Tureckie zainteresowanie północną Syrią i Irakiem nie jest czymś abstrakcyjnym, związanym z działalnością religijnych fanatyków z Państwa Islamskiego. Południowe i wschodnie dążenia Ankary wynikają z jej geopolitycznych uwarunkowań - uważają analitycy ośrodka Stratfor.

Próba przewidywania tego, jak będzie wyglądał świat za kilka lat lub kilka dekad, to ryzykowne przedsięwzięcie. Nie ma w tym przypadku żadnych obrazów, które można obserwować, żadnych danych, w których można się zakotwiczyć. Możemy jedynie stworzyć pewien obraz i to w najlepszym razie rozmyty obraz. Tak wygląda nasz podstawowy, ludzki instynkt empiryczny: potrafimy z łatwością rysować na podstawie żywych obrazów teraźniejszości i doświadczeń z przeszłości, a zaczynamy mieć poważne problemy podczas kształtowania ledwie bladych, niewyraźnych wizji przyszłości.

W świecie wywiadu i planowania wojskowego znacznie łatwiej jest opierać swoje spekulacje na tym, co znajome i bliskie – np. zbudować symulację gry wojennej w oparciu o irańskie zagrożenie nuklearne, pozornie niepowstrzymany napór dżihadystów w formie Państwa Islamskiego czy wojskowe poczynania Rosji w Europie Wschodniej. Za to już znacznie trudniej jest wyobrazić sobie świat, w którym Rosja jest słaba i wewnętrznie podzielona, największym zagrożeniem dla dżihadystów są wewnętrzne podziały w ich własnym łonie, a USA wchodzą w sojusz w Iranem, skierowany przeciw rosnącemu zagrożeniu ze strony sunnitów. Z kolei w świecie biznesu znacznie łatwiej budować swoje strategie na znanym środowisku niskich cen ropy naftowej czy aktualnego poziomu stóp procentowych.

Niestety stratedzy z wielu dziedzin popełniają błąd rozciągania aktualnych założeń, aby za ich pomocą opisać przyszłość. Później, gdy pewnego dnia nadchodzi kolejny kryzys, okazuje się, że ci sami analitycy są bezradni. Pewien wysoki rangą amerykański generał powiedział mi kiedyś, że „zawsze gdy idziemy na wojnę, mamy złe mapy i posługujemy się niewłaściwym językiem”.

Jak zatem pokonać tę mentalną pułapkę i tworzyć bardziej wiarygodne scenariusze przyszłych wydarzeń? Czterowymiarowy świat mechaniki kwantowej może nam zaoferować pod tym względem pewną pomoc, lub co najmniej, odpowiednie podejście filozoficzne do prognozowania strategicznego.

Reklama

Genialni fizycy, tacy jak Albert Einstein, Louis de Broglie czy Erwin Schrodinger, mieli obsesję na punkcje złożonej relacji pomiędzy czasem i przestrzenią. Kwestia ta przetrwała wśród naukowców w formie dyskusji nad tym, jak zachowują się cząstki atomowe i elementarne w różnych wymiarach. Istnieją jednak pewne podstawowe zasady w teorii kwantowej, które powinny znaleźć odzwierciedlenie każdej próbie przewidywania przyszłych wydarzeń.

>>> Zobacz także: Europę czeka kolejna zmiana granic? Stary Kontynent nie ucieknie od państwa narodowego

Zasady kwantowe a polityczna rzeczywistość

Albert Einstein opisał czasoprzestrzeń jako gładką tkaninę, która jest zniekształcona przez obiekty we wszechświecie. Dla niego rozróżnienie pomiędzy przeszłością, teraźniejszością a przyszłością to „uparcie trwająca iluzja”.

W oparciu o idee Einsteina, słynny amerykański fizyk i laureat nagrody Nobla Richard Feynman, którego najlepsze pomysły rodziły się z bazgrołów na serwetkach z barów i klubów ze striptizem, zadaje pytanie o to, w jaki sposób cząstki elementarne przy pomocy fal poruszają się w przestrzeni z punktu A do punktu B, mając do dyspozycji określone ścieżki, gdzie każda z nich opatrzona jest określoną amplitudą prawdopodobieństwa. Innymi słowy, cząstka nie porusza się w przestrzeni w sposób linearny, ale porusza się w górę, w dół, obraca się, przecinając ścieżki innych cząstek i wchodząc z nimi w kolizje, co czasami powoduje ich wzmocnienie lub też zupełne osłabienie. Według teorii Feynmana, suma wszystkich amplitud prawdopodobieństwa różnych ścieżek dałaby sumę całkowitą, czyli określiła ścieżkę, po której ostatecznie będzie się poruszać dana cząstka.

