Rosja stanęła w obliczu największej recesji od czasu, gdy Władimir Putin rozpoczął urzędowanie na Kremlu. Do załamania gospodarczego doprowadziły przede wszystkim unijne sankcje gospodarcze oraz gigantyczne spadki cen ropy naftowej.

Jak donosi dziennik „Rzeczpospolita”, w drugim kwartale 2015 r. PKB Rosji spadło o 4,6 procent w stosunku do roku ubiegłego. To dwukrotnie szybszy spadek niż ten zanotowany w poprzednim kwartale. Moskwa cierpi z powodu sankcji gospodarczych nałożonych przez kraje UE i Stany Zjednoczone oraz utrzymujących się niskich cen ropy.

- [Sankcje – red.] doprowadziły do odcięcia rosyjskich firm od zachodnich rynków kapitałowych Spowodowały także, że rodzimy kapitał zaczął uciekać z Rosji, bo inwestorzy poczuli się tu niepewnie – podkreśla Liza Ermolenko z londyńskiego instytutu analitycznego Capital Economics w rozmowie z „Rzeczpospolitą”.

>>> Czytaj też: Putin przegrywa z serem, czyli granice czarowania rzeczywistości

Z kolei unijna gospodarka, która miała zostać dotknięta odwetowymi sankcjami Moskwy, radzi sobie z nimi nadspodziewanie dobrze. Nie spełniły się czarne scenariusze wieszczące gigantyczny spadek dochodów eksportowych w takich krajach jak Węgry, Polska, Niemcy czy też Hiszpania.

Reklama

Dla Władimira Putina to poważny kłopot. Oznacza bowiem, że Unia Europejska jest gotowa, aby kontynuować gospodarczą wojnę z Rosją. Wojnę, która coraz bardziej drenuje rosyjskie rezerwy walutowe. „Rzeczpospolita” zauważa, że w ciągu nieco ponad roku wielkość tych rezerw spadła z 550 do 360 mld dolarów. To efekt kolejnych prób ratowania dramatycznie słabnącego rubla przez rosyjski bank centralny.

Dodatkowym problemem dla Kremla jest utrzymująca się niska cena ropy, która nie pozwala rosyjskiej gospodarce odbić się od dna, a bankowi centralnemu uzupełnić luki w rezerwach walutowych. W ostatnim czasie instytucja ta musiała się wycofać z interwencji na rynku. Jeśli bank centralny kontynuowałby swoje działania, to rezerwy walutowe Kremla wyczerpałyby się w ciągu najbliższych trzech lat.

>>> Czytaj więcej w "Rzeczpospolitej"