Dlaczego wydarzenie to może być tak istotne? To pierwszy przypadek od wybuchu kryzysu finansowego, gdy przedstawiciel sektora finansowego poniósł osobistą odpowiedzialność za manipulacje. A właśnie one były jedną z jego bezpośrednich przyczyn. Istotne jest także tło sprawy. Międzynarodowa współpraca wymiarów sprawiedliwości w ściganiu przestępstw finansowych wygląda fatalnie.

Oczywiście, wcześniej Nick Leeson, Jerome Kerviel także trafili do więzienia. Prawdopodobnie siedzieć nie pójdzie Bruno Iksil, znany jako „Wieloryb z Londynu”, który doprowadził londyński oddział JP Morgana do 6,2 mld dolarów strat w 2012 roku. Mieszka we Francji, a amerykański Departament Sprawiedliwości (DOJ), z którym podjął pełną współpracę, wystawił mu „list żelazny”.

Przypadki Leesona, Kerviela i Iksila były jednak inne. Można je uznać za fatalne w skutkach wypadki przy pracy. Znaleźli się po prostu z nadmiernymi ekspozycjami po złej stronie rynku. Manipulacja stopą LIBOR, podobnie jak wyceną obligacji na kredyty subprime, indeksami rynków towarowych, kursami walut, tworzenie oraz sprzedawanie instrumentów, w których „zaszyta” była trucizna, finansowanie rządów wspierających terroryzm – to jednak co innego niż zwykły, nawet duży fraud. Z tych wszystkich, którzy to robili, na razie siedzi tylko Thomas Alexander William Hayes. Pierwszy? A może pierwszy i ostatni.

>>> Czytaj więcej: 14 lat więzienia za manipulacje LIBOR-em. Brytyjski sąd skazał byłego tradera bankowego

Reklama

Jak manipulowano LIBOR

LIBOR dla euro, dolara, franka czy funta to benchmark stanowiący podstawę wyceny instrumentów finansowych o wartości 350 bilionów dolarów. Są to swapy na stopę procentową, których jest najwięcej, kontrakty FRA, ale również obligacje rządowe, korporacyjne, komunalne czy kredyty, w tym „nasze” kredyty we frankach. Łatwo policzyć, że jeden punkt bazowy zmienia ich wycenę – bagatela – o 3,5 biliona dolarów. Oczywiście nikt nie byłby w stanie zrobić aż takiego przekrętu, ale kilka, a nawet kilkaset milionów zarobić było można.

Co więcej, w wielu instytucjach finansowych procedury wyglądały tak, że ci sami traderzy zawierali umowy o depozytach, czyli wyznaczali benchmark LIBOR, a równocześnie obracali opartymi na nim instrumentami.

„Nawet Matka Teresa manipulowałaby LIBOR, gdyby mogła ją równocześnie ustalać i handlować (instrumentami dla których jest podstawą)” – mówił Tom Hayes w śledztwie przed brytyjskim Serious Fraud Office (biuro ds. poważnych fraudów, SFO), cytowany przez agencje.

Pierwsze podejrzenia, że na benchmarkowych stopach rynkowych dochodzi do manipulacji opublikował „Wall Street Journal” już w 2008 roku. Dopiero dwa lata później banki zabrały się do pierwszych kosmetycznych porządków. Hayes, na przykład, odszedł z Citi już w 2010 roku. Dopiero w 2012 roku Martin Wheatley z brytyjskiego organu nadzoru Financial Services Authority ujawnił rozmiary skandalu, który rozpoczął się siedem lat wcześniej, prawdopodobnie w banku Barclays.