Zachowania wspólnot, tworów quasipaństwowych i państw narodowych na naszej planecie prawdopodobnie będą podążać podobną ścieżką. W toku dziejów mogliśmy obserwować wzrost i upadek państw i państewek oraz imperiów, w formie fal z różną częstotliwością. Szczyt jednej fali mógł nakładać się na inną falę, powodując jej upadek. Ruch jednej cząstki może wzmocnić inną, tworząc np. wielkie imperia handlowe. Ameryka Łacińska, w której zmiany geopolityczne rozwijają się w tempie żółwia, zdaje się emitować długie fale radiowe, w przeciwieństwie do krótkich intensywnych fal gamma, z którymi mamy dziś do czynienia na niestabilnym Bliskim Wschodzie.

>>> Czytaj też: Koniec europejskich złudzeń? To Niemcy kontrolują Unię, a potęga Berlina jest coraz większa

Zastosowanie teorii kwantowych: przypadek Turcji

Jeśli uznamy, że państwo narodowe jest regułą organizacyjną nowoczesnej ery (uznając istnienie sztucznych granic oraz narodów bez państw jak i państw bez narodów), możliwości różnych ścieżek dla państwa wydają się być nieskończone. Mimo to istnieje prawdopodobieństwo naszkicowania ścieżki przyszłości dla danego państwa.

Pierwszym krokiem powinno być określenie pewnych stałych zasad, które kształtowały zachowanie danego kraju w ciągu historii, niezależnie od osobowości przywódców i ideologii (imperatyw, aby uzyskać dostęp do morza; górskie położenie, które wymaga dużych nakładów finansowych, pozwalających transportować dobra z punktu A do punktu B; żyzne ziemie, które prowokują konkurencję). Historia danego kraju służy tu jako swoiste laboratorium tego, w jaki sposób dany kraj realizował te imperatywy i w jakie okoliczności towarzyszyły mu na jego historycznej ścieżce. Jakie warunki zaistniały, gdy państwo upadało, a jakie, gdy prosperowało, gdy unikało angażowania się w konflikty z większymi państwami, gdy udawało mu się istnieć w pokoju? Bierzemy znane i rozpoznane fakty z przeszłości, wzbogacamy je anegdotami z literatury, poezji i muzyki, a następnie rysujemy kolorowy obraz teraźniejszości z rysami przeszłości. Następnie przychodzi najtrudniejsza część, czyli odważna próba spojrzenia w przyszłość, z odpowiednią dyscypliną, aby dostrzec ograniczenia, oraz z odpowiednią wyobraźnią, aby widzieć możliwości. W tym momencie jakakolwiek ekstrapolacja może być zabójcza, a niezdrowa obsesja na temat obecnych warunków może być oślepiająca.

Przyjrzyjmy się dla przykładu Turcji. Przez wiele lat od elit w USA, Europie Wschodniej i na Bliskim Wschodzie słyszeliśmy, że Turcja ma obsesję na punkcie islamizmu i albo nie chce, albo nie jest zdolna do działania wobec regionalnych konkurentów, jakich jak Iran czy Rosja. Pod wieloma względami Turcja była pomijana jako regionalny gracz, który był tyle zbyt bardzo zaabsorbowany swoimi wewnętrznymi problemami, ile zbyt bardzo ideologicznie bliski grupom islamistycznym, aby można było brać pod uwagę ten kraj jako przydatny dla Zachodu. Ale odrodzenie Turcji nie będzie podążało linearną ścieżką. W toku historii istniały pewne problemy i wypaczenia w postrzeganiu Turcji. Regionalna rola tego kraju była, koniec końców, w głęboki sposób kształtowała przez jego pozycję jako lądowego pomostu łączącego Azję i Europę oraz jako strażnika przejścia pomiędzy Morzem Czarnym a Morzem Śródziemnym.

Jak zatem wyjaśnić wydarzenia z ostatniego tygodnia, w których Turcja dokonała bombardowań na pozycje Państwa Islamskiego i kurdyjskich rebeliantów, rozszerzając strefę buforową na północną Syrię? Działania te stoją w sprzeczności z dotychczasowym wizerunkiem łagodnej, nieśmiałej wobec islamu Turcji.

Musimy w tej sytuacji powrócić do dalekiej przeszłości, kiedy to Aleksander Wielki przeszedł przez Przełęcz Cylicyjską, aby założyć naturalny port na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego (dawniej Aleksandretta, dziś Iskenderum) oraz starożytne miasto Antiochię (dziś Antakya), która stanowiła bramę do żyznej doliny rzeki Orontes i dalej do Mezopotamii.

