W ubiegły weekend prezydent Władimir Putin podpisał ustawę, która pozwala uznać za niepożądaną każdą organizację pozarządową, jeśli tylko pojawi się w stosunku do niej podejrzenie, że prowadzi antyrządową działalność. Najwyraźniej poprzednia tego typu ustawa, gdy Putin jeszcze martwił się tym, co świat o nim myśli, była zbyt łagodna.

Rewolucje spod znaku Arabskiej Wiosny z 2011 roku przekonały Władimira Putina, że organizacje pozarządowe były niczym innym jak tylko mackami Amerykańskiego Departamentu Stanu i zachodnich wywiadów. Rosyjski prezydent nie jest jednak osamotniony w takim myśleniu. Na przykład w Egipcie, zarówno obalony rząd Mohameda Musiego, jak i obecny reżim wojskowy Abdela-Fattah El-Sisi skutecznie utrudniały życie organizacjom pozarządowym.

W 2012 roku, po dużych protestach w Moskwie, Władimir Putin wprowadził prawo, w myśl którego rosyjskie ministerstwo sprawiedliwości mogło oznaczyć daną organizację pozarządową jako “zagranicznego agenta” – jeśli była ona finansowana zza granicy i była zaangażowana w działalność polityczną. Jeśli dana organizacja została zaklasyfikowana jako obcy agent, to nie mogła już otrzymywać grantów od rosyjskiego rządu oraz nie mogła prowadzić żadnych transakcji z Kremlem. Uznanie na obcego agenta – w myśl prawodawcy - miało być zatem powodem do wstydu.

Choć prawo to pierwotnie miało być odbiciem amerykańskiego prawa o lobbingu zagranicznym, to jego wykonanie sprawiło, że stało się narzędziem przeciw jakiemukolwiek podmiotowi, który otrzymywał finansowanie zza granicy.

Reklama

Po 3 latach od jego wprowadzenia na liście „zagranicznych agentów” znalazło się 67 grup, w tym rosyjski oddział organizacji zajmującej się zwalczaniem korupcji Transparency International, a także wiele mniej znanych organizacji walczących o prawa człowieka. Niewiele z nich miało coś wspólnego z polityką.

Na listę “zagranicznych agentów” trafiła też “Dynastia” – fundacja charytatywna Dmitrija Zimina, założyciela Vimpelcom – jednego z trzech rosyjskich operatorów bezprzewodowych. Zimin nie potrzebował finansowania zza granicy, ale sam przetransferował około 10 mln dol. do Rosji ze swoich zagranicznych podmiotów inwestycyjnych. Kwota ta miała iść na finansowanie projektów edukacyjnych oraz corocznej nagrody dziennikarskiej, przyznawanej antyputinowskim pisarzom (ja również znalazłem się na liście kandydatów do tej nagrody). Takie osoby, jak rosyjski minister finansów Aleksiej Kudrin czy siostra miliardera Michaiła Prorochowa (kluczowa persona w rosyjskim świecie NGO) sprzeciwiały się umieszczeniu „Dynastii” na liście zagranicznych agentów.

Dmitrij Zimin zareagował to z gniewiem” Nagle nasza fundacja stała się zagranicznym agentem. Oczywiście nigdy nim nie byliśmy i nie będziemy”. Władze fundacji do 6 czerwca mają zdecydować, co zrobią dalej.

Okazało się jednak, że prawo o „zagranicznych agentach” nie było zbyt skuteczne. Oczywiście, przyczyniło się do zamknięcia moskiewskiego biura amerykańskiej agencji ds. rozwoju międzynarodowego oraz zmusiło niektóre małe organizacje, takie jak Centrum Lewady, do zaprzestania pobierania zagranicznych grantów. Niemniej jednak, jak wynika z danych prorządowej gazety „Izwiestia”, która powołuje się na dane ministerstwa sprawiedliwości, w 2014 roku 4108 rosyjskich organizacji pozarządowych otrzymało zagraniczne finansowanie o wartości około 70 mld rubli (1,4 mld dol.). Izwiestia pisze, że w ciągu ostatnich dwóch lat poziom finansowania z zagranicy organizacji pozarządowych „podejrzanie” wzrósł ponad dziesięciokrotnie.

Jeśli liczby przytaczane przez “Izwiestia” są prawdziwe, to okaże się, że rosyjskie finansowanie organizacji pozarządowych jest niezwykle małe. W tym roku było to tylko 4,7 mld rubli, a i tak duża część z tych pieniędzy prawdopodobnie nie trafi do odbiorców.

Według ostatniego raportu Transparency International, 58 proc. organizacji otrzymujących prezydenckie granty w 2013 roku było założonych albo przez urzędników rządowych albo przez bliskich Putinowi członków Izby Publicznej, która ma reprezentować rosyjskie społeczeństwo obywatelskie. Tylko 21 proc. z tych organizacji opublikowało wymagane raporty finansowe.

Jeśli Kreml nie potrafi pokrzyżować nikczemnych planów organizacji pozarządowych, to potrzebuje skuteczniejszych narzędzi, aby się ich pozbyć. Autorzy szkicu ustawy o niepożądanych organizacjach, którą Putin podpisał 23 maja, wyjaśniają:

„W polityczne i wojskowe konflikty o charakterze krajowym oraz międzynarodowym angażuje się coraz więcej państw. Stwarza to możliwość rozwoju destrukcyjnych grup, które krzewią idee terrorystyczne, ekstremistyczne i nacjonalistyczne. Osiągnięcie przez te organizacje swoich kryminalnych celów poprzez tworzenie nowych siedlisk politycznego, etnicznego i religijnego napięcia oznacza poważne szkody dla społeczności światowej”.

Aby zahamować “działalność kryminalną” tych organizacji, nowe prawo, potępione już przez amerykański departament stanu, pozwala rosyjskiemu prokuratorowi generalnemu i ministerstwu spraw zagranicznych, na zakazanie międzynarodowych i zagranicznych NGO’sów, które zagrażają „bezpieczeństwu państwa oraz interesom narodowym”. Nowe prawo pozwala także rządowi na zamrożenie kont tych organizacji oraz na uniemożliwienie rosyjskim organizacjom otrzymywania od nich funduszy.

W przeciwieństwie do starego prawa o “zagranicznych agentach”, nowa ustawa daje Kremlowi możliwość odcięcia finansowania u źródła. Wydaje się, że będzie łatwiej sporządzić listę nieprzyjaznych Kremlowi donatorów niż nakładać na ministerstwo sprawiedliwości obowiązek audytu tysięcy rosyjskich NGO’sów.

Nacjonalistyczny deputowany Witalij Zlochewski poprosił już biuro prokuratora o sprawdzenie Transparency International, Human Rights Watch i Carnegie Endowment, czy są to organizacje pożądane. Odpowiedź prokuratora będzie pierwszym testem nowej broni Putina. Jeśli jakakolwiek z tych grup zostanie uznana za element niepożądany, będzie to oznaczało, że Kreml chce się pozbyć z Rosji wszystkich organizacji pozarządowych o politycznym charakterze. Jeśli nie, to nowe prawo będzie służyło jako groźba wobec tych grup, aby uważały, co mówią i skąd biorą pieniądze.

Tak czy inaczej, nowe prawo to kolejny krok w kierunku budowania dyktatury Putina. Poza cenzurą internetu w chińskim stylu, nie można już zbyt wiele zrobić, aby chronić polityczną twierdzę przez obcymi wpływami.

>>> Czytaj też: Bloomberg: Polska i Hiszpania powiedziały coś ważnego Europie, ale liderzy UE wciąż są głusi