>>> Czytaj też: Ekonomia manipulacji i oszustwa. Wolny rynek może nam szkodzić

Czy Piotr Grek był niewinny

Po raporcie Marina Wheatleya w Wielkiej Brytanii i USA zaczęły się śledztwa, a na banki biorące udział w procederze posypały się kary nadzorców. W sumie za manipulacje stopą LIBOR kilka banków zapłaciło łącznie 9 mld euro kar, w tym sam UBS – 1,5 mld dolarów. Na początku 2014 roku liczbę stawek LIBOR ustalanych codziennie ograniczono do pięciu walut i siedmiu tenorów (okresów kredytowania), poddano je administracji Intercontinental Exchange Benchmark Administration (ICE), a nadzór nad nimi sprawuje brytyjski Financial Conduct Authority (FCA). W ten sposób system został – prawdopodobnie – uszczelniony. Matka Teresa nie byłaby już tak poddana pokusom.

Prokuratorzy z SFO ustalili po dziewięciu tygodniach przesłuchań, że Hayes był „mistrzem ceremonii” (ringmaster) w globalnej sieci 25 traderów z co najmniej dziesięciu firm, która manipulowała LIBOR „na skalę przemysłową”. Przekupywał, nękał, namawiał i nagradzał za pomoc.

Dla UBS w latach 2006-2009 Hayes zarobił 260 mln dolarów – podaje portal efinancialcareers.com na podstawie danych amerykańskiej komisji nadzorującej rynek instrumentów pochodnych CFTC. Ile sam mógł zarabiać? Według headhunterów cytowanych przez portal, w UBS – 8-12 proc. tej kwoty, czyli nawet 10 mln dolarów rocznie. Znawcy rynku pracy twierdzą, że w Citi wyciągał rocznie około 4 mln dolarów. Tyle wielkie banki płacą swoim dobrym traderom.

W czasie przesłuchań przed SFO Hayes wyjaśnił, że rozpoczął oszustwa wkrótce po tym, jak zaczął pracę w UBS, w lecie 2006 roku. Robił to w Tokio, skąd kwotował stawki na jena na rynku w Londynie. Kontynuował swoje zajęcie w Citigroup od 2009 do września 2010 roku. W sądzie określił swoje wcześniejsze zeznania jako „katalog pomyłek”. Stwierdził, że musiał się obwinić, gdyż bał się ekstradycji do USA, gdzie groziłoby mu do 60 lat więzienia. Mimo to został skazany.

Czy Hayes stał się ofiarą rzuconą na pożarcie wymiarowi sprawiedliwości i opinii publicznej? To się dopiero okaże. Czy faktycznie był „mistrzem ceremonii”, szefem gangu traderów, czy tylko pionkiem, gdy prawdziwe figury w zmowie zajmowały gabinety kilka pięter wyżej? Panagiotis Koutsogiannis, zwany przez kolegów z City Piotrem Grekiem, był szefem Hayesa i zatwierdzał jego transakcje. Czy wiedział, że były zmanipulowane? Brytyjski organ nadzoru FCA nie zdecydował się skierować oskarżenia w jego sprawie. Widać więc, że Hayes nie sypał. A może zdecydował się na to Piotr Grek?

Dowodami – oprócz odwołanych w sądzie zeznań – są maile, nagrania rozmów telefonicznych, sms-y. Na ławie oskarżonych w Wielkiej Brytanii zasiądzie niebawem 13 innych pracowników wielkich instytucji finansowych, którzy mają już prokuratorskie zarzuty. Pytanie, czy pozwolą oni trafić po nitce do kłębka. I czy w ogóle kłębek był, czy tylko kilkudziesięciu przypadkowym spryciarzom udało się wykorzystać luki w systemie.

Wiele wskazuje na to, że kłębek jednak był. Andrew Thursfield, szef zarządzania ryzykiem operacji handlowych w europejskiej części Citigroup, napisał w 2007 roku w mailu do kolegi, że naciska na brokerów, by obniżali stawkę LIBOR, gdyż bank będzie mógł wtedy pożyczać taniej. Jego mail znajduje się w materiałach dowodowych londyńskiego sądu.

Francuski łącznik brzydzi się dolara

W USA, gdzie także toczą się śledztwa w sprawie manipulacji stopą LIBOR, w końcu lipca przed sądem w Nowym Jorku przyznał się do winy Lee Stewart, 52-letni były trader derywatami w Rabobanku. Wyrok ma zapaść za dwa lata. Jest on jednym z siedmiu byłych pracowników tego banku oskarżonych o udział w zmowie w jego amerykańskim oddziale.

