypadku Morza Śródziemnego mamy do czynienia morzem pełniącym funkcję granicy – jest to obszar pod wieloma względami bardzo zróżnicowany, ale posiadający podstawowe cechy pogranicza. Bliskość w tym samym stopniu zbliża, co i dzieli. Ułatwia handel, ale ułatwia też prowadzenie wojny. Dla Europy Morze Śródziemne jest kolejną granicą – tak samo dobrze znaną, co głęboko obcą.

Reklama

Islam najeżdżał na Europę dwukrotnie z terenu Morza Śródziemnego – po raz pierwszy przez Półwysep Iberyjski, po raz drugi przez Europę Południowo-Wschodnią. Chrześcijaństwo z kolei atakowało Islam wielokrotnie – po raz pierwszy w czasie krucjat i podczas walki o wyzwolenie Półwyspu Iberyjskiego. Później chrześcijanie zmusili Turków do odwrotu z Europy Środkowej. Wreszcie w XIX wieku chrześcijaństwo przekroczyło Morze Śródziemne, przejmując kontrolę nad dużymi częściami Afryki Północnej. Każda z tych religii chciała zdominować tę drugą. Wydawało się, że każda z nich była bliska osiągnięcia swojego celu, ale żadna ostatecznie go nie osiągnęła. Prawdą jest to, że islam i chrześcijaństwo miały obsesję na swoim punkcje od momentu pierwszego zetknięcia. Wcześniej Rzym i Egipt – zarówno handlowały jak i prowadziły ze sobą wojny”.

Chrześcijanie i muzułmanie byli dla siebie wrogami, walcząc o Płw. Iberyjski. Nie można też zapominać, że byli także sprzymierzeńcami, gdy Imperium Ottomańskie sprzymierzyło się z Wenecją, aby objąć kontrolę nad Morzem Śródziemnym. Nie można zatem streścić relacji pomiędzy islamem a chrześcijaństwem w pojedynczym zdaniu – poza jednym wyjątkiem. Rzadko zdarza się, żeby dwie religie miały tak dużą obsesję na swoim punkcie i żeby były w tym samym czasie tak bardzo ambiwalentne. Tworzy to mieszankę wybuchową.

Czytaj dalej na następnej stronie: Migracja, multikulturalizm i zamykanie w gettach



Migracja, multikulturalizm i zamykanie w gettach

Obecny kryzys ma swoje źródła w załamaniu się europejskiej hegemonii w Afryce Północnej po II wojnie światowej oraz w europejskiej potrzebie pozyskania taniej siły roboczej. W efekcie Europejczycy pozwolili muzułmanom przybywać na Stary Kontynent, a tu wyznawcy islamu – dzięki przepuszczalnym granicom Unii Europejskiej – mogli osiedlać się gdzie chcieli. Muzułmanie ze swojej strony nie przybyli do Europy po to, aby się integrować z europejską kulturą. Przybyli z prostych powodów - za pracą i pieniędzmi. Europejski apetyt na tanią siłę roboczą w połączeniu z muzułmańskim apetytem na pracę doprowadziły do masowych ruchów populacji.

>>> Polecamy: Europa niczym Liga Hanzeatycka. Czy UE zaakceptuje niemiecki projekt przyszłości?

Sprawa była dodatkowo skomplikowana ze względu na fakt, że Europa nie była już po prostu chrześcijańska. Chrześcijaństwo utraciło hegemonię na Starym Kontynencie, ustępując w dużej mierze nowej doktrynie sekularyzmu. Sekularyzm proponuje radykalny rozdział sfery prywatnej od sfery publicznej, gdzie religia w jakiejkolwiek formie została przeniesiona do sfery prywatnej, ze swoistym zakazem wstępu do sfery publicznej. Choć sekularyzm ma swój urok, w szczególności wolność wyznania w sferze prywatnej, to sprawia też pewne problemy. Otóż gdy wiele osób wierzy w coś innego, znalezienie wspólnego gruntu w sferze publicznej staje się niemożliwe. Wśród tych osób są tacy, który uważają rozdział życia prywatnego od życia publicznego za pozbawiony sensu i nieakceptowalny. Pomimo pewnych zalet, sekularyzm nie podoba się każdemu.