Musimy także powrócić do XI wieku, gdy Turcy Seldżuccy zdobyli Aleppo i utrzymali je aż do końca I wojny światowej. Wówczas to młoda Republika Turecka wykorzystała wszystkie możliwe środki dyplomatyczne, aby utrzymać strategiczne terytoria Antiochii i Aleksandretty, które dziś składają się na graniczącą z Syrią turecką prowincję Hatay.

Musimy jednocześnie obserwować teraźniejszość. Współczesna mapa turecko-syryjskiego pogranicza wygląda dość dziwnie i przypadkowo. Prowincja Hatay jest zaczepiona w Zatoce Iskenderum, ale wygląda, jakby miała się rozciągać dalej na wschód w kierunku Aleppo, stanowiącego historyczne centrum handlowe północnego Lewantu, na drodze do terenów Kurdyjskich i północnego Iraku z bogatymi złożami ropy naftowej w Kiruk, będącymi kiedyś częścią otomańskiej prowincji Mosul.

Następnie musimy spojrzeć w przyszłość. Tureckie zainteresowanie północną Syrią i północnym Irakiem nie jest czymś abstrakcyjnym, związanym z działalnością religijnych fanatyków z Państwa Islamskiego. To przecięcie się i wzmocnienie wielu geopolitycznych fal, które tworzą niewidzialną siłę, skłaniającą Ankarę do rozszerzenia swoich formalnych i nieformalnych granic poza Anatolię. Aby zobaczyć, jak dalece Turcja może się rozszerzyć i w którym punkcie w nieunikniony sposób się skurczy, musimy przyjrzeć się innym przecinającym ją falom, które płyną z Bagdadu, Damaszku, Moskwy, Waszyngtonu, Irbil (stolica irackiego Kurdystanu – przyp. tłum.) i Rijadu. Tak długo, jak Syria jest uwikłana w wojnę domową, jej fale nie będą stawiać oporu tureckim ambicjom wobec północnej Syrii. Ale już odradzający się Iran może interferować poprzez Kurdystan i blokować Turcję w jej wschodnich dążeniach.

USA, chcąc zmniejszyć swoje obciążenie Bliskim Wschodem i zbudować równowagę wobec Rosji, będą wzmacniały tureckie fale do czasu, aż inni sunnicy gracze w regionie, tacy jak Arabia Saudyjska, nie sprzeciwią się temu w Mezopotamii i Lewancie.

Gdy Rosja wciąż ma zdolność do wysyłania sił militarnych na zewnątrz, działania Turcji w Europie i na Kaukazie będą ograniczone – przez jakiś czas. Gdy jednak dynamika ta ulegnie zmianie, a Rosja pogrąży się w swoich wewnętrznych problemach, Turcja będzie miała więcej przestrzeni, aby działać w obszarze Morza Czarnego.

>>> Czytaj też: Stratfor: Trwa wojna cywilizacji. Europa znów zetrze się z islamem

Wyjść poza ograniczenia

Ten szkic dotyczący Turcji w żadnym razie nie jest deterministyczny. Jest to raczej efekt przefiltrowania trajektorii państwa przez odpowiednią perspektywę. Postawione założenia muszą być testowane każdego dnia na podstawie napływających informacji, a my musimy być gotowi do zmiany tych założeń. „Kwantowa” interpretacja świata nie jest deterministyczna – nie możemy bowiem wiedzieć na pewno, jakie będą ostateczne efekty, dysponując jedynie ograniczonymi informacjami. Możemy jedynie określać stopień prawdopodobieństwa, który zmienia się w czasie. Tak jak powiedział kiedyś Stephen Hawking: „Wygląda na to, że Einstein się mylił, mówiąc, że Bóg nie gra w kości. Nie tylko dlatego, że Bóg gra w kości, ale także dlatego, że czasami potrafi nas zmylić i rzucić kości tam, gdzie nie możemy ich dostrzec”.

Wszystko to możemy zastosować wobec sytuacji na Dalekim Wschodzie, z odradzającą się Japonią, która odpowiada na działania potężnych Chin i sztucznie podzieloną Koreą pomiędzy nimi. Czy też wobec gry pomiędzy Francją a Niemcami na Starym Kontynencie jako podstawową siłą Unii Europejskiej.

Zbyt często przyszłość postrzegamy tak jak przeszłość – poprzez zniekształcające soczewki teraźniejszości. Tę ułomność ludzkiego instynktu musimy próbować pokonać. Bez względu na czas, kierunek czy wymiar, w którym się poruszamy, podczas prognozowania wydarzeń geopolitycznych musimy jednocześnie funkcjonować w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, aby przygotować się na świat, który mamy dopiero poznać.

Tekst opublikowano za zgodą ośrodka Stratfor.

"Quantum Geopolitics" is republished with permission of Stratfor.

ikona lupy />
Współczesna mapa Turcji. Google Maps. / Inne