Lee Stewart wraz z innymi uprawiał proceder od maja 2006 do początku 2011 roku. Niewykluczone, że Stewart będzie wobec wymiaru sprawiedliwości bardziej ugodowy niż Hayes. Grozi mu do 30 lat więzienia. Rabobank w 2013 roku przyznał się do przestępstw swoich pracowników i zapłacił władzom amerykańskim i brytyjskim ponad miliard dolarów kar.

Śledztwa po obu stronach Atlantyku ukazują ciekawą sytuację prawną. USA chciały ekstradycji Hayesa, ale Wielka Brytania odmówiła. W Stanach sądzeni są obywatele innych państw. Z kolei władze Hiszpanii i Francji odmówiły USA ekstradycji Javiera Martin-Artajo i Juliena Grouta, z których pierwszy był szefem, a drugi podwładnym Bruno Iksila. Państwa wolą mieć pod własną kontrolą swoje banki. I swoich bankierów.

Widać po tym, że lekcja kryzysu nie została przez rządy odrobiona. Gdy w zeszłym roku władze USA ukarały rekordową kwotą 8,9 mld dolarów francuski BNP Paribas, natychmiast nad Sekwaną odezwały się głosy oburzenia. Przypomnijmy, że bank został ukarany za transakcje finansowe z państwami objętymi międzynarodowym embargiem – Iranem, Sudanem i Kubą. Transakcje te aranżował oddział BNP Paribas w Nowym Jorku, podlegający amerykańskiemu prawu. Wcześniej już władze USA karały za łamanie embarga HSBC, Credit Suisse, Barclays i Standard Chartered.

„(Transakcje) były opracowywane z partnerami i spółkami zależnymi na całym świecie, ich struktura była skomplikowana, prowadzone były za pomocą zaawansowanych technik, które nie służyły uzasadnionym celom biznesowym, ale przesłaniały prawdziwe cele – naruszanie prawa” – mówił ówczesny szef Departamentu Sprawiedliwości Eric Holder.

W odpowiedzi na to francuski minister finansów Michel Sapin wezwał do „zrównoważenia” płatności w walutach, żeby zmniejszyć w obiegu finansowym znaczenie dolara.

Kto brzydzi się brudnych rubli

Tymczasem szykuje się nowy test na międzynarodową współpracę w sprawach przestępstw finansowych, a w dodatku w skomplikowanej sytuacji geopolitycznej. Transakcja lustrzana to sprawa dziecinnie prosta – wystarczy, żeby ten sam instrument handlowany był na dwóch rynkach. A tak jest w przypadku wielu rosyjskich gigantów naftowych i metalurgicznych. Według moskiewskiej giełdy bliźniacze obroty ich akcjami na rynku w Moskwie i w Londynie to miesięcznie około miliarda dolarów.

Żeby wyprać brudne ruble, wystarczy kupić akcje w Moskwie i co najważniejsze – znaleźć pośrednika. Ten dokonuje „lustrzanej transakcji” w Londynie. Zamieniamy się potem z nim akcjami – on sprzedaje nasze w Moskwie jako swoje, a kupione ma swój rachunek jako nasze spienięża w Londynie. W zamian za zainwestowane w Moskwie brudne ruble dostajemy wyprane dolary w Londynie. Złoty interes.

Dla pośrednika również. Oczywiście narażony jest na straty na kursie walut i kupowanych instrumentach. Wiadomo jednak, że przy praniu brudnych pieniędzy nie obejdzie się bez prowizji. Nawet słupy ją biorą, a cóż dopiero globalny bank. Wielki bank ma tę przewagę nad słupem, że sznurki transakcji trzyma w swoich rękach i do końca ją kontroluje. Nie sposób więc, żeby wyszedł ze stratą.