Europa rozwiązała ten problem osłabiając chrześcijaństwo, dzięki czemu dawne wojny pomiędzy religiami chrześcijańskimi wyznaniami stały się mało ważne. Europejczycy jednak zaprosili do siebie ludzi z kultury, w której nie dość, że nie podziela się doktryny sekularyzmu, to jeszcze jawnie się ją odrzuca. To, co Europejczycy postrzegali jako postęp, który pomógł im wyzwolić się z wewnętrznych konfliktów o charakterze religijnym, muzułmanie (oraz niektórzy chrześcijanie) widzieli jako dekadencję, osłabienie wiary i utratę przekonań.
Pojawia się tu pytanie, co tak naprawdę mamy na myśli, mówiąc o chrześcijaństwie, islamie i sekularyzmie. Istnieje ponad miliard chrześcijan, ponad miliard muzułmanów i wielu przedstawicieli sekularyzmu, którzy mieszają różne tradycje. Trudno ocenić, co dokładnie ktoś ma na myśli, odnosząc się do tych kwestii.

W nasz sposób używania języka wbudowana jest pewna nieokreśloność, która pozwala przenieść odpowiedzialność za wydarzenia w Paryżu z religii jedynie na pewne jej odłamy czy też bezpośrednio na osoby, które pociągnęły za spust. To powszechny problem sekularyzmu, który chce wystrzegać się stereotypów. W tej sytuacji nie do końca jest jasne, kto i za co jest odpowiedzialny. Sekularyzm, skupiają się na jednostce, zwalniając tym samym całe narody i religie z odpowiedzialności za określone wydarzenia.

Nie jest to z zasady niewłaściwe, ale stwarza wielki problem praktyczny. Jeśli winien jest tylko ten, który pociągnął za spust oraz jego najbliżsi współpracownicy, to wszyscy inni, którzy podzielają ich wiarę i poglądy, stają się niewinni. W wymiarze praktycznym oznacza to paraliż własnych możliwości obronnych. W tym przypadku bowiem nie jest możliwa obrona przed przypadkową przemocą przy jednoczesnym niedopuszczeniu odpowiedzialności zbiorowej.

Nie wszyscy muzułmanie są za to odpowiedzialni, nawet nie większość z nich, ale ci, co popełnili te zbrodnie, okazali się być muzułmanami, który wypowiadali się w imieniu islamu.

Ktoś może powiedzieć, że to problem muzułmanów i to oni muszą wziąć za to odpowiedzialność. A jeśli muzułmanie tego nie zrobią? Debata o charakterze moralnym w tym przypadku może być nieskończenie długa.

Dylemat ten jest organicznie powiązany z ukrywanym sekretem Starego Kontynentu: trzeba sobie uświadomić, że dla Europejczyków muzułmanie z Afryki Północnej czy z Turcji nie są Europejczykami, co więcej, Europejczycy nawet nie chcą, aby ci imigranci stali się Europejczykami.

Rozwiązaniem tej kwestii miał być multikulturalizm – koncept, który z pozoru wydaje się liberalny, ale w praktyce wiąże się z kulturową fragmentaryzacją i ze spychaniem ludzi go gett.

Dodatkowo wiąże się z tym kolejny problem – także geopolityczny. Piszę o nim w swojej książce “Flashpoints…”:

“Multikulturalizm oraz cały eksperyment z imigrantami musi się mierzyć z innym wyzwaniem. Europa – w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych - była przepełniona. Na Starym Kontynencie nie było miejsca dla milionów imigrantów, a przynajmniej nie było go na tyle, aby umożliwić im osiedlenie się na stałe. Nawet w warunkach, gdy populacja powoli się zmniejsza, jej wzrost w wyniku przyjmowania imigrantów był bardzo trudny do okiełznania – stanowiło to szczególny problem dla krajów o najwyższej populacji. W tej sytuacji doktryna multikulturalizmu w sposób naturalny zachęcała w pewnym stopniu do separacji kultur. Kultura bowiem warunkuje nas w ten sposób, że wolimy żyć z podobnymi do nas. Biorąc pod uwagę status ekonomiczny imigrantów na całym świecie, wykluczenie jest w nieunikniony sposób wpisane w multikulturalizm. Muzułmanie w efekcie żyją w bardzo zatłoczonych miejscach, w nędznych warunkach. W całym Paryżu istnieją wysokie bloki mieszkalne, w których żyją odseparowani od reszty Francuzów muzułmanie.”

