Za co giną żołnierze, skoro Petro Poroszenko, Arsenij Jaceniuk i ich ludzie zajęci są robieniem biznesów z wrogiem – to pytanie coraz częściej i głośniej słychać w Ukrainie. Kością niezgody jest osiągający gigantyczne rozmiary handel z okupowanym Krymem i kontrabanda na zajęte przez rosyjskich bojówkarzy tereny Donbasu, które z jednej strony przynoszą pokaźne dochody ukraińskim firmom i opłacanym przez biznes politykom, a z drugiej ułatwiają agresję Rosji i są de facto aktami uznania dokonanej przez nią aneksji Krymu.

W czerwcu do parlamentu trafił projekt ustawy zakazującej handlu z terenami zajętymi przez Rosję, jednak skala zysków, jakie można osiągnąć, sprawia, że opór władz jest bardzo silny.

Zasady dla Zachodu, nie dla Kijowa?

– Powinni pamiętać, że zasady są ważniejsze od pieniędzy – poucza ukraiński prezydent-oligarcha zachodnich partnerów, domagając się zaostrzenia sankcji wobec Rosji, jednak ani on sam ani inni przedstawiciele ukraińskiego obozu władzy nie widzą nic zdrożnego w tym, że sami robią legalne i nielegalne interesy z rosyjskim agresorem.

Reklama

12 sierpnia 2014 r. Rada Najwyższa uchwaliła Ustawę o stworzeniu wolnej strefy ekonomicznej „Krym” i o szczególnych warunkach prowadzenia działalności gospodarczej na tymczasowo okupowanym terytorium Ukrainy, która pozbawia praw gospodarczych i politycznych ofiary rosyjskiej okupacji, stawiając je na równi z cudzoziemcami, otwiera za to możliwości nieskrępowanego prowadzenia interesów z agresorem oligarchicznej ekipie rządzącej. Mimo zakazów w najlepsze trwa handel z zajętą przez rosyjskich bojówkarzy częścią Donbasu.

Koncern Poroszenki Roshen już w 2014 roku dostarczał słodycze z zakładów w rosyjskim Lipiecku na okupowany Krym. Na początku roku ukraińskie media ujawniły, że ta sama fabryka zaopatruje także sklepy w okupowanym przez rosyjskich bojówkarzy Ługańsku. I w jednym, i w drugim przypadku towary miały trafiać do odbiorców bez opłacenia ukraińskiego cła, czyli na zyskach prezydenta-oligarchy tracił dziurawy ukraiński budżet.

Pełniący do grudnia funkcję wiceszefa administracji prezydenta, a obecnie jego doradca, oligarcha Jurij Kosiuk już kilka miesięcy temu przerejestrował zgodnie z wymogami rosyjskiego okupanta swoje krymskie firmy i bez przeszkód robi interesy na półwyspie.

>>> Czytaj też: 600 mln euro dla Kijowa. UE odkręca kurek z pieniędzmi

Ludzie Poroszenki aktywnie występują na forum publicznym za możliwością nieskrępowanego robienia biznesów z okupowanymi terenami. Aktywnie lobbuje w tej sprawie szef administracji prezydenta i jego wieloletni partner biznesowy Borys Łożkin. Za kontynuowaniem handlu z okupowanym Donbasem występuje też Władimir Demczyszyn, minister energetyki i przemysłu węglowego. Przekonuje, że elektrownie potrzebują węgla marek wydobywanych w kopalniach kontrolowanych przez rosyjskich bojówkarzy.

Według oficjalnych danych miesięczne obroty z okupowanym Krymem sięgają 50 mln dol. Faktyczne wielkości są jednak zdecydowanie wyższe. Według wyliczeń Andrija Senczenki, byłego deputowanego z Krymu, codziennie linię rozgraniczenia od strony kontynentalnej Ukrainy przekracza przeciętnie 500 ciężarówek wyładowanych żywnością i towarami przemysłowymi. Miesięcznie daje to ponad 200 tys. ton towarów.

Wartość kontrabandy samej żywności dostarczanej na okupowane tereny Donbasu wynosi według szacunków monitorujących sytuację organizacji społecznych około 200 mln dol. miesięcznie.

Krocie na kontrabandzie

Zwolennicy utrzymywania handlu z okupowanymi terenami przekonują, że wycieńczonej wojną ukraińskiej gospodarki nie stać na rezygnację z idących w setki milionów dolarów obrotów.

– Obserwujemy dość zatrważającą tendencję: nielegalne przewozy towarów przez linię frontu stopniowo zamieniają się w coraz bardziej zorganizowany biznes. Najpierw formowane są grupy ciężarówek, które potem przekraczają linię frontu całymi karawanami – opowiadał Serhij Bilan, wiceszef Państwowej Służby Fiskalnej Ukrainy (PSFU), w wywiadzie udzielonym organowi prasowemu ukraińskiego rządu „Uriadowyj Kurier”.

Największa zatrzymana przez PSFU kolumna liczyła 170 samochodów ciężarowych. Najczęściej przewożone są wódka, piwo i papierosy. Wysokość łapówki za przeprowadzenie takiej kolumny to według Bilana co najmniej kilkanaście milionów hrywien, czyli kilkaset tysięcy dolarów.

