Niekończąca się grecka saga dotycząca jej zadłużenia i problemów z wypłacalnością trwa w najlepsze. Schemat od lat wygląda tak samo: Grecja nie ma pieniędzy, więc prosi Europę o pomoc finansową, Unia Europejska jej udziela, ale domagając w zamian kolejnych reform i cięć. Następnie na jakiś czas mamy spokój, ale gospodarka Hellady nie zostaje uzdrowiona i problem powraca

. W przeprowadzonym w ostatni weekend referendum obywatele Grecji powiedzieli nie dla porozumienia zaproponowanego przez Trojkę. Nie zgadzają się oni na cięcia i reformy zaproponowane przez europejskie instytucje. W czwartek lub najpóźniej w piątek premier Grecji Alexis Tsipras przedstawić ma kolejny już szczegółowy program reform. Ale jak wiadomo nie powinien znacząco zmieniać swoich poprzednich propozycji właśnie ze względu na wynik referendum. Mimo że to Grecja jest dłużnikiem i żeby nie zbankrutować potrzebuje zagranicznej pomocy finansowej wydaje się, że to właśnie jej rząd pod przewodnictwem Tsiprasa chce dyktować warunki swoim wierzycielom, a nie odwrotnie.

Z kolei ci drudzy, czyli KE, MFW i EBC stale powtarzają, że drzwi do negocjacji nie są jeszcze zamknięte, ciągle ustalając kolejne „ostateczne terminy” na znalezienie porozumienia. Można by powiedzieć, że to europejskim instytucjom bardziej zależy na utrzymaniu Grecji w strefie euro niż samej Helladzie. Ale czy słusznie?

Zacznijmy od tego, że Grecja w strefie euro nigdy nie powinna się znaleźć. Dlaczego? Wróćmy na chwilę do historii. By móc wprowadzić euro dany kraj musi spełniać kryteria konwergencji zawarte w Traktacie z Maastricht. Kryteria te dotyczą m.in. stóp procentowych, inflacji, deficytu budżetowego oraz długu publicznego w danej gospodarce. Sęk w tym, że Hellada nigdy ich nie spełniała. Bowiem grecka gospodarka od dawna borykała się z wysokim zadłużeniem, deficytem budżetowym, a także szalejącą inflacją. Jeszcze w drugiej połowie lat 90’, czyli na krótko przed przystąpieniem Grecji do strefy euro jej sytuacja wyglądała beznadziejnie.

Mimo to w 2000 roku Grecy wykazali, że ich kraj spełnia wszystkie warunki traktatu. Jak się później okazało spełniał je jedynie na papierze. Przy pomocy największych zachodnich banków oraz dzięki kreatywnej księgowości Grecja ukryła prawdziwy poziom deficytu oraz zadłużenia, a większość wskaźników w tym inflacja uległa znacznej poprawie. Było to skrzętnie uknute oszustwo, na które dała się nabrać Komisja Europejska. W 2001 roku Grecja przyjęła euro, a to pomogło zadłużać się tamtejszemu rządowi jeszcze bardziej niż dotychczas. Wynika to z faktu, iż po przystąpieniu do strefy euro Grecja mogła zapożyczać się za granicą po stopach procentowych minimalnie wyższych niż bardziej wiarygodny kraj ze stabilniejsza gospodarką, czyli Niemcy. Dzięki tanim pieniądzom rząd był w stanie realizować opiekuńczą politykę, a Grecy mogli liczyć na sowite przywileje socjalne. Społeczeństwo było rozpieszczane m.in. emeryturami dla 50-latków, 13. a nawet 14. wypłatami, czy też przeróżnymi, nierzadko bezsensownymi dodatkami do pensji. Biorąc pod uwagę owe przywileje, na jakie Grecy mogli liczyć jeszcze kilka lat temu nie ma co się dziwić, że z trudem przychodzi im dzisiaj zaciskanie pasa, a kolejne cięcia i oszczędności są przez nich, krótko mówiąc, niemile widziane.

Reklama

Problemom finansowym Grecji winne są kolejne rządy i ich nieumiejętne podeście do polityki połączone z państwem socjalnym. Jednak życie ponad stan to nie wszystko, ponieważ samo społeczeństwo również nie jest bez winy, bowiem w Helladzie (nawet teraz) mamy do czynienia z powszechnym unikaniem płacenia podatków oraz wysoką korupcją. To również utrudnia uzdrawianie krajowej gospodarki.

W związku z powyższymi faktami, czy aby na pewno Trojce powinno bardziej zależeć na zatrzymaniu Grecji w strefie euro niż samej Helladzie? Czy biorąc pod uwagę fakt, że Grecja już raz okłamała Europę można jej ponownie zaufać? Grexit, czy to kontrolowany i stopniowy, czy „z dnia na dzień” skutkowałby niemałymi zawirowaniami na rynkach finansowych i niepewnością związaną z przyszłością strefy euro. Jednak spójrzmy na to z innej strony. Za każdym razem, gdy Hellada nie może dojść do porozumienia ze swoimi wierzycielami i powraca temat Grexitu to właśnie rynki finansowe cierpią na tym najbardziej.

Sytuacja przestaje być stabilna, kapitał szuka schronienia w bezpiecznych aktywach, a giełdy spadają. Wyjście Grecji ze strefy euro wywołałoby turbulencje na rynkach, ale po pewnym czasie mogłyby one swobodnie funkcjonować bez obaw o to, czy Hellada zbankrutuje czy też nie. Powracający co jakiś czas problem destabilizujący rynki finansowe zostałby zażegnany. Inną kwestią jest, iż europejskie instytucje obawiają się, że Grecja wychodząc ze strefy euro może pociągnąć za sobą inne kraje. Jednak taki scenariusz jest dziś mało prawdopodobny ze względu na lepszą sytuację państw basenu Morza Śródziemnego niż jeszcze kilka lat temu, bo to właśnie tych państw dotyczą obawy Trojki. Europa jest dziś o wiele lepiej przygotowana na ewentualny Grexit.

Jak wspominałem w jednym z wcześniejszych komentarzy wyjście Grecji ze strefy euro mogłoby być lepszym rozwiązaniem zarówno dla Unii Europejskiej jak i dla Hellady. „Uwolnienie się” Eurogrupy od mało znaczącej, ale bardzo problematycznej gospodarki z czasem przyczyniłoby się do szybszego rozwoju gospodarczego i zażegnania wciąż powracających problemów. Uwolniłoby to również rynki finansowe od systematycznych destabilizacji wywoływanych przez niepewną przyszłość europejskiej wspólnoty i gospodarki. Natomiast grecka ekonomia zaliczyłaby swoisty reset i zaczęłaby wszystko od nowa, a z czasem również powinna wyjść na tym lepiej niż dzięki obecnej zewnętrznej pomocy finansowej i kolejnym reformom, które jak widać nie rozwiązują, a jedynie odraczają wciąż istniejący problem.