Ostatnie zamachy w Paryżu oczywiście nie mają nic wspólnego z biedą. Nowoprzybyli imigranci zawsze są biedni. To powód, dla którego emigrują. Do czasu, aż nie nauczą się języka i lokalnych zwyczajów, zawsze będą zamknięci w gettach i obcy. Dopiero następne pokolenie może wtopić się w dominującą kulturę. Brudnym sekretem multikuturalizmu jest jednak fakt, że nawet w kolejnym pokoleniu zachowuje izolację muzułmanów. Poza tym muzułmanie, którzy przybyli do Europy, nie chcieliby stać się Europejczykami – nawet, gdyby mieli taką możliwość. Przybyli tu bowiem dla pieniędzy, a nie po to, aby stać się Francuzami. Widać zatem, że płytkość europejskiego systemu wartości po II wojnie światowej stała się horrorem, którego przejawy mogliśmy obserwować podczas zamachów w Paryżu.

>>> Czytaj też: Stratfor: To już koniec Europy, jaką znamy. Przed nami okres wielkich zmian

Czytaj dalej na następnej stronie: Rola ideologii



Rola ideologii

Jakkolwiek Europejczycy zawsze mieli jakieś problemy z islamem – od ponad 1000 lat – to istnieje także pewien problem generalny. Podczas gdy chrześcijaństwo pozbyło się ewangelicznego zapału i nie używa już miecza, aby zabijać i nawracać swoich wrogów, w dużej części islamu taki zapał pozostał. Mówienie, że nie wszyscy muzułmanie taki zapał podzielają, nie rozwiązuje problemu. Wciąż wielu wyznawców islamu jest gotowych zaszkodzić życiu tych, którymi pogardzają. Ta niebezpieczna tendencja ku przemocy nie może być zaakceptowana ani przez Zachód, ani przez muzułmanów, którzy oddzielają się od ideologii dżihadystów. Problem polega na tym, że nie ma sposobu, aby oddzielić tych, którzy są gotowi zabić, od tych, którzy by tego nie zrobili. Wspólnota muzułmańska byłaby w stanie dokonać takiego rozróżnienia, ale 25 letni amerykański lub europejski policjant już nie. Muzułmanie z kolei albo nie mogą, ani nie chcą pełnić funkcji policji wobec samych siebie. W efekcie znaleźliśmy się w stanie wojny.

Francuski premier Manuel Valls nazwał to wojną z radykalnym islamem. Gdyby wyznawcy radykalnego islamu nosili specjalne stroje, walka z nimi nie byłaby żadnym problemem. Niestety jest inaczej. Dlatego pomimo rozróżnienia, jakiego dokonał Manuel Valls, w praktyce świat albo zaakceptuje istnienie takich zamachów albo zacznie postrzegać całą wspólnotę muzułmańską jako zagrożenie – do czasu, aż nie okaże się co innego. Wchodzimy tu w obszar bardzo trudnych i przerażających wyborów, ale historia jest pełna takich przypadków. Wzywanie do wojny z radykalnym islamem jest jak wzywanie do wojny ze zwolennikami Jean-Paul Sartre’a, tylko jak oni wyglądają?

Europejska niemożność pogodzenia się z rzeczywistością, którą Europa sama sobie zafundowała, nie wyklucza prowadzenia wojen, które dziś toczą się w wielu krajach muzułmańskich.

Sytuacja jest złożona, a moralność jest jedynie inną bronią, aby udowodnić czyjąś winę i własną niewinność. Geopolityczny wymiar relacji islamu z Europą, Indiami, Tajlandią czy USA nie sprowadza się do moralizowania.

Niewątpliwie coś musi zostać zrobione. Nie wiem dokładnie co należy zrobić, ale prawdopodobnie wiem, co się stanie.

Po pierwsze, jeśli prawdą jest, że islam jest jedynie odpowiedzią na przestępstwa popełniane przeciwko tej religii, zamachy w Paryżu nie są nowe i z pewnością ich przyczyną nie są stworzenie państwa Izrael, inwazja na Irak czy wojna z Państwem Islamskim. Sprawa zamachów jest znacznie starsza niż to wszystko. W historii islamu istniała tajna sekta asasynów, którzy prowadzili wojny przeciwko tym, których uważali za muzułmańskich heretyków. Zatem to, z czym mamy do czynienia obecnie, nie jest niczym nowym i nie zakończy się wraz z uspokojeniem sytuacji w Iraku, w Kaszmirze czy w momencie, gdy przestanie istnieć państwo Izrael.