Zanim strukturom związanym z władzami udało się zmontować pompujący w kieszenie rządzących miliony dolarów z łapówek sprawnie działający system kontrabandy, trwała wolna amerykanka. Pod koniec 2014 roku media szeroko opisywały np. sytuację z „konwojami pomocy humanitarnej” wysyłanymi do Donbasu przez fundację należącą do oligarchy Rinata Achmetowa. Według dzienikarzy duża część owej pomocy w rzeczywistości trafiała do sklepów należącej do Achmetowa sieci handlowej. Teraz kontrabanda jest już dobrze zorganizowana, a decyzje zapadają na najwyższym szczeblu. Tam też – jak przekonują nad Dnieprem – płyną łapówki za przymykanie oka.

Kilka tygodni temu głośna była historia tankowca Adriatic Mariner aresztowanego w Izmailu w związku z naruszeniem zakazu wpływania do portów na okupowanym Krymie. Tankowiec przywiózł stamtąd kontrabandę – prawie 6 tys. ton paliwa wartego 23 mln hrywien. Zgodnie z ukraińskim prawem zarówno sam statek, jak i ładunek powinnny zostać zarekwirowane, a kapitan ponieść odpowiedzialność karną, jednak na skutek telefonicznej interwencji jednego z szefów SBU Adriatic Mariner został zwolniony i spokojnie opuścił ukraińskie wody terytorialne.

Aktywiści organizacji Prawy Sektor ujawnili ostatnio, że w położonym kilkadziesiąt kilometrów od okupowanego Krymu Kałanczaku zainstalowała się i działa niemal jawnie, korzystając z ochrony tamtejszej milicji, grupa agentów rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa, którzy rok temu uczestniczyli w aneksji Krymu, a teraz wspólnie z ukraińskimi „partnerami” organizują transporty ładunków między półwyspem a kontynentalną Ukrainą.

>>> Czytaj też: Ukraina chce przewalutować kredyty w dolarach. To gwóźdź do trumny ukraińskich banków?

Poroszenko i SBU kontra „cyniczni banderowcy”

W kwietniu wybuchł skandal, kiedy na jednym z punktów kontrolnych w Donbasie ochotnicy zatrzymali jadące na zajęte przez bojówkarzy tereny ciężarówki z alkoholem. Na odsiecz przemytnikom przyjechali cywile – jak się później okazało, z miejscowej prokuratury i komórki Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) – i zaczęłi wygrażać żołnierzom. Próbowali ich nawet rozbroić. Doszło do strzelaniny, w której zginął funkcjonariusz SBU. Jeszcze kilka tygodni wcześniej, gdy na jednym z posterunków pod Charkowem byli funkcjonariusze oddziału specjalnego milicji Berkut pobili dziennikarzy wracających z frontu, MSW ogłosiło zbiór zasad dla osób wjeżdżających na posterunki kontrolne. Znalazł się w nim nakaz spokojnego wykonywania poleceń obsadzających je funkcjonariuszy. Kiedy rzecz poszła o kontrabandę, nagle okazało się, że cywile rzucający się na żołnierzy i próbujący wyrwać im broń mają być nietykalni. Władze oskarżyły ochotników i polityków antyprezydenckiej opozycji parlamentarnej o zorganizowanie grupy przestępczej mającej zajmować się wymuszaniem haraczy od przewoźników.

Do mediów wyciekło wówczas nagranie zrobione na zamkniętej imprezie z okazji Dnia Służby Bezpieczeństwa: wściekły Poroszenko pomstował na „cynicznych banderowców”, którzy pozwolili sobie strzelać do funkcjonariusza SBU. Sprawa przycichła, kiedy do mediów zaczęły przeciekać informacje o skali kontrabandy i jej umocowaniu na szczytach władzy w Kijowie.

Przeciwko handlowi z wrogiem burzą się jednak nie tylko uznani przez Poroszenkę za wrogów publicznych ochotnicy. Na Kongresie Przymusowych Przesiedleńców z Krymu, który odbył się pod koniec maja w Kijowie z inicjatywy ukraińskich dyplomatów i ekonomistów z organizacji Majdan Spraw Zagranicznych, przedstawiciele wypędzonych ze swoich domów przez rosyjskich okupantów zażądali od władz wprowadzenia pełnej blokady gospodarczej półwyspu, grożąc rozpoczęciem blokady obywatelskiej.

W kwietniu Giennadyj Moskal, wojskowo-cywilny gubernator obwodu ługańskiego, otwarcie wystąpił przeciw kontrolowanemu przez ludzi władzy handlowi z zajętymi przez rosyjskie bojówki terytoriami.

