Resort opublikował właśnie projekt nowelizacji ustawy o ochronie zdrowia przed następstwami używania tytoniu i wyrobów tytoniowych. Zrobił to zresztą zdaniem biznesu bardzo późno, gdyż większość przepisów musi zacząć obowiązywać 20 maja 2016 r. A to dlatego, że wiele nowych regulacji ma stanowić implementację dyrektywy 2014/40/UE mającej na celu zbliżenie przepisów państw członkowskich w zakresie produkcji, prezentowania i sprzedaży wyrobów tytoniowych.

- Na tym przykładzie widać, że ludzie w ministerstwach nie mają szacunku do przedsiębiorców – nie ukrywa rozczarowania dr Dobrawa Biadun, ekspertka Konfederacji Lewiatan.
Jak wskazuje, paradoksalnie przedsiębiorcy od wielu miesięcy domagali się od urzędników, aby jak najszybciej uchwalono nowe przepisy. Wiele firm z branży będzie bowiem musiało zmienić model biznesowy, a część zadbać też o nowe linie produkcyjne.

- Tego się nie da zrobić z tygodnia na tydzień – przekonuje dr Biadun.

W Ministerstwie Zdrowia nie ukrywają zaś, że nie ma większych szans na to, aby nowe przepisy uchwalili posłowie jeszcze tej kadencji.

Reklama

- Resort tłumaczy, że zdąży w terminie, czyli do 20 maja 2016 r. Ale nie patrzy na to, że firmy nie dostaną w ogóle czasu na przystosowanie się do nowych warunków wykonywania działalności gospodarczej. To nie w porządku – twierdzi ekspertka Konfederacji Lewiatan.

Nadmierne restrykcje

Przepisy dyrektywy tytoniowej wprowadzają m.in. zakaz stosowania w wyrobach tytoniowych charakterystycznych polepszających smak aromatów. To zaś dla wielu producentów może być problem, gdyż znaczącą część ich oferty stanowią właśnie papierosy wzbogacane. Przedsiębiorcy będą też lepiej kontrolowani. Ale lepiej w tym przypadku oznacza także drożej – resort zdrowia nie ukrywa, że potrzebne będą nowe urzędnicze etaty. Ale przekonuje też, że na kontrolach i dopuszczaniu produktów do użytku budżet państwa zyska.

Zyskać też mają przeciętni użytkownicy tytoniu. Urzędnicy bowiem liczą na to, że część osób, gdy papierosy staną się droższe, po prostu przestanie palić.

- To błędne założenie. Bogatsi będą po prostu więcej wydawali na tytoń, a biedniejsi zaczną go nabywać z podejrzanych źródeł – twierdzi dr Dobrawa Biadun.

Podobnie uważa radca prawny Tomasz Madejczyk. Wskazuje, że co prawda zdrowie publiczne jest bardzo ważną wartością, jednakże pod uwagę należy wziąć również interesy ekonomiczne krajowego rynku wyrobów tytoniowych.

- Prawidłowym instrumentarium, które należałoby zastosować w zakresie dopuszczalnym dyrektywą, są obowiązki informacyjne i edukacyjne, a nie zakaz legalnego obrotu poszczególnymi produktami tytoniowymi – mówi mec. Madejczyk.

- Zaostrzenie prawa wcale nie doprowadzi do zmniejszenia konsumpcji tytoniu w krótkim czasie. Doprowadzi jedynie do zwiększenia konsumpcji nielegalnych wyrobów tytoniowych, co przełoży się na straty dla gospodarki, a co za tym idzie dla budżetu państwa – uważa prawnik.

E-problem

Największe zmiany czekają jednak tych, którzy handlują e-papierosami. Obecnie to rynek w zasadzie bez regulacji. Po wejściu w życie nowelizacji określone zostanie określone:

- jakie zabezpieczenia przed używaniem przez dzieci będą miały elektroniczne papierosy,

- w jaki sposób funkcjonować będą pojemniki z nikotyną oraz jaką będą miały objętość,

- jakie będą - obostrzone - warunki reklamowania tych wyrobów,

- zakaz sprzedaży tego typu produktów nieletnim.

Katalog nowych obowiązków i ograniczeń dla przedsiębiorców jest bardzo szeroki. Najwięcej wątpliwości jednak mogą budzić przepisy zobowiązujące importerów i producentów papierosów elektronicznych, aby o zamiarze wprowadzenia nowego produktu na rynek informowali właściwe służby na co najmniej 6 miesięcy wcześniej (m.in. projektowany art. 11b ustawy). To zdaniem niektórych ekspertów w praktyce może zupełnie ograniczyć sens oferowania nowych produktów, gdyż takich ruchów na ogół nie planuje się z półrocznym wyprzedzeniem.

- Nie wypowiadamy się na temat, czy e-papierosy bardziej szkodzą palaczom, niż tradycyjne. Ale bez wątpienia kontrola nad tym rynkiem była daleko niedoskonała. Chcemy to zmienić, a przede wszystkim zadbać o to, aby do tytoniu dostępu nie miały dzieci i młodzież – tłumaczy Beata Małecka-Libera, wiceminister zdrowia.

Jej zdaniem nie ma powodu, aby papierosy elektroniczne traktować inaczej niż tradycyjne. Zarazem minister Małecka-Libera przyznaje, że intencją przyświecającą resortowi były przede wszystkim kwestie zdrowotne, a nie te z zakresu swobody działalności gospodarczej. Ale jak dodaje, od tego jest czas przewidziany na konsultacje, aby inne podmioty zgłosiły swoje uwagi.

- My jako ministerstwo coś zaproponowaliśmy, co nie oznacza, że ostatecznie w tej formie ustawa zostanie przyjęta – przypomina Małecka-Libera.

Projekt ustawy został przekazany do konsultacji