Dwa tygodnie temu na poligonie w Świętoszowie zapalił się czołg. Czterech żołnierzy zostało rannych, w tym dwóch ciężko. Śledztwo trwa. Wiele jest opinii, że zawiniła amunicja.

Pożar w czołgu Leopard 2 A4 wybuchł podczas ćwiczeń poligonowych w kierowaniu ogniem. Członkowie załogi trafili z oparzeniami do szpitala w Nowej Soli. Placówka nie udziela informacji o ich stanie. Wiadomo jednak, że wciąż przebywa tam trzech wojskowych, którzy brali udział w wypadku. – Powołana komisja bada wszelkie okoliczności zdarzenia. Sprawa objęta jest postępowaniem Żandarmerii Wojskowej, a rola amunicji w wypadku jest weryfikowana. O wszelkich wnioskach poinformuję po zakończeniu prac komisji – odpowiada kapitan Adriana Wołyńska, rzecznik prasowa 10. Brygady Kawalerii Pancernej w Świętoszowie.

W skład komisji wchodzą przedstawiciele z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, Żandarmerii Wojskowej i prokuratury wojskowej we Wrocławiu. – Załoga doznała poważnych poparzeń, zwłaszcza twarzy i klatki piersiowej. Badamy, czy zawiniły przyrządy czołgu, amunicja czy ludzie. To, że amunicja się rozcaliła, jest prawdopodobne, ale wciąż prowadzimy czynności. Zatrzymaliśmy te partie pocisków, które były używane w czasie strzelania – wyjaśnia płk Longin Kulik z Prokuratury Wojskowej we Wrocławiu. Do sprawy zostali powołani też biegli z Wojskowego Instytutu Techniki Uzbrojenia.

Nieoficjalnie udało nam się ustalić, że już wcześniej żołnierze świętoszowskiej brygady składali meldunki na temat problemów z amunicją do czołgów. Spytaliśmy o to oficjalnie. – Odpowiedź na pytanie, które wiąże się bezpośrednio z wszczętym śledztwem, może zaszkodzić jego dobru. Po zakończeniu prac komisji i Żandarmerii Wojskowej będzie można uzyskać informacje o ich wynikach. Amunicja szkolna, z której strzelali czołgiści, jest używana w brygadzie od 2005 r. – wyjaśniała kpt Wołyńska.

Więcej oficjalnych informacji nie ma. Ale wśród wojskowych huczy od plotek, że to wadliwa amunicja była przyczyną wypadku. Ponoć się rozcaliła, czyli upraszczając nieco, rozpadła. Jedna z wersji mówi, że się zaklinowała w lufie i do uszkodzenia doszło w czasie próby „wyjęcia” pocisku. Z kolei jeden z naszych rozmówców, wojskowy proszący o zachowanie anonimowości, mówi o tym, że amunicja, z której strzelano, nie powinna być używana, odpowiednie certyfikaty już wygasły z powodu upływu czasu. Poszkodowanej załogi czołgu prokuratura jeszcze nie przesłuchiwała ze względu na stan zdrowia.

Reklama

Wyrobione zdanie w tej materii ma inny czołgista, były dowódca wojsk lądowych, generał Waldemar Skrzypczak. – Przyczyną wypadku była wadliwa amunicja. O pociskach złej jakości mówi się od lat. Problem w tym, że nasza amunicja jest robiona według starych technologii albo na licencjach, przy czym nie znamy wszystkich tajników procesu produkcji – tłumaczy wojskowy. – Wystrzelałem kilka tysięcy pocisków, nigdy nie miałem żadnego zdarzenia. Mam tylko nadzieję, że teraz cały problem nie zostanie zamieciony pod dywan i zwalony na szeregowych żołnierzy – stwierdza generał i dodaje, że produkcja amunicji w Polsce jest w głębokiej technologicznej zapaści.

– W sprawie amunicji pisałem dwie interpelacje do MON, ostatnią latem. Wydaje się, że może to być poważny problem, ale nie przesądzam o przyczynach tego konkretnego wypadku – czekam na opinię prokuratury. Trzeba to wyjaśniać, ponieważ w grę wchodzi bezpieczeństwo żołnierzy – stwierdza z kolei poseł Jerzy Polaczek z PiS.

O problemy z amunicją do czołgów pytaliśmy także na łamach DGP wiceministra obrony narodowej Czesława Mroczka. Oto fragment jego odpowiedzi: „O ile wiem, dotyczyło to pojedynczych przypadków amunicji ćwiczebnej, kilku sztuk z 9 tys., i problem ten został już rozwiązany”.

Kiedy możemy poznać oficjalne stanowisko komisji? Prokurator Kulik twierdzi, że podobne postępowania zajmują zazwyczaj kilka miesięcy.