– Na przewozy węgla na kontrolowanym przez ukraińskie władze terenie, na budownictwo fortyfikacji Ukrzaliznycy (ukraińskie koleje państwowe – przyp. red.) nie wystarcza lokomotyw i wagonów, ale już na nieoficjalny handel z terrorystyczną organizacją się one znajdują. Uznawać LNR (tzw. Ługańską Republikę Ludową – przyp. red.) za organizację terrorystyczną i jednocześnie prowadzić z nią nieoficjalny handel to niemożliwe. Zarabianie w ten sposób pieniędzy nie tylko jest amoralne, to przestępstwo – utyskiwał pod koniec kwietnia, kiedy wracający z terenów zajętych przez rosyjskich, liczący 20 wagonów towarowych skład, który dowiózł kolejny ładunek kontrabandy, wyleciał w powietrze.

W połowie maja media obiegło nagranie, na którym Moskal osobiście zatrzymał wyładowane ukraińskim piwem ciężarówki czekające na sygnał zezwalający na przewóz kontrabandy na tereny okupowane w pobliżu linii frontu.

– Po drodze kierowcy przejechali masę naszych posterunków kontrolnych i nikt ich nie zatrzymał. Dla kogo wojna, a dla kogo komercja? Separatyści nam stałe ostrzały, którymi zniszczyli prawie pół obwodu, a my im piwo – komentował Moskal.

Tylko tego dnia na terenie obwodu ługańskiego zatrzymano 168 ciężarówek z kontrabandą.

Handel „przyfrontowy” zamiast wspierania okupanta

W połowie czerwca do parlamentu trafił projekt Ustawy o zakazie handlu z tymczasowo okupowanymi terenami Ukrainy, zgodnie z którym zakazane miałyby być:

– dowolne operacje dostaw towarów i usług, jakie były wytworzone na okupowanych terytoriach lub przez nie transportowane,

– zawieranie umów, na podstawie których u osób fizycznych lub prawnych powstawałyby zobowiązania finansowe przed podmiotami gospodarczymi zarejestrowanymi lub prowadzącymi działalność na terenach okupowanych,

– wszelkie operacje dostaw towarów i usług na tereny okupowane.

>>> Czytaj też: Ukraina bardziej jak Polska. Będzie decentralizacja władzy

Ze względu na strategiczne znaczenie niektórych towarów (np. węgla) dla funkcjonowania ukraińskiej gospodarki projekt przewiduje przyznanie Radzie Ministrów w uzgodnieniu z Radą Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony (RNBO) prawa wydawania zgody na dokonywanie dostaw towarów z terenów okupowanych w przypadku, gdy brak takich towarów mógłby doprowadzić do wystąpienia na terenie Ukrainy nadzwyczajnej sytuacji. Rząd miałby też prawo wydawania w porozumieniu z RNBO zgody na dostawy towarów i usług na tereny okupowane w celu udzielenia pomocy ich mieszkańcom razie wystąpienia tam katastrof.

Deputowany Jurij Lewczenko, autor projektu, wskazuje, że przyjęcie takiego rozwiązania osłabiłoby agresora i w konsekwencji pomogłoby odzyskać kontrolę nad okupowanymi regionami.

Jednak, mimo że proponowane zapisy ustawy idealnie wyważają potrzeby państwa i obywateli pozostających pod rosyjską okupacją, napotkały opór zarówno w administracji prezydenta, jak i w rządzie. Skutecznie przecinają one bowiem związany z kontrabandą strumień pieniędzy płynący do kieszeni polityków. Głównym argumentem wytaczanym przeciw zakazowi handlu z okupowanymi terenami ma być konieczność opieki Ukrainy nad swoimi obywatelami.

Zwolennicy pełnej blokady ekonomicznej okupowanych regionów przekonują jednak, i mają w tym wiele racji, że wbrew twierdzeniom władz nie wpłynęłaby ona negatywnie na sytuację pozostających pod okupacją ukraińskich obywateli. Zgodnie z szacunkami aż 80 proc. towarów przekraczających linię frontu jedzie dalej do Rosji, a zgodnie z konwencjami genewskimi to na okupancie ciąży odpowiedzialność za zapewnienie zaopatrzenia mieszkańcom terenów okupowanych. Poza tym pozostający pod okupacją obywatele wcale nie byliby odcięci od zaopatrzenia – rozwiązaniem miałoby być zorganizowanie handlu po stronie kontrolowanej przez Kijów. Już teraz na okupowanym Krymie rozwija się ruch handlu wycieczkowego – zorganizowane grupy wyjeżdżają do obwodu chersońskiego na zakupy w tamtejszych sklepach i na targowiskach i nie ma powodów, by podobnie nie działo się wzdłuż całej linii frontu. Dałoby to pozytywny efekt w postaci tysięcy miejsc pracy w handlu i usługach w rejonach przyfrontowych, gdzie jak w Donbasie tysiące uchodźców pozostają dziś praktycznie bez środków do życia, oraz dodatkowych wpływów podatkowych płaconych do ukraińskiego budżetu. Tyle tylko, że takie rozwiązanie – choć zgodne z interesem państwa i obywateli – byłoby zabójcze dla prywatnych kieszeni rządzącej ekipy. Jego wcielenie w życie wiązałoby się bowiem z całkowitym przecięciem strumienia kontrabandy i związanych z nią łapówek, na których ta grupa zarabia dziś krocie.