W Saint-Nazaire zacumowane są dwa okręty desantowe klasy mistral, których sprzedaż do Rosji została wstrzymana. Co z nimi zrobicie?

Rosjanie już zapłacili za te okręty, jednak w świetle wydarzeń na Ukrainie francuski rząd zdecydował o zerwaniu kontraktu. Okręty pozostaną więc we Francji, a my będziemy musieli znaleźć na nie kupca, a to nie jest proste.

To nie jest proste, bo zapotrzebowanie na takie jednostki jest niewielkie czy nie nadają się one do sprzedaży przez wzgląd na zainstalowane tam rosyjskie systemy, które najpierw trzeba usunąć?

Niewiele jest krajów na świecie, które potrzebują okrętów tego typu. Potencjalnymi klientami są tylko duże państwa.

Reklama

>>> Czytaj też: Tajemniczy kontrakt na Mistrale. Rosja ma francuskie technologie wojskowe?

Pojawiły się pogłoski, że potencjalny nabywca mógłby się znaleźć w Chinach.

W tej kwestii mogę powiedzieć tylko tyle, że żaden zachodni kraj nie sprzedaje broni do Chin.

Rosjanie zapowiedzieli, że będą domagać się zwrotu pieniędzy. Kosztami zostanie obciążony DCNS czy francuski rząd?

Rosjanie oczywiście otrzymają zwrot poniesionych kosztów, ale jego wysokość nie zależy od DCNS, tylko od francuskiego rządu. Ostatecznie pieniądze zostaną wypłacone ze środków COFACE (firma ubezpieczająca wszystkie transakcje handlowe z udziałem Francji, obecna również w Polsce – przyp. red.).

Ubezpieczenie w przypadku takich kontraktów to rutynowa procedura?

Każdy kontrakt jest ubezpieczony na wypadek zadziałania siły wyższej, na przykład rewolucji, a także niewypłacalności klienta. W tym przypadku decyzja o zerwaniu kontraktu była poza naszym wpływem, możemy więc mówić o działaniu siły wyższej.

Paryż zwróci Moskwie to, co już zapłaciła, czy w grę wchodzi również jakaś kara?

To zależy od wyniku negocjacji z Rosjanami, w których nie biorę udziału.

Jak obecnie wygląda rynek okrętów wojennych?

W przypadku okrętów podwodnych perspektywiczny jest Stary Kontynent. Kilka europejskich krajów zamierza kupić takie jednostki. W tym gronie znajduje się oczywiście Polska, ale też Holandia lub Norwegia, gdzie w 2014 r. zapadła decyzja o kupnie nowych okrętów zamiast remontowania starych. Kilka azjatyckich krajów także ogłosiło zamiar kupna okrętów podwodnych.

>>> Czytaj też: Co dalej z Mistralami? Jest rozwiązanie: okręty może kupić UE

To mało powiedziane. Tam okręty kupują wszyscy – Indonezja, Malezja, Singapur, Wietnam, Tajlandia, Filipiny.

Okręty podwodne mają bardzo duży potencjał odstraszania. Dlatego gdy w nowe jednostki inwestują Chiny, podobnie robią inni, w tym regionalne potęgi, jak Japonia, Indie czy Australia. Ogólnie jednak trend wygląda tak: kiedy kraj zaczyna się rozwijać, większość produkcji wysyła za granicę statkami, a dodatkowo chce odgrywać większą rolę w regionie. Stąd inwestycja w okręty podwodne. Dla przykładu: Singapur 20 lat temu miał tylko łodzie patrolowe, a teraz ma korwety, fregaty – zresztą naszej produkcji – i okręty podwodne. Z tych samych względów perspektywy rynkowe istnieją również w Ameryce Łacińskiej.

Jak wyglądamy na tle tego krajobrazu?

Zapotrzebowanie na całym świecie to szansa również dla Polski. Jeśli wasz program niedługo wystartuje, na przykład na przełomie bieżącego i przyszłego roku, Polska mogłaby uczestniczyć w realizacji zamówień dla innych, europejskich klientów. Tylko że tamtejsze programy mają już wyznaczone terminy realizacji. Norwegowie na przykład chcą, żeby jednostki dla ich marynarki zaczęły powstawać w 2017 r. Jeśli będziecie czekać, stracicie tą okazję.

Dlaczego mielibyśmy wybrać francuskie okręty zamiast szwedzkich czy niemieckich?