Na rzecz Deutsche Banku, którego transakcje lustrzane z rosyjskimi klientami bada nie kto inny, jak znowu amerykański DOJ, przemawia jedno. Według niemieckiego „Manager Magazine” to on sam zawiadomił niemiecki nadzór Bafin, iż podejrzewa, że w oddziale w Moskwie prane są brudne pieniądze.

>>> Czytaj też: Wielkie banki nielegalne ustalały ceny metali szlachetnych. Rusza postępowanie

Too big to jail

Również w USA znacznie łatwiej karać cudze banki niż własne. Zanim ówczesny prokurator generalny Eric Holder nałożyl 8,9 mld dolarów kary na BNP Paribas, w marcu 2013 roku przyznał się przed komisją Senatu do swego rodzaju bezradności. Powiedział wówczas pamiętne słowa, iż banki są „too big to jail”, za duże, żeby je ścigać, gdyż mogłoby to zaszkodzić gospodarce. Wprawdzie rok później odwołał te słowa, ale nie zmieniło to polityki DOJ wobec wielkich instytucji finansowych.

Na czym ona polegała? Przez sześć lat amerykańskie banki zapłaciły liczne kary, jednak ich skutkiem było jedno – ugody z DOJ lub agencjami nadzorczymi. Wprawdzie nie zamykały one drogi do postępowań karnych wobec konkretnych osób, ale faktem jest, że takie nie następowały. Kary nie były wcale błahe. Sam Bank of America zapłacił już 16,7 mld dolarów – obliczyła agencja Bloomberg.

Bloger finansowy Celan Bryant, w przeszłości wykładowca na Harvardzie i były pracownik JP Morgana, wylicza, że jego były pracodawca w 2014 roku zapłacił 2,9 mld dolarów kar, w 2013 r. – 11,1 mld, a w 2012 r. – 5 mld. Kilkaset toczących się spraw może kosztować bank w najbliższym czasie 5,5 mld dolarów, gdy w przypadku Citigroup byłoby to 4 mld dol., a Bank of America – 2,7 mld dol. Wylicza ponadto 23 rozmaite tytuły, nie tylko manipulacje w handlu instrumentami finansowymi, w tym także LIBOR, współudział w piramidzie finansowej Bernarda Madoffa, ale także, na przykład, doprowadzenie do upadku General Motors w 2009 roku.

Agencje nadzorcze w ugodach z bankami bywają zanadto pobłażliwe – twierdzą prawnicy. Niedawno amerykańska komisja nadzoru nad rynkiem kapitałowym SEC nałożyła 180 mln dolarów na Citigroup, za to że bank „sprzedał” w latach 2002-2008 ok. czterem tysiącom klientów strategię inwestycyjną w obligacje komunalne jako bezpieczną i nie ujawnił jej ryzyka. W procesach cywilnych klienci odzyskali od banku w tej sprawie 726 mln dolarów.

Gretchen Morgenson z „New York Times”, laureatka nagrody Pulitzera w 2002 roku za reportaże o Wall Street, cytuje sędziego Jeda Rakoffa, który w kontekście decyzji SEC zwraca uwagę, iż kary nakładane na instytucje finansowe są „skromne” i zachęcają tylko do tego, żeby je traktować jako „koszt prowadzenia działalności”, a faktyczna odpowiedzialność nie jest wykazywana.

Prawnicy coraz częściej mówią, że bez osądzenia konkretnych osób odpowiedzialnych za tworzenie toksycznych produktów, ich inżynierię i sprzedaż, za misselling, manipulacje, banki będę wystawiać jedynie skromne czeki, a kultura korporacyjna zachęcająca do hazardu moralnego się nie zmieni. Co więcej – decyzje o tak skomplikowanych transakcjach, angażujących wielką część organizacji, jakich dokonywał BNP Paribas, musiały przecież zapadać na odpowiednio wysokim szczeblu.

Z tego punktu widzenia skazanie Toma Hayes’a może zmienić obraz gry. Wciąż nie daje odpowiedzi, którego piętra ta zmiana sięgnie.