Teraz, gdy włoski minister finansów Pier Carlo Padoan dołączył do głosów domagających się stworzenia politycznej unii, parlamentu i budżetu dla strefy euro, jasnym stało się, że ściślejsza integracja eurolandu staje się jednym z najistotniejszych elementów europejskiej układanki – pisze w swoim felietonie Leonid Bershidsky.

Grecki kryzys wprowadził zagadnienie pogłębiania integracji strefy euro na polityczną agendę. Status Aten, jako „kolonii” pod zewnętrzną kontrolą – tak bardzo krytykowany przez przeciwników trzeciego pakietu ratunkowego – zdaje się być wstępem do tego, co wkrótce czeka wszystkie kraje eurolandu.

Złożona przez włoskiego ministra finansów Pier Carlo Padoana propozycja, dotycząca stworzenia wspólnego budżetu, wspólnego systemu walki z bezrobociem, a nawet powołania wspólnego parlamentu strefy euro, który współistniałby z Parlamentem Europejskim, nie jest niczym niespodziewanym.

„Kiedy dochodzi do przekształcenia kilku odrębnych krajowych polityk pieniężnych w jedną ponadnarodową instytucję, pozostałe obszary i instytucje znajdują się pod presją, aby dostosować się do nowej sytuacji” – pisał Padoan w 2002 roku. „Polityka konwergencji w ramach UGW jest tak naprawdę inną nazwą dla bardziej złożonego i ambitnego celu: nowego modelu zarządzania gospodarczego w ramach Unii Europejskiej”.

Reklama

W niedawnym wywiadzie dla „Financial Times” Padoan nie powtórzył jednak jedynie tez, które przez lata głosił jako pracownik naukowy. Stwierdził on wprost, że w czasie niedawnych spotkań w sprawie greckiego problemu, ministrowie finansów strefy euro rozpoczęli poważną dyskusję nad ściślejszą integracją w ramach eurolandu. Padoan zapowiedział również, że rozmowy w tej sprawie będą kontynuowane we wrześniu.

Włoski minister finansów zdaje się być po tej samej stronie, co prezydent Francji Francois Hollande, który w ubiegłym tygodniu powtórzył swoje wezwanie do powołania rządu strefy euro. Podkreślając, że „to nie nadmiar Europy, ale jej niedobór nam szkodzi”, Hollande zasugerował stworzenie wspólnego gabinetu oraz budżetu, które miałyby sprawować zarząd nad fiskalną polityką krajów członkowskich euro.

Niemieckie podejście do kwestii politycznej i fiskalnej unii jest nieco bardziej ostrożne. W ubiegłym roku minister finansów Wolfgang Schaeuble oraz inny wysoki rangą członek partii CDU Karl Lamers, wezwali do powołania parlamentu strefy euro (to polityczne ciało miałoby powstać w wyniku kompromisu, a nie powszechnych wyborów), jak również komisarza budżetu, który miałby m.in. prawo do odrzucania krajowych budżetów jeśli stałyby one w sprzeczności z kryteriami ustalonymi przez członków strefy euro. Zdaniem niemieckich polityków działania te wzmocniłyby „rdzeń Europy”, co z kolei przełożyłoby się na większą jedność w samej UE.

Niemiecka propozycja nie brzmi dokładnie tak samo, jak pomysły wysuwane przez polityków z Włoch i Francji. Były grecki minister finansów Yanis Varoufakis, jeden z najbardziej zaciekłych wrogów Schaeuble, w niedawnym artykule opublikowanym na łamach dziennika „Die Zeit” podkreślił, że w planie Schaeuble-Lamers, komisarz budżetu zostały wyposażony jedynie w „negatywne” prerogatywy, podczas gdy prawdziwa federacja – taka jak choćby Niemcy – powołuje swój parlament i rząd w celu formułowania „pozytywnych” polityk. Varoufakis dodał, że słyszał „echa” tego planu na spotkaniach eurogrupy, na których dyskutowano nad greckim bailoutem. W tym miejscu odniósł się prawdopodobnie do tych samych rozmów, o których wspomniał Padoan.

>>> Czytaj też: Co by się stało, gdyby Grecja po prostu zniknęła? Nic

Jednocześnie Varoufakis oskarżył Schaeuble o wykorzystanie perspektywy wyjścia Grecji ze strefy euro jako „kija”, który miałby skłonić pozostałych członków eurolandu do przyjęcia jego koncepcji dalszej integracji:

„Z jednej strony, los marnotrawnych Greków miałby posłużyć jako moralitet dla rządów kwestionujących obecne zasady (np. Włoch) lub tych, które sprzeciwiają się przeniesieniu suwerenności nad narodowymi budżetami w ręce eurogrupy (np. Francji). Z drugiej strony idea (ograniczonych) fiskalnych transferów (np. pogłębiona unia bankowa i wspólne narzędzia do walki z bezrobociem) posłużyłyby jako „marchewka” (dla mniejszych krajów).

Francja i Włochy nie potrzebują dziś jednak dodatkowej zachęty, aby przystać na pogłębioną integrację w ramach strefy euro (choć z pewnością nie pogardzą „marchewką”). Rządom największych członków eurogrupy pozostaje jedynie przekonać swoich obywateli, jak również mniejsze krajów, które mogą się obawiać, że ich głos we wspólnej unii politycznej i fiskalnej będzie zbyt słaby – że nie ma innego sposobu, aby poradzić sobie z „trylematem” euro, o którym pisał Maurice Obstfeld, główny ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego: Nie można mieć transgranicznej integracji gospodarczej i stabilności finansowej, nie rezygnując wcześniej z narodowej niezależności fiskalnej.

Biorąc pod uwagę coraz silniejszą pozycję partii antyeuropejskich w wielu krajach strefy euro, mogłoby się wydawać, że jest to zadanie żmudne i mozolne. Nic bardziej mylnego. Poparcie dla Unii Europejskiej w ostatnim czasie rośnie. Z danych Pew Research z czerwca 2015 roku wynika, że w przypadku Włoch poparcie to w zrosło w ostatnim roku o 18 procent (do 64 proc.). W przypadku Hiszpanii był to wzrost o 13 procent (do 63 proc.), a we Francji o 1 procent (do 55 proc.) Poparcie dla europejskiego projektu spadło natomiast w Niemczech (o 8 proc.), ale wciąż znajduje się na poziomie 58 procent.

Choć z danych Eurobarometru wynika, że większość Europejczyków wciąż nie ufa kluczowym instytucjom UE – Parlamentowi Europejskiemu, Komisji Europejskiej i Bankowi Centralnemu, to jednak i w tym wypadku poparcie dla unijnych organów znajduje się na fali wznoszącej.

Większość europejskich wyborców nie czyta anglojęzycznej prasy, która krytykuje Unię Europejską za nieporadność w walce z greckim kryzysem. Większość z nich nie głosuje również na partie eurosceptyczne. Zwrot w kierunku dalszej federalizacji nie jest więc politycznie wykluczony. Dlatego też tacy politycy jak Hollande i Padoan coraz bardziej się ku niemu skłaniają.