>>> Czytaj także: Stratfor: Nacjonalizmy mogą ponownie rozsadzić Europę

Sekularyzm także nie poradzi sobie ze światem islamskim. Tzw. arabska wiosna była jedynie zachodnią fantazją, w myśl której załamanie się komunizmu w 1989 roku powtórzyło się ponad 20 lat później w świecie islamu – z tymi samymi skutkami. Z pewnością istnieją muzułmańscy liberałowie i przedstawiciele sekularyzmu, ale to nie oni kontrolują wydarzenia, co więcej, nie kontroluje ich żadna pojedyncza grupa. Koniec końców to wydarzenia wpływają na nasze życie, a nie teorie.

Europejskie rozumienie narodu jest związane ze wspólną historią, językiem, etnicznością i tak – z chrześcijaństwem i jego spadkobiercą – sekularyzmem. Europa nie wykształciła innej koncepcji narodu, a muzułmanie nie podzielają jej w żadnym wymiarze.

Trudno sobie wyobrazić kolejną falę zamykania w gettach i deportacji. Obecnie dla europejskiej wrażliwości jest to wizja odrażająca, ale zasadniczo nie jest ona obca europejskiej historii. Jednakże w obliczu brak możliwości rozdzielenia wyznawców radykalnego islamu od innych muzułmanów, Europa będzie nieumyślnie i w coraz większym stopniu podążać w tym kierunku.

Paradoksalnie będzie to dokładnie to, czego chcą radykalni muzułmanie, ponieważ wzmocni to ich pozycję w świecie islamu, szczególnie zaś w Afryce Północnej i w Turcji.
Alternatywą dla takiego rozwiązania jest życie w ciągłym strachu przed zamachami i śmiercią zawsze, gdy radykalni muzułmanie poczują się zaatakowani. To jednak nie będzie tolerowane w Europie.

Być może ludzkość wynajdzie magiczne urządzenie, które pozwoli czytać w myślach i dzięki temu sprawdzać, jaką ideologię ktoś wyznaje. Jednakże biorąc pod uwagę skalę obecnej inwigilacji, trudno sobie wyobrazić, że Europejczycy w imię bezpieczeństwa na to pozwolą. Szczególnie za jakiś czas, gdy pamięć o ostatnich zamachach będzie słabsza. Oczywiście nie można minimalizować opresyjnego potencjału sił bezpieczeństwa.

Stany Zjednoczone są pod tym względem inne. Amerykański ustrój jest w dużej mierze sztuczny. W myśl ojców założycieli USA miały być otwarte dla każdego, kto podziela pewne amerykańskie wartości. Z kolei europejski nacjonalizm jest romantyczny i naturalistyczny. Jest silnie osadzony w historii, zatem tak szybko i łatwo nie ulegnie zmianom.

Idea wspólnych wartości – innych niż własne – jest szczególnie opresyjna dla religii na całym świecie, a obecnie dotyczy to zwłaszcza wyznawców islamu. Trzeba się zmierzyć z tą prawdą.

Obszar Morza Śródziemnego był terenem pogranicza na długo przed nadejściem chrześcijaństwa i islamu. Można się spodziewać, że pozostanie miejscem konfliktu nawet wtedy, gdy chrześcijaństwo i islam stracą swoją żywotność. Wiara, że można uniknąć pewnych konfliktów, które są zakorzenione w geografii, to iluzja. Błędem jest także próba wejścia na tak bardzo filozoficzny poziom, na którym można uwolnić się od lęku, że zostanie się zabitym przy własnym biurku za własne przekonania.

Wkraczamy w czas, w którym nie ma dobrych rozwiązań, a wszystkie wybory będą złe. To co ma być zrobione, będzie zrobione, a ci, którzy nie podejmą decyzji, będą się postrzegali jako bardziej moralni od tych, którzy te decyzje podjęli.

Trwa wojna i jak wszystkie wojny, ta obecna różni się od poprzednich sposobem, w jaki jest prowadzona. Niemniej jednak wojna jest faktem i zaprzeczanie temu jest zaprzeczaniem czemuś oczywistemu.

Tekst opublikowano za zgodą ośrodka Stratfor.

A War Between Two Worlds is republished with permission of Stratfor.