Z dwóch powodów. Przede wszystkim dlatego, że tutaj chcemy ulokować ich produkcję. To w ciągu dziewięciu lat zapewni pracę dla ok. 1000 osób. Biorąc pod uwagę, że czas użytkowania takiego okrętu to 30–40 lat, przez taki czas zatrudnienie znajdzie też 300 osób zajmujących się ich bieżącym utrzymaniem. Zresztą nie będzie to pierwszy przykład naszej współpracy, bo kooperowaliśmy już przy mistralach, a kooperujemy przy korwetach dla egipskiej marynarki. Planujemy zbudować okręty w gdyńskiej stoczni Nauta. Pierwsza jednostka miałaby powstać w większości we Francji, jednak z dużym udziałem polskich pracowników, a kolejne dwa okręty – w większości w stoczni w Gdyni. Obecnie prowadzone są rozmowy dotyczące szczegółów współpracy, a więc podziału prac i niezbędnych inwestycji, a także wyposażenia, które mogłoby być zakupione w Polsce.

To jeden powód. A drugi?

Nie dostarczamy samych okrętów podwodnych, ale system odstraszania, który składa się z okrętów podwodnych i zintegrowanych z nimi rakiet manewrujących. Do tego dochodzi jeszcze system dowodzenia, który pozwala skutecznie wykorzystać tą broń. Ten jednak nie będzie pochodził od DCNS, ale od francuskiej marynarki i ministerstwa obrony. Jeszcze nigdy żaden kraj nie otrzymał takiej oferty. Konkurencja niechętnie patrzy na transfer technologii, okręty chcą budować u siebie, nie mają też własnych systemów rakietowych. Jeśli kupicie okręty u jednego dostawcy, a rakiety u drugiego, to kto weźmie na siebie odpowiedzialność za integrację? My zapewniamy cały pakiet i dajemy gwarancję, że będzie działał, bo jest montowany również na francuskich okrętach.

A co z kosztem takiej zintegrowanej oferty? Będzie zapewne wyższy od samych okrętów podwodnych?

Jeśli chodzi o ceny okrętów, to oferty wszystkich producentów są bardzo zbliżone. Konkurujemy na całym świecie, znamy więc swoje oferty. Polska chce zakupić okręty z rakietami manewrującymi, co podniesie koszt o kilka procent. Cena takiej rakiety jest podobna do ceny torpedy.

Rakiety może nie są drogie, ale już montaż wyrzutni na okrętach tak.

Nie aż tak. Inna sprawa to systemy kontroli i dowodzenia, które pozwalają efektywnie wykorzystać te rakiety. Ale ta część leży już poza gestią DCNS; tutaj muszą się porozumieć nasze rządy.

W ramach kontraktów z Indiami i Brazylią zainwestowaliście w budowę okrętów podwodnych w tych krajach, a przecież DCNS ma jeszcze cztery stocznie we Francji. Po co firmie dodatkowy oddział w Polsce?

Zależy nam na rozbudowie międzynarodowej współpracy, bo w przyszłości nie chcemy robić wszystkiego we Francji. Chcemy się stać firmą globalną.

A jak wygląda przyszłość potyczek na morzu? DCNS musi się nad tym zastanawiać, bo przecież musicie wiedzieć, jakiej oferty będą wymagali wasi klienci za 20–30 lat?

Nie jestem co prawda analitykiem walki morskiej, ale wiem, że francuska marynarka sprawdza się w różnych typach misji, a DCNS projektuje statki właśnie dla tej formacji. W związku z tym nasze produkty pokrywają pełne spektrum zadań możliwych do wykonania na morzu. Produkujemy korwety wyśmienite w walce na wodach przybrzeżnych, ale też okręty nadające się do starć na pełnym morzu.

Czy DCNS pracuje obecnie nad technologiami, które znajdą zastosowanie na polu walki dopiero za kilkanaście lat? Jakiś ultracichy napęd? Nowa broń?

Mamy osobny dział, który zajmuje się rozwojem takich technologii. Bycie pierwszym na rynku z jakąś technologią bywa jednak problematyczne. DCNS przeznacza na badania i rozwój ok. 100 mln euro rocznie własnych środków, a do tego dochodzą jeszcze rządowe granty i współpraca z innymi instytucjami.

Zapytamy wprost: pracujecie nad bronią laserową?

Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć (śmiech).

>>> Polecamy: Żniwa zachodnich koncernów w Polsce dopiero się zaczynają. Kto zarobi na naszej armii?